Jestem po stronie dialogu z Niemcami. "Najwyższa pora, żeby dialog stał się częścią dyplomatycznego nacisku"

2022-07-24 08:38:11(ost. akt: 2022-07-24 08:45:06)

Autor zdjęcia: Pixabay

Najwyższa pora, żeby dialog stał się częścią dyplomatycznego nacisku. Nasze odpowiedzi powinny być mocne, zdecydowane, a nawet drapieżne. Na niemiecką bezczelność, tupet i arogancję innych odpowiedzi udzielać nie można.
Tak - to nie pomyłka, jestem wielkim zwolennikiem dialogu polsko-niemieckiego. Pod warunkiem, że będzie to prawdziwy dialog, w którym wypowiadają się obie strony. Niestety ostatnio rozmaite wypowiedzi polityków niemieckich były często gęsto komentowane w środkach masowego przekazu. Natomiast odpowiedzi polskich czynników rządowych były często (nie zawsze) enigmatyczne, zdawkowe, ugrzecznione. Najwyższa pora, żeby dialog stał się częścią dyplomatycznego nacisku. Nasze odpowiedzi powinny być mocne, zdecydowane, a nawet drapieżne. Na niemiecką bezczelność, tupet i arogancję innych odpowiedzi udzielać nie można.

Przykład 1. Głębokowodny terminal kontenerowy w Świnoujściu


Ta przygotowywana już wielka inwestycja (ok. 5 miliardów zł) ma ważne znaczenie dla europejskiego i polskiego handlu. Niemcy w swojej antypolskiej obsesji oprotestowują budowę terminalu, podnosząc oczywiście (a jakże by inaczej!) względy ekologiczne. Rząd Meklemburgii-Pomorza Przedniego (na czele z osławioną Manuelą Schwesig, której fundacja klimatyczna pozwoliła na dokończenie budowy gazociągu Nord Stream 2) zagroził, że zablokuje polski transport towarowy przez wyspę Uznam. Ten niesłychanych szantaż, stanowiący złamanie elementarnych zasad na których opiera się Unia Europejska i zasad prawa międzynarodowego, nie spotkał się z adekwatną odpowiedzią rządu polskiego. Aż prosiło się, żeby rzecznik naszego rządu oświadczył, że wszelkie takie posunięcia będą skutkowały odwetem – całkowitą blokadą transportu niemieckiego przez Polskę - drogą wodną, lądową i powietrzną. Doświadczenie uczy, że z Niemcami inaczej rozmawiać nie można!

Przykład 2. Poniżanie Polaków przez państwo niemieckie


O tym jak bardzo Niemcy nie odrobili lekcji rozliczania się z nazizmem po II wojnie światowej świadczy m. in. ich pogardliwy stosunek do Polaków. Jest to także świadectwo dalekiego zapóźnienia cywilizacyjnego naszych zachodnich sąsiadów. My jesteśmy do obcokrajowców życzliwi a nawet serdeczni, Polacy w Niemczech traktowani są jak podludzie, poddawani rozmaitym represjom i szykanom, a w środkach masowego przekazu wyszydzani. Pogardliwy stosunek do Polaków Niemcy wykazują także na arenie międzynarodowej, w stosunkach międzypaństwowych, w dyplomacji. Przeanalizujmy postacie dwóch ambasadorów niemieckich, którzy pełnili swoje obowiązki w Polsce. Obydwaj są baronami. Pierwszy to Rüdiger Freiherr von Fritsch-Seerhausen, urzędujący w Warszawie w latach 2010-2014. Bratem jego dziadka był generał pułkownik Werner Freiherr von Fritsch, niemiecki najeźdzca, który poległ w czasie oblężenia Warszawy we wrześniu 1939 r. Oficjalnie zginął 22 września, postrzelony w tętnice udową. Są jednak poważne przesłanki, świadczące o tym, że został on zabity 15 września 1939, czyli tydzień wcześniej. Dowodem na to może być m. in. zamordowanie przez żołnierzy niemieckich ok. 100 Polaków, w większości mieszkańców Miłosny, Cechówki i Zorzy. Ta ohydna zbrodnia ludobójstwa dokonana przez zwyrodniałych niemieckich okupantów mogła być niemieckim aktem zemsty za zabicie generała. Tym bardziej obrzydliwy jest fakt, że koszary Bundeswehry w Darmstadt do dzisiaj noszą imię generała pułkownika von Fritscha. Dodajmy, że ambasador Rüdiger Freiherr von Fritsch-Seerhausen przez lata był pracownikiem niemieckiego wywiadu (BND) „na odcinku polskim”.

W ostatnim czasie ambasadorem Niemiec w Polsce był kolejny baron – Arndt Burchard Ludwig Freiherr Freytag von Loringhoven, także mocno powiązany z BND. Jego ojciec Bernd Freytag von Loringhoven, w czasie II wojny światowej uczestniczył jako adiutant w naradach w berlińskiej kwaterze głównej Adolf Hitlera. Przebywał w niej prawie do końca, wydostał się podstępem za osobistą zgodą Hitlera. Fakty te zapewne miały wpływ na zwlekanie przez stronę polską z udzieleniem baronowi akredytacji na stanowisko ambasadora. W końcu jednak ją otrzymał.

Ostatnio do Warszawy przyjechała przewodnicząca Komisji Kontroli Budżetu Parlamentu Europejskiego Monika Hohlmeier, aby zbadać, jak Polska wydaje unijne fundusze. Pani Przewodnicząca, znana ze skrajnej nienawiści do Polski, jest córką wieloletniego premiera Bawarii, jednego z największych polakożerców po 1945 r. Franza Josepha Straussa. Pani Hohlmeier, w praktyce realizująca wyłącznie polecenia niemieckiego rządu federalnego (od którego Komisja Europejska i inne struktury europejskie są zupełnie uzależnione) stwierdziła: „Wydaje się, że istnieją systemowe problemy spowodowane przez rząd, które uniemożliwiają spełnienie wszystkich warunków otrzymania unijnych pieniędzy. W szczególności pojawiają się kwestie związane z stosowaniem się do orzeczeń Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości”. Czegoż innego można było spodziewać się po Pani Przewodniczącej?

Tak wiem, nikt nie odpowiada za niecne uczynki swoich przodków. Z drugiej strony jednak w dyplomacji nie ma rzeczy przypadkowych. Wysyłanie do Polski z misjami dyplomatycznymi osób, powiązanych rodzinnie z postaciami występującymi przeciwko Polsce, jest działaniem celowym, okazywaniem nam skrajnego lekceważenia. Bardzo, źle że Polska administracja nie komentowała wprost i bez ogródek owych pełnych tupetu posunięć niemieckich!

Przykład 3. Blokowanie Polsce funduszy na krajowy plan odbudowy.


Zablokowanie nam dotacji i pożyczek covidowych wysokości 70 miliardów euro za karę za rzekome łamanie praworządności, to wyłączna zasługa naszych sąsiadów zza Odry. Jeden z ich motywów to obawa, że tak wielka suma może jeszcze bardziej rozkręcić naszą gospodarkę. Boją się po prostu naszej konkurencji, zwłaszcza, że niemieckie wyroby przemysłowe są tak marnej jakości, że stają się synonimem tandety (gorsze opinie mają tylko, rzecz jasna, wyroby francuskie). Szczególnie oburzające jest to, że Niemcy blokują nam dotacje w chwili gdy Polska wydaje ogromne sumy na wspomaganie Ukrainy i pomoc humanitarną dla uchodźców z tego kraju. Owe „kamienie milowe” i puste obietnice Urszuli von der Leyen służą tylko mydleniu nam oczu. Jest oczywiste, że wymagania wobec Polski będą mnożone w nieskończoność i że będą nam stawiane coraz bardziej absurdalne i bezczelne warunki. Od dwóch lat w tej sprawie idziemy na ustępstwa, prowadzimy grzeczne rozmowy, a nawet zapraszamy do Warszawy Urszulę von der Layen i (co gorsza) Verę Jourovą. Naprawdę najwyższa już pora, żeby zrozumieć, że czas tego rodzaju grzecznych rozmów już się zakończył. W chwili gdy Unia Europejska blokuje nam ogromne należne sumy, straszy nas w ogóle odebraniem dotacji unijnych i ingeruje w sprawy wewnętrzne Polski (identycznie jak ingerowali Chruszczow, Breżniew i Andropow) należy podziękować Niemcom oraz ich adherentom i pójść swoją drogą. Będzie to nas sporo kosztowało, ale nie ma innego wyjścia. To jest już po prostu walka o niepodległość i pomyślność naszego kraju. Jeżeli ją przegramy staniemy się niemiecką kolonią.

I jeszcze jedno. Jest prosty sposób na zmniejszenie inflacji. Trzeba natychmiast wypowiedzieć układ z Kioto i przestać płacić podatek węglowy. Polska powinna to zrobić natychmiast – z dnia na dzień. Jako powód należy podać siłę wyższą – wojnę toczącą się za wschodnią granicą Polski i Unii Europejskiej. Komisja Europejska i inne gremia europejskie zaczną ryczeć wniebogłosy, ale po kilku dniach kolejne państwa z ulgą (że znalazł się pierwszy odważny) pójdą śladami Polski. Za parę tygodni nikt nie będzie pamiętał o podatku węglowym a cena prądu spadnie o połowę. Musimy być asertywni, tylko taki dialog może obecnie przynieść efekty!

Autor:Prof. Wojciech Polak
historyk, nauczyciel akademicki, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, członek i przewodniczący Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej.

za zgodą wpolityce.pl
Fot. wPolityce