Olsztyn pomaga walczącej Ukrainie

2022-07-20 09:05:00(ost. akt: 2022-07-20 09:04:02)

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

Dla jednych to ludzki odruch pomocy bliźnim w dramatycznej sytuacji, dla innych patriotyczny obowiązek. W piątek spod cerkwi w Olsztynie ruszył kolejny konwój pomocy dla Ukrainy. Jak zawsze zorganizowany przez Polaków i Ukraińców. A z Ukrainy do Olsztyna trafiają już nie tylko uchodźcy, ale również ranni żołnierze.
Tym razem z Olsztyna wyruszyły trzy auta. Nie tylko wiozą pomoc walczącym Ukraińcom, ale zostaną na miejscu. Żeby wozić rannych i chorych.
Są załadowane lekami, sprzętem medycznym i jedzeniem. Ten, który ma dotrzeć aż do Kijowa, zawiezie także zabranego po drodze z Warszawie drona. Ma pomóc żołnierzom w walce z rosyjskim najeźdźcą.

Kierowcy są wyraźnie podekscytowani. Każdy był już z pomocą w Ukrainie. Wiedzą, czego się spodziewać. Spali w schronach. Widzieli prawdziwy ból i nieszczęście. Z wyjazdem czekają na księdza. Do ostatniej chwili ktoś dokłada paczkę do transportu.

Kiedy pojawia się ksiądz Jan Hałuszka, rozmowy na chwilę milkną. Proboszcz parafii grekokatolickiej w Olsztynie z wyraźnym wzruszeniem święci busa, karetkę i suwa. Na każdy samochód przykleja nalepkę z krzyżem. Każdemu kierowcy do ręki wkłada różaniec. Każdego ściska przed wyruszeniem w drogę.


Wiozę leki i drona

— Ukraińcy przelewają tam krew. Walczą na froncie. Ja zbieram pieniądze. Kupujemy samochody i im wieziemy. Tyle mogę zrobić — mówi „Gazecie Olsztyńskiej” Borys Tucki.

Po kierowcy widać poruszenie. Dla niego pomoc Ukrainie to patriotyczny obowiązek. Ma tam rodzinę. I — co podkreśla — sam jest Ukraińcem. Pomoc dla rodaków wiezie dziewiąty raz. Wcześniej trafiał również tam, gdzie były rosyjskie naloty. W jego słowach słychać determinację. Jednak pytany, czy narzeczona nie odradzała wyjazdu, na chwilę zawiesza głos.

— Czy jestem tu, czy jestem tam, terrorysta z Rosji wszędzie może nas złapać — mówi. — To mój obowiązek — dodaje ze zdecydowaniem.
Borys Tucki zawiezie busa do Kijowa. Po drodze ma zaplanowany postój w Warszawie. Tam ma odebrać drona. Nie jakiegoś za miliony, ale takiego za 15 tysięcy złotych. On też może się przydać.

— Dostaną go chłopaki na froncie. Taki sprzęt przydaje się szczególnie w mieście. Wiozę przede wszystkim samego busa, a w nim leki i jedzenie — mówi nam Borys Tucki.
Kierowca busa ma wrócić pociągiem. Karetka i suw maja krótszą trasę do pokonania. Jadą na przejście graniczne w Hrebenne. Tam odbiorą je ukraińscy żołnierze.

— Jadę drugi raz. Za pierwszym razem było trochę przygód. Wracaliśmy stopem — mówi Bohdan Kudraj, który wiezie karetkę. — Pamiętam wzruszenie po stronie ukraińskiej i wdzięczność za pomoc — dodaje.

Jednak nie zawsze jest tylko przyjemnie. Za pierwszym razem Bohdan Kudraj wracał stopem razem z ukraińska rodziną. Nasi pogranicznicy byli bardzo dokładni. Musiał razem z innymi przejść kontrolę osobistą.

— Może to nie było przyjemne, ale przecież wiem, że pogranicznicy muszą wykonywać swoja pracę, i to szanuję — stwierdza ze zrozumieniem.
Stefan Melnyk za kierownicę samochodu wiozącego pomoc do Ukrainy wsiada już ósmy raz. Poprzednio był m.in. we Lwowie oraz Iwano-Frankiwsku. I ten poprzedni wyjazd na długo zostanie w jego pamięci.

— Był nalot. Najedliśmy się trochę strachu — wspomina. — Tam cały czas tak mają.

Czwarty z kierowców, którzy w piątek wyruszyli z konwojem spod olsztyńskiej cerkwi grekokatolickiej, jedzie w trasę piąty raz. Marcin Nadolski też przeżył nalot i bombardowanie.

— Mieliśmy cztery auta z pomocą. Udało się je dostarczyć, ale musieliśmy siedzieć w schronie przeciwlotniczym. Dobrze, że wszystko dobrze się skończyło — wspomina Marcin Nadolski. — Tym razem jedziemy tylko do granicy, więc będzie spokojnie. Cieszę się, że mogę pomóc, a ta pomoc jest tam bardzo oczekiwana — stwierdza.


Wrócił na front

Pomoc z Olsztyna dla walczącej Ukrainy, to nie tylko samochody i transporty medyczne. I nie tylko te spod cerkwi. Najlepiej wie o tym Bartosz Pietrzak. Olsztynianin był osiem razy z pomocą w Ukrainie. W drogę powrotną ewakuował do Polski setki osób. Przywoził rannych na leczenie. Także żołnierza z Donbasu.

— Nazar miał odłamki w plecach, połamaną potylicę i pęknięte bębenki w uszach. W czerwcu trafił do szpitala uniwersyteckiego — mówi nam Bartosz Pietrzak, który organizuje transporty fundacji Mieszko we współpracy z Humanosh Med Evac. — Nazar na początku lipca wrócił na front w Donbasie i walczy dalej — dodaje.

Bartosz Pietrzak widział wiele ludzkiego bólu i nieszczęścia. Ludzi, którzy od rosyjskich bombardowań stracili dosłownie wszystko. Trudno mu ukryć wzruszenie.

— Kilka dni temu wiozłem młodą Ukrainkę. Miała kilka walizek. Okazało się, że ma w nich dosłownie cały swój dobytek. Tyle jej zostało z całkowicie zniszczonego i wypalonego do cna domu — relacjonuje olsztynianin.
Organizator transportu rannych na leczenie i ewakuacji zagrożonej ludności szczególnie wspomina kilka pierwszych wyjazdów. Woził wówczas leki i pomoc medyczną do szpitali we Lwowie. W Sumach miał zabrać do Polski czterdzieścioro dzieci. Wszystkie w wieku do 4 lat. Każde z nich straciło na wojnie rodziców. Opiekunowie bali się wyjść z nimi z piwnicy, bo Rosjanie ciągle atakowali. Zdecydowali się zostać, a transport musiał wracać. Na szczęście dzieci znalazły potem pomoc i bezpieczne miejsce.

— Ewakuacja jest nadal potrzebna. Raz, mając 75 miejsc w ośmiu busach, zabraliśmy 250 osób — mówi nam Bartosz Pietrzak.

Transport rannych, pomoc humanitarna, ewakuacja ludności — to jedno. Jednak potrzeby cywili na terenie walczącej Ukrainy są bardzo różne. Najlepiej świadczy o tym pomoc, na której teraz skupił się olsztynianin.

— Zbieramy i zawozimy bezglutenowe jedzenie dla dzieci — mówi. — To jest naprawdę jeden z poważnych problemów, a przecież wojna nie spowodowała, ze chore dzieci mogą jeść wszystko, co dostaną — dodaje.


Cerkiewny Caritas

— Pomoc organizujemy przez nasz parafialny Caritas, a potrzeby są różne — mówi ksiądz Jan Hałuszka. Do proboszcza przychodzą nie tylko ci, którzy chcą pomóc stawiającym opór przed rosyjskim najeźdźcą Ukraińcom. Wiele osób potrzebuje też wsparcia duchowego.

— W pierwszych dniach wojny cerkiew pękała w szwach. Teraz już może tak nie jest, ale wiele osób przeżywa wielkie tragedie. Jednych to zbliża do Boga, innych oddala — mówi ksiądz Jan Hałuszka. — My w naszej świątyni nieustannie modlimy się o pokój dla Ukrainy.

Transportów z pomocą do Ukrainy, które odjeżdżały olsztyńskiej cerkwi grekokatolickiej, było od początku wojny tyle, że trudno je policzyć. Proboszcz należy do tych, którzy nie lubią się chwalić swoją pracą. Nikogo, kto przyjdzie albo po pomoc, albo z inicjatywą jej zorganizowania, nie odprawia z kwitkiem.


Stanisław Kryściński