Hubert Rólkiewicz: Jeśli się bardzo chce, to i krawężnik wystarczy

2022-07-14 12:00:00(ost. akt: 2022-07-14 13:32:16)
Hubert Rólkiewicz w akcji podczas warsztatów

Hubert Rólkiewicz w akcji podczas warsztatów

Autor zdjęcia: Edyta Kocyła-Pawłowska

Hubert Rólkiewicz chciałby, żeby każdy miał pasję i mógł się w niej realizować. Kiedy mówi, że dzieci są nadzieją na dobrą przyszłość tego świata, brzmi to szczerze i naturalnie. Kim jest? Przede wszystkim animatorem młodych ludzi mieszkających w Iławie.

— Czy pana można zaliczyć jeszcze do młodzieży? Czy już do młodych dorosłych?


— Ha! Dobre pytanie. Wydaje mi się, że raczej jestem „młody dorosły”, choć styczność mam większą z młodzieżą i dziećmi. Dobrze się zresztą czuję w każdym środowisku, niezależnie od wieku. Pracować jednak chyba wolę z dziećmi. To nasza przyszłość i uwielbiam im przekazywać wiedzę i umiejętności. Rower grawitacyjny, deskorolka, hulajnoga – to sporty, które można uprawiać w skateparku. A do tego kalistenika, czyli trening oporowy, podczas którego wykorzystuje się ciężar własnego ciała.

— W jaki sposób powstało stowarzyszenie, do którego pan należy, czyli Stowarzyszenie Sportów Xtremalnych?


— Wraz z kilkoma osobami, które angażowały się w życie społeczne, stwierdziliśmy, że skoro robimy sporo na rowerach i przekazujemy te umiejętności innym, to może warto to zalegalizować. Chodziło o zebranie ludzi, którzy jeżdżą i robią coś dla innych. I jakoś tak wyszło. Można powiedzieć, że trochę z siebie. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że w Iławie brakuje infrastruktury. Dlatego powstał pumptruck, czyli specjalny tor do jazdy rowerem. Stąd wziął się m. in. zgłoszony do Iławskiego Budżetu Obywatelskiego pomysł na Young Spot, tzn. miejsce spotkań młodych. Wyszło to trochę inaczej, niż zakładaliśmy, ale i tak jesteśmy bardzo zadowoleni, bo spełnia swoją rolę. Czyli daje możliwość ćwiczenia różnych sportów. I na tyle nam się młodzież iławska rozwinęła, że trochę już brakuje miejsca. Bardzo, bardzo bym chciał, żeby młodzież miała gdzie się bardziej rozwijać. Jeden mały skatepark jest super na początek, ale w pewnym momencie zaczyna już brakować czegoś więcej.


— Trzeba przekonać do tego dorosłych. Tylko jak to zrobić?


— Mamy pewien pomysł, i chyba nawet znajdzie on swój efekt w tegorocznym budżecie obywatelskim. Ale jeszcze nie chcę zdradzać szczegółów.

— Otrzymał pan stypendium z klubu radnych Dla Iławy, prawda?


— Tak, za działalność okołoskateparkową. Zależało nam nie tylko na jego zbudowaniu. Nie chodziło o to, żeby stał pusty. Chodziło o to, żeby to miejsce też animować przy okazji różnych wydarzeń.


— Pewne rzeczy wykonuje pan zarobkowo, ale sporo także zupełnie za darmo.


— Dokładnie. Każdy chce zarabiać, wiadomo. Ale nawet kiedy jestem na skateparku tak dla siebie, dla ćwiczeń, to nawet wtedy staram się coś podpowiadać młodszym, żeby się tylko mogli rozwinąć.


— Skąd się u pana wzięło to zainteresowanie ekstremalną jazdą na rowerze?


— To takie poczucie wolności… Miałem już w gimnazjum swoją grupkę ludzi, z którymi jeździłem deskorolką, oglądaliśmy o tym sporcie programy na kablówce… Zbieraliśmy się u kogoś, żeby pograć w Tony’ego Hawka na konsoli (seria gier o jeździe na deskorolce). Jakoś tak stopniowo wychodziliśmy z tym na zewnątrz. Nie było za bardzo miejsc w Iławie, ale jeśli bardzo się chce, to nawet krawężnik wystarczy. I w moim przypadku tak to się rozwinęło, że jeżdżę do teraz. Od gimnazjum. I nadal to uwielbiam. Staram się być nie tylko zawodnikiem, ale i trenerem, wsparciem dla młodszych. Są w Iławie zawodnicy, którzy prezentują wysoki poziom. Myślę, że postawienie skateparku dało sporo możliwości. Nasza młodzież mogłaby jeździć na ogólnopolskie zawody i zajmować tam wysokie miejsca.


— Dlaczego więc nie jeździ?


— Myślę, że młodym ludziom brakuje zawodów tutaj u nas, w najbliższej okolicy. Wyjazd na przykład do Warszawy to dla nastolatka nie tylko może być za duży koszt, ale i za duże przedsięwzięcie. Nie pojedzie sam, musi mieć opiekuna, a rodzic nie zawsze ma czas. A gdyby tak zacząć u siebie, to później łatwiej iść gdzieś dalej.
Kiedy wyjechałem do Gdańska, co było związane ze szkoleniami, ze studiami, w moim życiu pojawiła się robotyka. Szukałem po prostu ciekawej pracy i trafiłem na zajęcia z dziećmi. Składanie klocków lego i do tego programowanie? To mnie gdzieś tam z boku zawsze interesowało. Do tego – przy okazji niejako – edukowanie, a raczej przemycanie wiedzy z każdej właściwie dziedziny. A klocki Lego były zawsze moją ulubioną zabawką, ulubionym prezentem na każde święta. Nowy zestaw Lego i możliwość pokombinowania, jak go złożyć? Największa frajda! Oczywiście dość droga.

Z dziećmi pracowałem od zawsze. I w harcerstwie, i w pracy zarobkowej, na koloniach czy wyjazdach jako pilot, przewodnik. Kiedy więc pojawiła się na horyzoncie praca z dziećmi i klockami… Świetne połączenie! Zaczęło się na studiach, a teraz przeniosłem to do Iławy. I mam odpowiednie szkolenia, by zajmować się i dziećmi, i Lego.


— Od lat działa pan z młodymi ludźmi. Czy ta grupa społeczna jakoś się zmieniła na przestrzeni lat?


— Młodzież, która nie ma zainteresowań, jest trudna. Rzecz w tym, że my jako działacze, animatorzy, powinniśmy mieć dla młodych szeroką ofertę, z której mogliby skorzystać. Nie musi to być jazda na rowerze czy deskorolce. Chciałbym, by każde dziecko miało swoją pasję i możliwość realizowania się w niej. Wtedy może nie hałasowałoby pod blokiem.


Podczas tegorocznej, piętnastej edycji Turnieju Broken Ball wiele wydarzeń poświęconych było także kulturze młodzieżowej. My przyglądaliśmy się, jak Hubert Rólkiewicz uczy młodzież ekstremalnej jazdy na deskorolce, rowerze i hulajnodze.



Edyta Kocyła-Pawłowska
e.kocyla@gazetaolsztynska.pl