Aleksander Mathia z Majd koło Olsztyna: Z zawodu jestem życiowym artystą
2022-07-11 20:15:39(ost. akt: 2022-07-18 10:56:50)
— Ja nie jestem ani Niemiec, ani Polak. Ja jestem Warmiak — mówi Aleksander Mathia, który znalazł swoje miejsce do życia w Majdach pod Olsztynem. Nie może znaleźć jednak wspólnego języka z sąsiadami. Czy zawiniła trudna historia?
Tuż nad brzegiem Jeziora Wulpińskiego w Majdach pod Olsztynem mieszka Aleksander Mathia. Tu się urodził i tu poczuł się stuprocentowym Warmiakiem.
— Potrafię nawet mówić po warmińsku, w gwarze, choć mam niemieckie korzenie. Warmia to moje miejsce na ziemi — opowiada Aleksander Mathia. — W dokumentach miałem kiedyś jednak wpisane: obywatelstwo polskie, pochodzenie niemieckie. Ale ja nie jestem ani Niemiec, ani Polak. Ja jestem Warmiak. Moja rodzina żyła tu od dziada pradziada. Czułem, że jestem stąd. Ale przyszły trudniejsze czasy. Do Majd zaczęła napływać obca ludność, najczęściej z Kurpi. Nie mogliśmy się porozumieć. Zaczęli na nas naciskać. Dlatego w 1976 roku musiałem wyjechać z Polski. Miałem wtedy 20 lat. Matka zarządziła, że musimy wyjechać całą rodziną. Żeby żyć w spokoju.
Jednak gdy pan Aleksander wyjechał do Niemiec, obiecał sobie, że wróci na Warmię. Nie patrzył na żelazną kurtynę, która dzieliła wówczas Europę Zachodnią z państwami podporządkowanymi Związkowi Radzieckiemu. Wierzył, że czasy się zmienią.
— Przyjeżdżałem tu co roku. Później dwa razy w roku. Potem jeszcze częściej, aż kupiłem w 1998 roku ziemię w Majdach — podkreśla Aleksander Mathia. — Nie poddaję się i jestem wierny swoim korzeniom. To daje mi siłę. Z zawodu jestem życiowym artystą. Lubię tak o sobie mówić. Już od najmłodszych lat ciągnęło mnie do sztuk pięknych. Chciałem nawet studiować w Gdańsku, ale nie przyjęli mnie właśnie ze względu na tożsamość. Gdy wyjechałem do Niemiec, pracowałem w różnych miejscach. Na dłużej zatrzymałem się nad Jeziorem Bodeńskim. Założyłem firmę i jestem inspektorem do nadawania zdatności dla samolotów w całej Europie. Mam około stu awionetek w obsłudze — w Warszawie, w Suwałkach, w Niemczech… Jestem też pilotem i instruktorem lotnictwa. Całe życie się szkoliłem. W lotnictwie nie można się zatrzymać. W życiu też nie warto.
Zamiłowanie do latania Aleksander Mathia ma już od małego.
— Gdy miałem sześć lat i pasłem gęsi, obserwowałem, jak ciągali szybowce na Dajtkach. Pomyślałem wtedy, że też chcę latać i też chcę być pilotem. I tak mi zostało — zdradza pan Aleksander. — Gdy dorwali mnie w Niemczech, abym szedł do wojska, wzbraniałem się. Trwała wtedy zimna wojna, a ja miałem przecież przyjaciół w Polsce. Powiedziałem, że nie będę w razie czego walczył przeciw nim. Postawiłem nawet warunek, że albo wezmą mnie do lotnictwa, albo nie pójdę do wojska wcale. I jak to się skończyło? Przyszedł do mnie generał i stwierdził, że mam zostać w domu. Bo miałem dzieci na utrzymaniu.
Po powrocie na Warmię Aleksander Mathia wybudował dom i powołał do życia Stowarzyszenie Warmiaków. Po co?
— Żeby nie być sam — nie ukrywa lotnik. — Nie w tym rzecz, że jestem samotny. Chodzi o to, żeby mieć wokół siebie ludzi, którzy myślą tak samo jak ja. W tej chwili jest sześć osób, które mnie wspiera w tym przedsięwzięciu. Marzy mi się, aby zrobić dla Warmiaków Pomost Więzi i Zadumy.
Pomysłów pan Aleksander ma jeszcze więcej. Ma plan, żeby nieopodal własnego domu, na własnej ziemi, wybudować dom spokojnej starości. Najlepiej dla Warmiaków. Fundamenty już postawił, ale prace stoją w miejscu. Chce też zrobić lądowisko dla śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
— Niestety nikt na to się nie zgadza. Gdyby coś się stało w okolicy, śmigłowiec nie byłby tu w stanie wylądować. Okolica jest pagórkowata, jest mnóstwo zabudowań. Lądowisko mogłoby ułatwić sprawę. Ale cały czas jestem niewygodny dla wielu ludzi — tłumaczy Aleksander Mathia. — Znam się przecież na lotnictwie. Jestem pomysłodawcą utworzenia lotniska w Gryźlinach. Niestety do dziś wszyscy robią mi pod górkę. Niby jestem u siebie, a cały czas nie jestem traktowany jak swój.
Czy to prawda?
— Pan Aleksander to uzdolniony człowiek w kierunku lotnictwa. Jest Warmiakiem i pochodzi ze staropruskiej szlacheckiej rodziny. Nie oznacza to jednak, że może porządkować wszystkim życie — twierdzi Antoni Gromadzki, sołtys Majd. — Chce utworzyć u siebie lądowisko dla śmigłowca, ale sprawa definitywnie jest zamknięta przez urząd lotnictwa cywilnego. Dlaczego? Znajdowałoby się tuż przy linii elektrycznej i przy głównej szosie, która przebiega przez wieś. Pan Aleksander, gdy przyleci swoim samolotem, może lądować. Oficjalnego lądowiska jednak nie może tu zrobić. Buduje również potężny obiekt, który mógłby być domem spokojnej starości. Niestety przeliczył się z pieniędzmi. Szuka wsparcia, które pomoże mu go wykończyć. A według mnie potrzebuje nawet 10 mln zł, żeby to zrobić. Na ostatnim zebraniu rady sołeckiej omawialiśmy budżet. Mamy niewielkie pieniądze, które przeznaczamy na potrzeby wsi. Pan Aleksander zapytał wtedy, gdzie są pieniądze na jego Stowarzyszenie Warmiaków. Bo to z jego ramienia buduje dom samotnej starości. Nie możemy go wspierać, bo zabrania nam ustawa. Pan Aleksander ma więc żal, że nie jesteśmy w stanie mu pomóc finansowo.
ADA ROMANOWSKA
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez