W serialu o księdzu Janie Ziei zabrakło epizodu o Fromborku
2022-06-19 16:15:00(ost. akt: 2022-06-17 15:26:42)
Dr Jan Chłosta, znawca historii regionu, przysłał list do redakcji. Odniósł się do obejrzanego serialu o ks. Janie Ziei jako współzałożycielu Komitetu Obrony Robotników. Zauważył brak warmińskiego epizodu — pobytu księdza we Fromborku.
Muszę przyznać, że z dużym zainteresowaniem oglądałem trzy odcinki serialu, będącego opowieścią biograficzną ks. Jana Ziei (1897-1991) jako współzałożyciela Komitetu Obrony Robotników. Film wyreżyserował Robert Gliński, w roli tytułowej wystąpił Andrzej Seweryn, z udziałem Zbigniewa Zamachowskiego i Mateusza Więcławka. Zabrakło mi jednak w tym serialu ważnego epizodu z życia niezłomnego duchownego, związanego z jego krótkim pobytem w końcowej fazie wojny we Fromborku. Dotyczył on spotkania z wikariuszem generalnym Kurii Biskupiej ks. dr. Alojzym Marquardtem (1891-1972).
Za ciężka robota
Dwaj duchowni spotkali się w osobliwych okolicznościach. Niemiec urodzony w Braniewie – ks. Alojzy Marquardt i Polak wywodzący się z Ossy na Kielecczyźnie – ks. Jan Zieja. Do spotkania doszło na początku grudnia 1944 roku we Fromborku, gdzie ks. doktor Marquardt pełnił wysoki urząd wikariusza generalnego Warmińskiej Kurii Biskupiej i dziekana Kapituły katedralnej. To właśnie on w 1933 roku, oponując przeciw zbyt łatwowiernemu usposobieniu biskupa Maksymiliana Kallera wobec nazizmu, złożył rezygnację ze stanowiska wikariusza generalnego, ale jego rezygnacja nie została przyjęta.
Ksiądz Zieja natomiast przyjechał do miasteczka nad Zalewem Wiślanym, aby nieść posługę religijną polskim robotnikom przymusowym. Miał zatrzymać się w Braniewie, ale tam nie było zajęcia dla pomocnika ogrodnika, bo taki zawód wpisano mu w skierowaniu. Długo przygotowywał się do tej posługi. Jeszcze w 1943 roku, z pomocą Heleny Radlińskiej, wydał w Warszawie modlitewnik „Z Chrystusem w drogę życia”. Opracował też program przejmowania parafii katolickich po objęciu tych ziem przez polską administrację. Nie został on nigdy zrealizowany. Z przekształceniem struktur Kościoła warmińskiego stało się jednak inaczej. Oddziały Armii Czerwonej wkroczyły w styczniu 1945 roku do Prus Wschodnich, tego pierwszego skrawka ziemi pod administracją niemiecką, z całym impetem, brutalnością i barbarzyństwem. Byli do tego zresztą zachęceni przez dowództwo. Brali tutaj odwet za zbrodnie Wehrmachtu w Rosji, na Ukrainie i Białorusi. Nie oszczędzali nikogo, w tym także księży. Aż 20 duchownych zostało w różnych okolicznościach wówczas rozstrzelonych oraz 51 deportowano do pracy w głąb Rosji sowieckiej, z których powróciło zaledwie dwunastu.
Osobliwe w tym wszystkim było to, że ks. Zieja zamiast o Warmii, wciąż mówił o Mazurach, a przecież Warmia była katolicka.
Ksiądz Zieja, o czym nie było mowy w serialu, brał udział w Powstaniu Warszawskim i krótko przebywał w pruszkowskim obozie, a potem przedostał się do Krakowa. Dzięki pomocy ks. Ferdynanda Machaya uzyskał z częstochowskiego Arbeitsamtu skierowanie do pracy w Prusach Wschodnich. Nie ujawnił tego, że jest księdzem. Zmusiło go do tego specjalne zarządzenie miejscowego komendanta o oddaniu osobistych dokumentów. Wówczas okazał swoją prawdziwą legitymację z fotografią. Odczytano jego nazwisko jako „Ciga”. Nie prostował. Niemiecki oficer zaskoczony tym odkryciem z niedowierzaniem zapytał: „Ksiądz katolicki, skąd się tu wziął? Za ciężka robota tutaj”. Odpowiedziałem, że jestem z Warszawy. „Za ciężka robota” – powtórzył. – „Po niemiecku może mówić i pisać? Mogę. W kancelarii jakiej mógłby pracować. Ale jak powiadam, że mnie tu jest dobrze. Proszę, żeby mnie zostawić z tymi ludźmi”. Zdania te pochodzą z wywiadu, który Jacek Moskwa przeprowadził z ks. Janem i znalazły się w książce „Życie ewangelia”, wydanej w 2010 roku.
Na tym nie zakończyła się indagacja polskiego duchownego. Przed snem tego samego dnia ks. Zieja został wywołany przez żandarma z grona robotników uwięzionych w kościele i doprowadzony do jednego prywatnych domków na terenie Fromborka, gdzie w pokoju za stołem siedział znany mu już komendant – okazuje się, że katolik z Wiednia – i właśnie ks. Marquardt, który miał potwierdzić wiarygodność polskiego duchownego.
Na tym nie zakończyła się indagacja polskiego duchownego. Przed snem tego samego dnia ks. Zieja został wywołany przez żandarma z grona robotników uwięzionych w kościele i doprowadzony do jednego prywatnych domków na terenie Fromborka, gdzie w pokoju za stołem siedział znany mu już komendant – okazuje się, że katolik z Wiednia – i właśnie ks. Marquardt, który miał potwierdzić wiarygodność polskiego duchownego.
Pytał o miejsce święceń kapłańskich, diecezję i przedłożył jakiś problem teologiczny do rozwiązania. Opinia kanonika Marquardta była jednoznaczna. Umożliwił on nawet ks. Ziei odprawienie mszy świętej w katedrze fromborskiej przy ołtarzu świętego Stanisława i zjadł z nim następnego dnia śniadanie. Komendant natomiast zwierzył się Polakowi, że na początku wziął go za sowieckiego szpiega i chciał go na miejscu rozstrzelać. „Proponuję księdzu lekką pracę kancelaryjną, a on odmawia i powiada, że przy ciężkiej pracy zostaje. Chciał tutaj obserwować, jak budowane są okopy”.
Dalsze wydarzenia zmusiły ks. Zieję do opuszczenia Fromborka. 9 lutego 1945 roku żołnierze Armii Czerwonej wkroczyli do Fromborka. Z grupą polskich robotników został przetransportowany najpierw do Bydgoszczy, potem do Gdyni, wreszcie w okolice Szczecina, gdzie z nastaniem polskiej administracji niósł opiekę religijną rodzimej ludności i pierwszym osadnikom. W rejonie Słupska tworzył ośrodki opieki i placówki oświatowo-kulturalne, m.in. Uniwersytet Ludowy w Orzechowie. Zaciągnął do tej pracy również inne osoby związane z Zakładem dla Ociemniałych w Laskach. Czym wobec tego wzbudzał niezadowolenie miejscowych władz partyjnych i administracyjnych? Przez dłuższy czas był jedynym polskim duszpasterzem w Słupsku. Utrzymywał szerokie kontakty z młodzieżą. W 1949 roku ze względu na stan zdrowia powrócił do Warszawy. Odnowił kontakty z Laskami, a potem bardzo aktywnie współpracował z opozycją antykomunistyczną. Z czasem stał się jednym z największych autorytetów moralnych w powojennej Polsce.
Wydalony z Polski
A ksiądz Alojzy Marquardt? Jego losy były również dramatyczne. Po wywiezieniu 8 lutego 1945 roku biskupa Maksymiliana Kallera, właśnie on objął rządy w diecezji. Był przesłuchiwany przez NKWD. Najpierw Rosjanie sądzili, że jest generałem Volkssturmu, a jego sekretarz ks. Johannes Parschau — adiutantem. Od 10 lutego 1945 roku więzieni byli w Pasłęku i Wytruci (obecnie Czerniachowsk w obwodzie kaliningradzkim). Następnie obu duchownych zaangażowano do opisu i pakowania zrabowanych z kościołów paramentów liturgicznych, takich jak kielichy, monstrancje, krucyfiksy. W początkach czerwca 1945 roku ks. Marquardt zamieszkał w dzisiejszej plebanii współkatedry w Olsztynie i jako wikariusz generalny diecezji przystąpił do reorganizacji w duchu polsko-niemieckim kurii biskupiej. Nawiązał też kontakty z polskimi władzami administracyjnymi. Z powodu niewykonania wcześniej uzgodnionych zarządzeń Pełnomocnika Rządu RP na Okręg Mazurski został przymusowo wydalony z Polski. Po prostu odwieziono go samochodem do Berlina. Przedtem jednak, 28 lipca 1945 roku, ks. Marquardt spowodował wybór ks. prałata Jana Hanowskiego na wikariusza generalnego diecezji warmińskiej.
W połowie sierpnia 1945 roku jednak zjawili się w Olsztynie dwa wyżsi oficerowie NKWD z rzekomym zamiarem zatrudnienia księży: Marquardta i Parschaua do sporządzenia dalszych opisów zrabowanych naczyń liturgicznych. Ci wysłannicy bez trudu odnaleźli ks. Parchaua, który duszpasterzował wówczas w Dajtkach, dzisiejszej dzielnicy Olsztyna. Nakazali mu zająć miejsce w samolocie i skierowali się w stronę Berlina. Odszukanemu wikariuszowi generalnemu zaproponowali powrót do Olsztyna, lecz samolot nie wylądował w Olsztynie, tylko skierował swój kurs w stronę Moskwy. Obu duchownych umieszczono w ekskluzywnej daczy podmoskiewskiej i po jakimś czasie specjalni rozmówcy ks. Marquardtowi zaproponowali objęcie stanowiska biskupa warmińskiego, zapewne w części Prus Wschodnich przyłączonej do Związku Sowieckiego, a ks. Parschauowi – wikariusza generalnego. Kiedy ks. Marquardt odmówił i próbował tłumaczyć, że tego rodzaju godności w Kościele nadaje wyłącznie papież, to standardy kolejnych miejsc uwięzienia wciąż obniżano, aż w końcu obaj księża warmińscy znaleźli się w więzieniach na Łubiance, potem Lefortowskoje. Wytoczono im procesy z zarzutami szpiegostwa na rzecz Watykanu. Podczas rozprawy 7 stycznia 1951 roku ks. Marquardt otrzymał wyrok – 14 lat pobytu w łagrze niedaleko Irkucka. Przebywał tam krótko, do listopada 1955 roku. Dzięki zabiegom ówczesnego kanclerza Niemiec Konrada Adenauera, które dały wolność wielu Niemcom uwięzionym na dalekiej północy Rosji. Zdołał opuścić Związek Sowiecki 6 grudnia 1955 roku. Wkrótce objął obowiązki wiceoficjała sądu Kurii Arcybiskupiej w Kolonii. W diecezji warmińskiej nie wiedziano o tym, że ks. Marquardt żyje. Stąd 18 lutego 1952 roku dziekanem Kapituły wybrano ks. Wojciecha Zinka. Po trzech latach ten wybór musiał być unieważniony.
Po powrocie z zesłania ks Marquardt pełnił stanowisko wiceoficjała sądu arcybiskupiego w Kolonii do 1970 roku. Jeszcze w 1956 roku otrzymał godność protonotariusza apostolskiego, czyli infułata. Wciąż żywo interesował się Warmią i rodzinnym Braniewem. Wspomagał swoich dawnych diecezjan. Obydwaj duchowni już nie mogli się zetknąć, ale spotkanie w grudniu 1944 roku mocno utkwiło w pamięci ks. Ziei. Z tego powodu potrafił po 44 latach tak dokładnie je odtworzyć. Szkoda, że nie zostały utrwalone w serialu.
Jan Chłosta
Jan Chłosta
Jan Zieja (1897-1991)
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez