Z oblężonego Mariupola 225 km pieszo do Zaporoża! Brawurowa wyprawa byłego kucharza okrętowego i jego psa w walce o życie

2022-05-20 08:31:11(ost. akt: 2022-05-20 08:43:55)

Autor zdjęcia: Pixabay

Chciał być niewidzialnym i niczym duch przedostać się z oblężonego przez Rosjan miasta Mariupol, przez pustkowia okupowanych przez Rosję terytoriów i dalej, do znajdującego się w rękach Ukraińców Zaporoża. 61-letni Igor Pedin z niewielką torbą i wiernym psim towarzyszem Zhu-Zhu dokonali czegoś, co w wojennych warunkach graniczy z niemożliwością. Brytyjski dziennik „Guardian” opisał brawurową ucieczkę Ukraińca i jego psa przez spalone wojną pustkowia.
Igor Pedin wyruszył ze swoim psem Zhu-Zhu do Zaporoża, kiedy rosyjscy żołnierze zaczęli chodzić od domu do domu strzelając do ludzi.
Celem było stać się niewidzialnym człowiekiem

— mówi 61-letni Ukrainiec, który chciał „dryfować, jak duch”, z niewielką torbą z zapasami i psem Zhu-Zhu, dziewięcioletnim kundelkiem w typie teriera, przez piekielny krajobraz z oblężonego miasta portowego Mariupol, na pustkowia terytoriów okupowanych przez Rosję i dalej do stosunkowo bezpiecznego miasta Zaporoże, które jest w posiadaniu Ukraińców – 225 km drogi.
Zadanie nie należało do łatwych, jako że trzeba było wyjść naprzeciw konwojom czołgów, pojazdów opancerzonych i nerwowych rosyjskich żołnierzy pędzących w kierunku Mariupola. Oznaczało to omijanie min i przekraczanie zniszczonych mostów z psem i bagażem, gdzie jeden niewłaściwy krok prowadziłby do upadku z 30 stóp i pewnej śmierci. Musiał minąć tlące się domy i płaczących mężczyzn i kobiety z ich rozdzierającymi serce opowieściami o śmierci, cierpieniu i utracie woli życia.

Były kucharz okrętowy, nie mógł jednak o tym wiedzieć i - jak sam przyznaje - nie okazał się niewidzialny. Swoją historię opowiedział reporterowi brytyjskiego dziennika „Guardian” już w bezpiecznej stolicy Ukrainy, Kijowie.

Początek tułaczki


Ostateczna decyzja Pedina o opuszczeniu Mariupola zapadła - jak wspomina - 20 kwietnia, kiedy rosyjscy żołnierze dotarli do jego części miasta i szli od domu do domu, strzelając do ludzi. Nie bez znaczenia dla jej podjęcia był fakt, iż brakowało jedzenia i wody, a ciała zmarłych piętrzyły się na ulicach. Pedin przygotowywał się skrupulatnie. Spakował torbę, zważył ją i postawił sobie wyzwanie zmniejszenia początkowej wagi 70 kg do 50
.Początkowym zadaniem Pedina i Zhu-Zhu było przebycie pięciu kilometrów na przedmieścia miasta. To zadanie, które nie wydawało się początkowo szczególnie trudnym, zajęło mu dwie godziny - musiał przebić się przez kratery, poskręcaną stal i niewybuchy, na północ w górę ulicy Kyprino, gdzie leżały porozrzucane trupy, i dalej do portu. Przekradł się przez tłum, unikając kontaktu wzrokowego z żołnierzami.

Wyglądałem dla nich jak włóczęga, byłem niczym - brudny i pokryty kurzem, bo mój dom wypełniała mgła dymu. Wyszedłem z miasta autostradą i na górze zawróciłem. Spojrzałem z powrotem na miasto i powiedziałem sobie, że to była dobra decyzja. Pożegnałem się. Nastąpiła eksplozja. Odwróciłem się i poszedłem dalej

— relacjonował.

Szedł obok wypalonych pojazdów wojskowych. Odgłosy ostrzału, a później chrzęst pojazdów opancerzonych, tak ciężkich, że asfalt drżał mu pod stopami tak bardzo przeraziły Zhu-Zhu, że musiał owinąć go w płaszcz, dopóki nie przeszli.

Jego celem było miasto Nikolśke, oddalone o 20 km. Kiedy dotarł do pierwszych domów, zrobiło się ciemno i bardzo zimno.

Widziałem człowieka przed jego domem. Powiedział: „Młody człowieku, chciałbyś się ze mną napić. Dziś pochowałem syna. Wypijmy za mojego syna”

— wspominał Pedin, który chociaż 15 lat wcześniej zrezygnował z picia, to w tej sytuacji nie mógł odmówić. Wypił dwa kieliszki wódki, podczas gdy jego nowy przyjaciel opróżnił butelkę.

Powiedział mi, że Rosjanie zabili jego 16-letniego syna 3 marca w Mariupolu. Szrapnel zdjął mu głowę. Po jego zniknięciu przez całe tygodnie szukał go w Mariupolu. Znalazł grób, a rosyjscy żołnierze powiedzieli, że będzie musiał go wykopać rękami, jeśli będzie chciał ciało. Powiedział mi: „Chcę umrzeć – zabiję się”

— wracał pamięcią do tamtych chwil.

Tej nocy Pedin spał na kanapie. Obudził się o 6 rano i ruszył dalej.

Gdy wyjeżdżałem z miasta, był punkt kontrolny: Czeczeni. Widzieli mnie i dwóch z nich podeszło do mnie. ‘Gdzie idziesz? Skąd pochodzisz”, pytali. „Czy przeszedłeś przez obóz filtracyjny?”

— mówił dalej Pedin w rozmowie z dziennikiem „Guardian”.
Pojawił się dowódca i zadzwonił do kogoś przez radio.

Przyjechał minivan i trzech dużych mężczyzn wyszło, a mnie wsadzono do furgonetki. Pojechaliśmy 2 km z powrotem do Nikolśke i dotarliśmy do dwupiętrowego budynku komunalnego, który otoczyli stalowym ogrodzeniem. Na terenie czekało około 40 osób, ale furgonetka podjechała pod wejście do budynku

— relacjonował.


Nowe dokumenty


Pedin zostawił swoją torbę na zewnątrz i przywiązał Zhu-Zhu, zanim został zabrany na drugie piętro.
Rosyjski oficer siedział przed biurkiem i zapytał, dokąd idę. Kłamałem. Powiedziałem, że mam wrzód żołądka i muszę dostać się do Zaporoża, ponieważ zapłaciłem za leczenie. Kazano mi zdjąć bluzkę i szukali tatuaży. Miałem siniaka na ramieniu i oskarżyli mnie, że miałem karabin. Zapytał: „Gdzie są twoje tatuaże?”. Powiedział: „Nudzisz mnie. Może powinienem cię pobić?” Powiedziałem: „Jak sobie życzysz, komandorze.” Ale zabrano mnie do innego pokoju, w którym przy komputerach siedziały cztery żołnierki, zeskanowali moje odciski palców, położyli mnie pod ścianą i zrobili zdjęcia policyjne

— kontynuował swoją opowieść.

Otrzymał dokument z tzw. ministerstwa spraw wewnętrznych samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej. Mógł odejść i ponownie wyruszyć z psem i torbą do punktu kontrolnego.
Czeczeni powiedzieli, że wezmą następny samochód, który zawiezie mnie do następnej wsi Roziwki. Byłem tam przez dwie godziny. Nudzili się i rozmawiali ze mną, dając mi papierosy. Żaden z kierowców mnie nie zabrał, więc powiedziałem, chłopaki, po prostu pójdę na piechotę. Jeden powiedział: „Nie, to mój autorytet”, wskazując na swoją broń”

— opowiadał dalej.

Po godzinie podjechał czarny minivan i Czeczeni zażądali, aby kierowca, który jechał z żoną i dwiema córkami w wieku około 18 i 20 lat, zabrał Pedina.

Nikt nie powiedział ani słowa. Zabrali mnie do Roziwki. Po drodze zauważyłem na polach wielkich kopaczy kopiących doły. A dalej na dole były krzyże. Jestem pewien, że były to masowe groby

— mówił.

Opatrzony w nowe dokumenty, kolejny punkt kontrolny przeszedł z łatwością. Kiedy dotarł do następnej wsi, Wierżyny, było już ciemno.

Nagle oślepiły mnie latarki. Było sześciu żołnierzy, wrzeszczeli na mnie, podniosłem ręce. Kazali mi zdjąć bluzkę, opróżnili torbę. Było lodowato. Kazali mi iść za nimi. Weszliśmy do Domu Kultury [domu kultury], który był ich siedzibą

— snuł dalej swoją opowieść.
Tam Pedin dostał trochę wołowiny z puszki i trochę zupy. Żołnierze umieścili go w małym pokoju ze stalowym łóżkiem w rogu. Powiedziano mu, że jeśli wyjdzie wcześniej niż rano, zostanie zastrzelony, ale następnego dnia będzie mógł jechać. Rano przekradł się obok śpiących żołnierzy i kiwnął głową jednemu z wartowników, kiedy wychodził. Szedł tego dnia przez 14 godzin, docierając do kolejnego punktu kontrolnego około godziny 20:00, aby ponownie zostać przeszukanym. Żołnierze skierowali go w stronę małego opuszczonego domu, w którym mógł spać. Ale wyszedł ponownie o 6 rano, gdy wschodziło słońce.

Widziałem dużego mężczyznę po sześćdziesiątce. Zapytał: „Skąd jesteś?”. Powiedziałem Mariupol, a on zawołał żonę, żeby przyniosła jedzenie. Dali mi worek chleba, cebulę, smażoną wieprzowinę, ogórek. Nalegali. I szedłem dalej

— wspominał nie bez sentymentu.

Przeprawa przez zniszczony wiadukt


Pedin był już wyczerpany, a jednak największa przeszkoda była dopiero przed nim. Wiadukt, przez który musiał przejść, został zniszczony, pozostawiając 30-metrowy spadek na tory kolejowe poniżej.
Można oszukiwać ludzi, ale nie zniszczony most

— zauważył Pedin. Sytuacja była rzeczywiście nie do pozazdroszczenia, jako że jedynie metalowa rama mostu była nadal na swoim miejscu, z dwoma belkami: jedną wąską poniżej i jedną szerszą na wysokości ramion. Pedin przywiązał psa do torby i przetestował przeprawę. To było wykonalne. Wrócił i ponownie przeszedł jedynie ze swoją torbą. Potem wrócił i zabrał psa, który szedł po belce powyżej.

Po prostu krzyknąłem:„ Zrobiliśmy to ”

— wspominał Ukrainiec.

Kiedy zbliżyli się do następnego punktu kontrolnego, żołnierz chciał wiedzieć, gdzie jest mój towarzysz. Powiedziałem, że mam tylko psa. Potem chcieli wiedzieć, jak przekroczyłem most

— relacjonował.
Pedinowi powiedziano, że może zostać na noc w tylnej połowie furgonetki radiowej, która została trafiona z przodu ukraińskim pociskiem. Było już ciemno. Historia Pedina była dokładnie tego rodzaju rozrywką, jakiej potrzebowali znudzeni żołnierze. Pięciu zebrało się wokół niego, aby usłyszeć o jego przygodach.

Tej nocy Pedin spał na swoim krześle, z Zhu-Zhu pod płaszczem. Następnego ranka powiedziano mu, że nie wolno mu jechać dalej drogą do Zaporoża, ale musi wybrać powrót lub południe do miasta Tokmak. Pedin skierował się w stronę miasta, ale stanął przed dwoma dużymi wzgórzami.

Pies po prostu nie mógł iść dalej. Musiałem iść drogą z moją torbą, a potem wrócić po niego i zanieść go. Powiedziałem: „Jeśli nie pójdziesz, umrzemy oboje, musisz iść”. Wszedł na następne wzgórze

— opowiadał dalej.

Z drogi była Tarasówka, mała wioska.

Widziałem czubek głowy mężczyzny w oknie i zawołałem go. Dałem mu trochę papierosów dla żołnierzy, a miałem nawet papierosy mentolowe. Powiedział, że jedyna droga do Zaporoża prowadziła wąskimi drogami i przez tamę, a potem śladem przemytników

— mówił Pedin.
Zrobił tak, jak został poinstruowany. Ale za tamą było skrzyżowanie – i nie było żadnej wskazówki, w którą stronę iść, ale i tym razem Pedinowi dopisało szczęście.

Pojawiła się ciężarówka. zawołałem. Powiedziałem: „Jestem z Mariupola”. Drzwi się otworzyły. Jechaliśmy dwie godziny, krętymi drogami. Nigdy bym nie znalazł swojej drogi. Nic nie powiedzieliśmy. Na posterunkach ten człowiek powiedział tylko dwa słowa do milicji Donieckiej Republiki Ludowej i został przepuszczony

— relacjonował.

Kierowca wysadził mnie w centrum Zaporoża przy namiocie. Podczas podróży nic nie powiedział, ale dał mi 1000 hrywien (30 funtów). Powiedział powodzenia. On wszystko rozumiał – co było do powiedzenia?

— kończył swoją opowieść Pedin.

aw/Guardian

za zgodą wpolityce.pl
Fot. wPolityce