Nie brakowało przy niej aniołów. O normalne życie walczyła cztery lata po potrąceniu. Przegrała z covidem

2022-05-16 19:01:02(ost. akt: 2022-05-16 15:26:44)
Monika nigdy nie była sama. Miała przy sobie kochającą rodzinę

Monika nigdy nie była sama. Miała przy sobie kochającą rodzinę

Autor zdjęcia: Arch. prywatne

Zmarła Monika Kuśnierz z Olsztyna, która przez cztery lata walczyła o powrót do zdrowia. Straciła je w wyniku potrącenia. Zapadła w śpiączkę. Życie natomiast odebrał jej covid. 13 maja osierociła córeczkę.
Cztery lata temu, 12 kwietnia 2018 roku, doszło do tragicznego wypadku. To była świeżo wyremontowana droga, z górki, a na niej oznakowane przejście dla pieszych. Zatrzymał się jeden samochód, przepuszczając Monikę. Kobieta weszła na pasy, a tam na drugim pasie z całym impetem uderzył w nią rozpędzony samochód. Monika cały czas była przytomna, rozpaczliwie płakała. Reanimowała ją studentka pierwszego roku medycyny, która akurat tamtędy przejeżdżała. Emerytowany policjant, jeden ze świadków zdarzenia, powiedział, że nigdy czegoś takiego jeszcze nie widział. Mówił, że Monika leciała jak śmigło na 10 metrów.

Kobieta trafiła do szpitala, od razu na stół operacyjny. Stan był krytyczny. Lekarzom udało się uratować jej życie. Przez cztery miesiące walczyła o życie. Jej stan był krytyczny. Potem wdały się bakterie, a Monika przechodziła dwukrotnie zapalenie płuc. Poddać się? Rodzina nie przewidywała takiego scenariusza. Monika zapadła w śpiączkę.

— Ciężki czas teraz przede mną. Jeśli Bóg planował zabrać naszą Monikę, to mógł to zrobić od razu. Dawał nam przez cztery lata nadzieję, żeby i tak ją zabrać do siebie. A było już lepiej. Jadła jogurty i zaczęła reagować na cyberoko (system, który śledzi ruch gałek ocznych, co umożliwia komunikację i rehabilitację osób po udarach, wybudzonych ze śpiączki — red). Ale od grudnia wszystko się zmieniło. Poszło od razu na dwa płuca. Walczyliśmy o jej życie najbardziej jak się dało. Córka była podłączona pod respirator — opowiada pani Krystyna, mama Moniki. — Gdzie się zaraziła? Może ktoś przechodził covid bezobjawowo… Niestety Monisia nie dała rady.

Monika Kuśnierz przed wypadkiem
Fot. archwium prywatne
Monika Kuśnierz przed wypadkiem
Monika była leczona w Olsztynie — najpierw w poliklinice, a później została przewieziona do szpitala pulmonologicznego.

— Moja Monisia miała szczęście do ludzi. Rzeczy niemożliwe stawały się możliwe. Pan Bóg stawiał nam na drodze takich ludzi, którym otwierały się skrzydła. To wręcz aniołowie, a nie ludzie. Wszystkim bardzo dziękuję za opiekę — podkreśla pani Krystyna. — Monisia miała zajęte 90 proc. płuc, więc nawet jakby wyszła z tego, sama nie byłaby w stanie oddychać. Serce bolało mnie z tego wszystkiego, bo nie mogłam sobie tego wyobrazić. Walczyłam o jej każdy dzień, każdy oddech. Najpierw Monia była w „Budziku”, a później była rehabilitowana we wspaniałym ośrodku, który opłacaliśmy między innymi z odszkodowania sprawcy. Jestem bardzo wdzięczna tym ludziom za troskę i opiekę. Byli jak rodzina.

Rodzina zorganizowała również zbiórkę na wybudzenie Moniki, w którą zaangażował się cały Olsztyn.

— Patrzyłam na Monikę w tych ostatnich dniach… Mówiłam do lekarza: jestem jej mamą, co mogę jeszcze zrobić? Odpowiedział, że zrobiłam już wszystko. I już więcej niż nie można zrobić — opowiada pani Krystyna. — Dla matki to okropne słowa. Bo zawsze powtarzałam sobie, że nadzieja umiera ostatnia…

Kierowca, który potrącił Monikę stanął przed sądem. Stracił na dwa lata prawo jazdy. Rodzina występowała też o 50 tys. odszkodowania.

— Ugodowo zatrzymaliśmy się na 30 tys. zł, po 10 tys. zł miesięcznie. Zgodziłam się na to… Bo on nie był pijany, po prostu mocniej wcisnął gaz, a Monika zrobiła o jeden krok za daleko… — pani Krystyna nie kryje łez. — Wierzę, że sumienie będzie gryzło go do końca życia.

I dodaje: — W sądzie mnie przeprosił. Odpowiedziałam mu, żeby mnie nie przepraszał. Żeby poszedł do „Budzika”, wziął Monię za rękę i tam ją przeprosił. Nigdy tego nie zrobił. Nie zapytał też, czy pomóc w inny sposób. To boli do dziś…

Monika przed wypadkiem samotnie wychowywała córeczkę. W chwili, gdy doszło do potrącenia, Michalinka miała trzy lata. Dziś ma siedem. Mieszka z tatą.


ADA ROMANOWSKA

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Cyranka #3099534 17 maj 2022 12:05

    Łzy się cisną do oczu gdy pomyśli się jak okrutny los spotkał tę osobę oraz jej bliskich. Z drugiej strony bezsilność wobec tego co jedni ludzie potrafią zrobić innym. Nie sądzę aby tego typa gryzło sumienie; przeprosił w trakcie rozprawy ale zapewne tylko dlatego, iż liczył na łagodniejszy wyrok. RiP.

    Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz