Felieton Iwony Górskiej DO KRAINY PTAKÓW [ZDJĘCIA]

2022-05-06 10:40:35(ost. akt: 2022-05-16 08:15:00)

Autor zdjęcia: Iwona Górska

Kwietniowy poranek niespiesznie odkrywa, już zieloną trawę. Słońce jeszcze nisko, ale zapowiada cieplejszy dzień. Rozpuszcza białą kołderkę, która przed chwilą ścieliła do snu nasze dachy i okoliczne pola Podniebni podróżnicy krążą po krystalicznym błękicie. A w sercu melodia zwiastująca przygodę. Wkrótce czarny wehikuł, przeniesie nas do świata ptaków i nie tylko.


Celowo wybraliśmy dłuższą aczkolwiek, mniej agresywną dla oka trasę, którą częściej otulają, niezmiennie od pokoleń strażnicy czasu- stare drzewa. Poprzetykane gdzieniegdzie ich młodszymi braćmi. Nowe pokolenie,, długo jeszcze poczeka zanim spełni swą życiową misję, kiedy to będzie chronić podróżnych przed palącym słońcem. Żar słoneczny zdolny jest rozmiękczyć twardy asfalt, lecz delikatne jak papier liście, nie poddają mu się. Mkniemy wraz z drzewami i niebem do przodu z pełnym bakiem paliwa i radosnej energii, do wchłaniania innego świata. Świata harmonii, który śpiewa naturalną pieśń życia.

Pojawiło się pierwsze miasto, kilka rond{wokół jednego maszerują w szeregu gołębie- taki grupowy jogging}. Zauważam stary zamek na górze, który zdaje się że swą mocą przetrwania, bierze pod skrzydła miasto. Szukam wzrokiem drzew, łypiąc, to w prawo , to w lewo. Są- takie jakie lubię, wielkie, majestatyczne, skrywające mnóstwo ptaków oraz tajemnice przeszłości. Przy parku płynie rzeka z uregulowanym brzegiem. Niestety mniej siedlisk dla ptaków. Pewnie to Łyna. Nidzica żegna nas leśnym tunelem, przez którego szpary, słońce strzela w nas, złocistymi promieniami.

Niebawem wyląduje pierwszy bocian, na jednym z dachów w Jedwabnie. W miarę oddalania się od naszych codziennych krajobrazów, przybliżamy się do widoków z minionej epoki. W nieodległym Piduniu, wyskoczył zza zakrętu trabant- symbol mobilnego świata komunistycznego. Drewniane chatki w jednej z mijanych wsi, też były zaskoczeniem. I nie była to jedna samotnia na wzgórzu, lecz całe rzędy drewnianych domków, z małymi okienkami i wejściem. Czyżby ówcześni ludzie byli niżsi od nas, czy to taki styl?...Z pewnością jednak nie spożywano w tygodniu{tak jak to teraz się dzieje}hormonów wzrostu, pod postacią filetów z piersi kurczaka. Prawdziwe oblicze epoki odchodzącej w niepamięć. Luźno biegające psy, ludzie krzątający się wokół domów, koty buszujące w kniei. Fakt,że rzecz ma miejsce teraz, zdradzały jednak szablonowe mini siłownie i na krótko przycięta trawa. Spostrzegłam końcem oka- Rekownica, która skojarzyła mi się z rękawicą. Potem gmina Wielbark- wita nas na wesoło. W Wesołowie jednak cisza, tylko trzy rude krówki wystawiały swe racice na słońce, zachęcając przejezdnych do skorzystania z nagrzanego trawnika. Odczytywałam po raz pierwszy kolejne nazwy: Zimna Woda, Wały, Kot , Szuc, Głuch, Zabiele, Rozogi, Niedźwiedź, Łyse, Baba, Mątwica, Popiołki, Gawrychy, Elżbiecin, Zabawka, Mścichy, Szlachy... Nazwy zaskakujące, wsie raczej niewielkie, właściwie do naszych, to miniaturki, z wieżą główną czyli z kościołem pośrodku, od której można wyznaczać kierunki: na prawo od kościoła, na lewo od kościoła itd...Przekrojone na pół, drogą główną, po której spacerują Ci co nie maja nic do roboty. „Swoją drogą”uważam,że bezpieczniej i intymniej dla mieszkańców, byłoby, gdyby te drogi szły obok. Stać państwo na wielkie autostrady i objazdy, a czemu nie na poprawę komfortu życia mieszkańców wsi?

Okulary przeciwsłoneczne, które w schowku od paru miesięcy zaszły kurzem, teraz spowodowały, że krajobraz przybrał cieplejsze barwy i ogrzewały powietrze bardziej niż w rzeczywistości.

Myszyniec- standardowa prosta, na końcu dwie strzeliste wieże po obu stronach domy, z długim szpalerem drzew, obciętym przy samym pniu. Taki rodzaj nowomody? - bezmyślnej w swej kreatywności, delikatnie ujmując. Szybko mijamy Myszyniec i dobrze, bo przeraziły mnie pnie, okaleczone drzewa, które już drzewami nie są. Nie do wiary, że ludzie wciąż jeszcze niszczą, to co z przyrody zostało. My jesteśmy jednymi, z tych podróżników, którzy chcą zobaczyć, co jeszcze zostało, z tego co bezpowrotnie tracimy od wieków. Na Podlasiu właśnie, dokąd się udajemy zachował się jedyny w Europie teren z licznymi torfowiskami, nie osuszonymi przez człowieka {częściowo} pod pola uprawne. Dzięki temu, zasiedlają je całe stada ptaków, przybywających, z odległych miejsc na świecie, by wyprowadzić lęgi. Podmokłe tereny i rozlewiska wokół Narwi i Biebrzy umożliwiają zachowanie bioróżnorodności. Jest to dobry gest w stronę przyrody oraz istot, które są zależne od przyrody w 100%. Należy się podziękowanie dla ludzi, którzy zatrzymali w porę działania osuszania gleby. To właśnie dzięki nim zachował się ten naturalny kawałek przyrody.

Wierzę, że słońce opala przez szybę, zdejmując z siebie niekończące się warstwy ubrań. Po zimnych doświadczeniach ostatnich tygodni wyglądam jak niedźwiedź przed rozpoczęciem sezonu zimowego, który się pomylił a teraz zrzuca swą skórę. Rezerwat Mingos- ok. 30 km do Łomży. Kilkugodzinna podróż, jak jeden oddech, uwieńczona znakiem Narew, przy której żerowała czapla biała- miły początek!. Powoli wjeżdżamy na tereny, które uderzają w zmysły przestrzenią, której brakuje w miasteczku, gdzie mieszkam. Sama Lubawa jest raczej ciasna, otoczona rozległymi połaciami nudnych pól uprawnych bez cieni jakie rzucają drzewa. Kręcąc dookoła głowami, toczymy się naszym wehikułem powoli, żeby nie przegapić żadnego ciekawego widoku.

Ruś- można śmiało powiedzieć, że tu każdy gospodarz ma swoją bocianią parę. Każde z gniazd już zajęte. Naprawdę dziwne uczucie, gdy bociany latają nad głową, rzucając wielkie cienie- trójkolorowe szybowce. Chodzą po rozlewiskach, koło domów, po polach. Tak, to jest ich dom, czują się jak u siebie. Trafiliśmy właśnie, gdy zaczęły się gody. Ja miastowy lajkonik, patrzyłam w bezruchu na te krótkometrażowe scenki: synchronicznie odchylanych szyj do tyłu, zadzieranych w górę dziobów, kontrastujących z pełnią nieba. Wysyłały przy tym w przestrzeń wzruszający klekot, który unosił się dźwiękiem, jeszcze jakiś czas po opuszczeniu wsi. Po grze wstępnej zapewne dochodzi do aktu płciowego. Dobrze, że tego już mi nie pokazały (choć były przymiarki), bo czułabym się niezręcznie. Widziałam jak przytulają się grzywacze, jak kawki wkładały sobie do dziobków smakowite kąski, jak gawron tańczył dla gawronowej. W różny sposób ptaki okazują sobie uczucia, w okresie godów. Można powiedzieć, że ptaki, tak jak ludzie, posiadają różny poziom świadomości, niektóre gatunki opiekują się potomstwem równocześnie. Samce kaczek krzyżówek pozostawiają partnerkę po akcie płciowym, kukułki podrzucają swoje jaja do innych gniazd a Raniuszki pracują zespołowo przy ich budowie.

Pełnoprawni mieszkańcy wioski mają swoje gniazda na słupach elektrycznych, było to celowe działanie człowieka, gdyż wcześniej budowały je na dachach i kominach domów, co było niebezpieczne, przeciętne gniazdo waży ponad 300kg i co roku dokładane jest ok 60kg, w ramach renowacji. W tej wsi stoi taka drewniana chata, z gniazdem na kominie- raczej jest to zabytek. Wieś położona jest na górze, roztaczając rozległą panoramę na Narew, Biebrzę i malownicze rozlewiska. Krążą nad nimi stada ptaków. Jedne przylatują inne podrywają się do lotu. Jest spory ruch i gwar, ptasi oczywiście, ale ptasi budzik dudka da się usłyszeć tuż nad głową. Bociany, łabędzie, czaple, bataliony, czajki i mniejsze, rudziki, kwiczoły, dzięcioły, świergotki, wrony siwe i jeszcze więcej. Wszystko to, na wyciągnięcie ręki, tuż za domem. Takiego świata bym sobie życzyła. Jestem jednak wzruszona,że mogłam to zobaczyć i porażona tym widokiem, który odcisnął się jak stempel na korze mózgowej. Za chwilę wracam do domu i zapisuję wszystko na trwalszym dysku niż moja pamięć.

Życie obok nas mogłoby być kolorowe i dźwięczne, gdybyśmy o nie zadbali pokolenia wstecz. W świecie na Podlasiu czuje się, że człowiek jest tylko jednym gatunkiem z wielu na ziemi. Jeden mały trybik, w wielkiej maszynie, jaką jest życie, wyłamał się z obiegu i zepsuł pracę całego systemu. Rozprzestrzenił się jak kornik drukarz. Z powodu korzystnych warunków do rozmnażania, które sam sobie stworzył, dzięki złożoności swego mózgu. Z pewnością mógłby go wykorzystać do odbudowania równowagi, która jest jedynym sposobem na funkcjonowanie naszej planety- gdyby chciał... Do Łosiowego Kąta naszej kwatery pod lasem, zajechaliśmy późniejszym popołudniem. Kolejne ciche miejsce, tania kwatera z dobrymi warunkami. Dzień zakończyliśmy w Goniądzu. Ja na moście, cykając zdjęcia o zachodzie, a Radek biegając wzdłuż rzeki. Czyżby odczuwał niedosyt ruchu? Po przygotowaniu prowiantu na kolejny dzień zwiedzania, ułożyliśmy swe zmęczone części chodzące w świeżutkiej pościeli, ach jak się miło zasypiało z ptakami pod powiekami.

Rankiem skoro świt- tak o 7mej. Wypełzłam z przytulnej gawry. Na dworze -4 stopnie, szron na samochodzie, ale słońce w pełni. Pięknie rozświetla krajobrazy i serce. Tego dnia zwiedziliśmy Carską Drogę z jej ścieżkami po bokach. Radek miał nadzieję spotkać łosia a chwilę potem już patrzyliśmy na siebie wszyscy czyli my i łosia rodzina z młodym. Cóż za spotkanie niby upragnione a jednak nieoczekiwane i zaskakujące, lecz chyba bardziej nas a nie łosi. Staliśmy od siebie tak ok. 8 metrów. Mogąc patrzeć na siebie dosyć długo, podziwiając z ciekawością swoją inność. Łosie się raczej nas nie boją {chociaż ktoś!}. Mama z młodym jednak zaczęła się oddalać, zapewne w trosce o dziecko. A starszy osobnik został. Poszłam więc i ja posłuchać czajek i bąka .Gdy wróciłam po pół godzinie, łoś nadal jadł, Radek miał przytwierdzony uśmiech do twarzy a ja krzyczałam w milczeniu, bo udało mi się zrobić zdjęcie mojego ulubieńca, Rudzika. Na dobry sen, w drodze powrotnej na kwaterę, zatańczyła dla nas para żurawi. Właściwie to pan żuraw tańczył. Scenka choć trwała kilka minut, była dosyć zabawna, opiszę: Pan żuraw podczas spaceru ze swoją wybranką, postanowił zaimponować jej tańcem- z elementami stepowania. Nie wierzyłam własnym oczom, żeby żuraw potrafił stepować!? Ale na jego wybrance taniec nie robił wrażenia. Szła dumna cały czas do przodu nie zauważając, jak On dwoił się i troił w najdziwniejszych pozach, podskokach, prężył swe ogromne skrzydła w pozycji stojącej, był ogromny .Gdy na dobre zatracił się w tańcu i zaczął stepować, partnerka już zdążyła odejść spory kawałek. Zauważywszy to, rzucił się za Nią, machając skrzydłami jak biegacz, który rozpycha się w ciasnym peletonie. Wybiegł przed nią, podskoczył kilka razy i wykonał dyg w jej stronę, jak 17to wieczny książę po skończonym tańcu. A Ona? Wzruszyła ramionami i poszła dalej. Widać,że ptaki mają podobne obyczaje do naszych.

Jutro powrót do domu, przywołuję na chwilę, oczyma wyobraźni postać Spinki, kotki, która mieszka z nami od roku i robi mi się radośniej. Ciasna Lubawa nie ma przestrzeni na relax w naturze. Mamy niedaleko wiele jezior i lasów, co mnie pociesza. Na piesze, codzienne relaxowanie jest jedno znaczące miejsce, tzw. Lipy- sanktuarium maryjne

Około 2,5km od Lubawy, do którego prowadzi przyjemna ścieżka, zrobiona nie tak dawno przez miasto. Ułatwia ruch rowerowy, pieszy oraz odpoczynek w szykownych wiatach. Lipami opiekuje się proboszcz i trzeba przyznać, że jest to świadomy człowiek, jak ważne miejsce stanowi przyroda i odpoczynek wśród jej uroków. Ludzie często i tłumnie ciągną do zielonej ostoi, gdzie spacerują wśród kolorowych i długich alei drzew, wdychając świeże powietrze, które filtrują dla nas rośliny tam posadzone. Wiewiórki, zaskrońce, bielik, rusałka żałobna, zawilce żółte, gajowe, gęsi z młodymi. To wszystko można było zobaczyć podczas dwóch dni spacerów. Nie będę wymieniać wszystkiego, co widziałam i jak bardzo rozkoszowały się moje zmysły. Zachęcam jednak chociażby na krótką wyprawę , taką jak nasza, która zostanie w nas głęboko i długo. Polecam zaopatrzyć się w gumowce bo tereny są podmokłe, żeby bez stresu spacerować. Najlepszym okresem na zwiedzanie jest wczesna wiosna. Później zagęszczenie komarów jest tak wielkie, że człowiek już się tam nie wciśnie.

Iwona Górska
Lubawianka, pod koniec 2020 r. napisała książkę "Oddech świata"