Robi słowiańskie lalki mocy. Dzięki temu Olena, która mieszka pod Mrągowem, nie myśli o wojnie w Ukrainie

2022-05-15 16:15:03(ost. akt: 2022-05-13 14:49:19)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Olena Kuzmycz jest Ukrainką, która niedaleko Mrągowa znalazła azyl od wojny. Tu mota laleczki, którymi wyraża swoją wdzięczność za polską pomoc. A to szczególne lalki — mają przeganiać złe duchy i odpędzać pecha.
Zaczęło się od przeglądania internetu. Każdy z nas to robi. Ale trzy lata temu Olenie w oko wpadły wełniane laleczki. Poczuła wtedy, że też musi taką zrobić. Nie tylko dlatego, że jest artystyczną duszą, ale… po prostu nie potrafi nic nie robić.

Olena Kuzmycz: Gdy robię lalki, nie myślę o wojnie

— Do tej pory robiłam torebki i portmonetki z filcu. Dlatego gdy zobaczyłam przepiękne laleczki, od razu wiedziałam, że też je będę robiła — opowiada Olena Kuzmycz. — Byłam wtedy jeszcze w Ukrainie, w Sarnach. To pięknie niewielkie miasto w obwodzie równieńskim w zachodniej części kraju. Kupiłam wełnę i zaczęłam eksperymentować. Jestem taka, że jak coś poczuję, muszę to zrobić, bo inaczej nie będę mogła spać spokojnie. Gdy byłam małą dziewczynką, lubiłam bawić się u babci w pokoju pod biurkiem. Robiłam sobie mały domek, chowałam się w nim i coś szyłam albo szydełkowałam. To był mój mały dziecięcy świat. Mama z babcią nie odrywały mnie od tego. Można nawet powiedzieć, że przez całe życie coś robiłam rękami. To w pewnym sensie jakaś moja terapia. Teraz tym bardziej. Gdy robię lalki, nie myślę o wojnie.

Olena ma dziś 35 lat. Zanim urodziła chłopców, przez siedem lat była nauczycielką w gimnazjum. Później zdecydowała się na urlop wychowawczy. Wtedy jej mąż znalazł pracę w Warszawie. Przyjechała tu z nim. Chcieli być razem, bo bardzo się kochają. I właśnie tu, w Polsce, uczyła się, jak robić lalki. Sama, metodą prób i błędów.

— Mąż mi powiedział pewnego razu, żebym wystawiła lalkę na portal ogłoszeniowy. Żebym się sprawdziła. Że może komuś się podoba, może ktoś kupi. Odezwał się jeden pan, który zapłacił 40 zł! Były to pierwsze pieniądze, jakie zarobiłam na lalkach. Urosły mi wtedy skrzydła, bo nawet nie pomyślałam, że się ktoś zainteresuje tym, co robię — wspomina Olena. — Byłam szczęśliwa, bo nie miałam jak pracować. Zajmowałam się dziećmi, więc te 40 zł dały mi wiarę, że komuś moje laleczki się podobają. Dziś moje chłopaki mają 4 i 7 lat.

Latem 2021 roku Olena z rodzina wróciła do Ukrainy.

— Polska bardzo mi się podobała. Ale jednak ciągnęło nas do siebie, do bliskich. Do mamy, do Ukrainy — nie ukrywa Olena. — Gdy wróciłam, nie odłożyłam lalek na bok. Cały czas je robiłam. Zależało mi, żeby być jak najlepsza w tym, co robię. Chciałam, aby moja praca była idealna. Gdy byłam już pewna swoich umiejętności, zaczęłam sprzedawać lalki. Robiłam laleczki, które przedstawiały członków rodzin, które je zamawiały. Mama, tata i dzieciaki… To lalki motanki, bardzo słowiańskie.

Nie mają twarzy, ale mają duszę


Pradawne słowiańskie lalki motanki były motane z nici i skrawków materiału, wypełniane słomą, roślinami albo ziarnem. Olena zaczęła je jednak robić po swojemu, z wełny. Ale jak nakazuje tradycja — bez szycia. Od lat nie zmienia się przeznaczenie laleczek — mają strzec domowników przed złymi duchami, pomagać ciężarnym i matkom w opiece nad dziećmi czy ochraniać podróżnych. Są związane z wieloma słowiańskimi obrzędami. Chociażby jak nasza Marzanna, która też jest mocno osadzona w temacie lalkowym.

Motanki towarzyszą ludziom na co dzień. Nie mają twarzy, ale mają duszę. Cały czas służą do odpędzenia pecha. Teraz, gdy w Ukrainie toczy się wojna, mają jeszcze większą moc.

— 23 lutego miałam urodziny. Dzień później wybuchła wojna. Od razu zdecydowałam się uciekać z dziećmi. Mąż musiał zostać. Wyruszyłam 25 lutego, przejechałam 350 km przez trzy i pół dnia samochodem. Do Polski dotarłam 28 lutego. Miałam ze sobą dwoje dzieci, jedną walizkę i plecak — wspomina Olena. — Zatrzymałam się w Warszawie, którą już znałam. Pod swój dach wzięła mnie pani Marzena. Zapamiętam ją do końca swoich dni. To wspaniała kobieta. Opowiedziałam jej o lalkach, a ona od razu kupiła mi wełnę. Powiedziała: „Nie oglądaj tyle wiadomości. Rób swoje lalki. Cały czas płaczesz, więc musisz się oderwać.” Jestem jej wdzięczna za wsparcie. Oczywiście zrobiłam lalkę specjalnie dla niej. Dziękuję też wszystkim Polakom za dobre serca.


Teraz Olena mieszka niedaleko Mrągowa, w Wierzbowie. Warszawę znała dobrze i chciała tam zostać na dłużej, ale nie chciała być ciężarem dla pani Marzeny. Jednak gdy przyjechała na Mazury, rozkochała się w tutejszej przyrodzie. Jak mówi — w zieleni, jeziorach, w ptakach. To wszystko daje jej natchnienie do motania laleczek.

— Moje lalki są już w Kanadzie, Japonii. Teraz muszę wysłać paczkę do Portugalii. Przede mną też Francja. Dużo Ukraińców zamawia te lalki jako prezent dla Polaków za solidarność. I to wszystko właśnie dzięki pani Marzenie, która przekonała mnie, żeby robić lalki w patriotycznych kolorach, w polskich i ukraińskich. Tak też się stało — podkreśla Olena. — Gdy je ludzie zobaczyli, mówili, że są śliczne i że też takie chcą. Mam już zamówienia do czerwca. Dziennie staram się robić pięć lalek. Oczywiście robię sobie dzień wolny. Potrzebuję go, bo zdarza się, że igła nie leży mi w rękach. Co za dużo, to niezdrowo. Takie powiedzenie mają nie tylko Polacy, ale również my, Ukraińcy, tak mówimy. W ogóle nie jest mi łatwo, bo jednak chcę jak najwięcej czasu poświęcić moim dzieciom. Chłopcy chcą się ze mną bawić. Zatem gdy one idą spać, ja siadam wtedy do lalek.

Moje laleczki są ludziom potrzebne


I dodaje: — Nie robię tych lalek dla pieniędzy. Robię je, bo one ludziom sprawiają przyjemność. To jest niesamowite. Te moje laleczki są ludziom potrzebne. Gdy ludzie piszą do mnie, że są szczęśliwi, jest mi po prostu dobrze na sercu.
Ale mimo wszystko to serce wciąż tęskni za mężem.

— Bardzo za sobą tęsknimy. Mąż nie ma teraz pracy. Niestety nie może do nas przyjechać, bo wszyscy mężczyźni w wieku 18-60 lat nie mogą opuszczać Ukrainy — mówi Olena. — Na razie jest u niego spokojnie, chociaż bardzo często wyją syreny alarmowe. Czy coś może się wydarzyć? Mamy blisko do Białorusi. Słyszałam, że Białoruś wzmocniła swoje wojska przy granicy. Mam nadzieję, że wojna jak najszybciej się skończy… Jeszcze rok temu myślałam, że w Ukrainie będę żyła na zawsze. Że to jest moje miejsce, bo to jest mój kraj. Teraz wiem, że nie ma znaczenia, gdzie się mieszka — czy w Polsce, w Niemczech, czy w Kanadzie. Najważniejsze w życiu jest to, aby być razem. To największe szczęście. Patrzę teraz, jak ludzie żyją. Chodzą na spacery, do pracy, na zakupy. Nie mają świadomości, jak spokojne mają życie. Zanim zaczęła się wojna, też zaprzątały mi głowę zwykłe sprawy — co ugotować na obiad, co kupić, jaki mieć kolor paznokci… Teraz to nie ma sensu. Chodzi o to, aby było cicho i nie było wojny. Pokój daje spokój. Lalki też dają mi spokój. Może zrobię lalki, które będą przedstawiały moją rodzinę? Będę ją wtedy miała bliżej…

ADA ROMANOWSKA

Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. neuropteryx #3099474 16 maj 2022 13:56

    Bardzo ładne, jak można je kupić?

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

  2. BZ #3099448 16 maj 2022 09:50

    A ukraińcy w sobotę podczas festiwalu Eurowizji pokazali nam środkowy palec. Taka to jest wdzięczność narodu ukrów za pomoc.

    Ocena komentarza: poniżej poziomu (-6) odpowiedz na ten komentarz