Ukraina jako niezależne i suwerenne państwo przetrwa dłużej niż Putin

2022-04-26 07:40:37(ost. akt: 2022-04-26 07:55:15)

Autor zdjęcia: AP/EPA/US DOD HANDOUT/wpolityce.pl

Antony Blinken i Lloyd Austin, którzy dziś spotkali się w Kijowie z prezydentem Zełenskim przekazali jasny komunikat polityczny. Ten pierwszy mówił o tym, że Rosja nie jest w stanie zrealizować celów swej „operacji” na Ukrainie, która jako niezależne i suwerenne państwo przetrwa dłużej niż Putin, a sekretarz obrony z kolei już w Polsce zadeklarował, iż celem Stanów Zjednoczonych jest takie osłabienie wojskowe Rosji, aby Federacja nie była w stanie w przyszłości nie tylko realizować swych planów imperialnych, ale również zagrozić Ukrainie.

Innymi słowy, obydwaj, w lapidarnej formie przedstawili amerykański plan polityczny, którego jądrem jest odniesienie zwycięstwa przez Ukrainę w wojnie z Rosją. Elementem tego planu jest zapowiedziany, również dziś, stopniowy powrót amerykańskich dyplomatów na Ukrainę, a także położenie kresu, długiej sytuacji, kiedy funkcja amerykańskiego ambasadora w Kijowie, a przypomnijmy, że taki stan trwał od 2019 roku, pozostawała nieobsadzona. Teraz funkcje tę obejmie Bridget Brink, sprawująca obecnie swa posługę w Bratysławie. Można zaryzykować hipotezę, że większe niźli można było oczekiwać, zwłaszcza wobec oporu prawicowej opozycji z którą w tej kwestii połączyła swe wysiłki partia byłego premiera Fico, zaangażowanie Słowacji w wojskowe wspieranie Kijowa jest zasługą Pani Ambasador, co oznacza, że jej nominację można uznać za część planu wojskowo – politycznego Ameryki wobec Ukrainy.
Rosyjskie media spekulują, że Austin i Blinken przybywając do Kijowa przecierali szlaki Joe Bidenowi, który też odwiedzi w nieodległej przyszłości stolicę Ukrainy. Nie można tego wykluczyć, ale raczej po tym jak ukraińskie siły zbrojne zatrzymają ofensywę Rosjan i przejdą do kontrnatarcia. Z informacji, które przy okazji wizyty dwóch amerykańskich ministrów w Kijowie pojawiły się w mediach ważne są deklaracje na temat przyspieszenia tempa dostaw dla Ukrainy ciężkiego sprzętu, przede wszystkim haubic o dużym zasięgu. W najbliższych dniach ma odbyć się w Niemczech konferencja państw dostarczających broń Kijowowi, której efektem ma być przyspieszenie dostaw i zwiększenie ich skali. Z pierwszymi zapowiedziami co wchodzi w grę już mamy do czynienia. Szwedzi zapowiedzieli dostawy systemów FH77 BW Archer, czyli samobieżnych 155 mm haubic, podobnie systemy mają wysłać Włosi, Duńczycy, Kanadyjczycy, Belgowie, Brytyjczycy i Francuzi.

Rosyjska armia zbyt słaba?


Przy okazji wizyty Austina ukraińscy dziennikarze informowali też, że część zapowiedzianego niedawno pakietu pomocy, który obejmował m.in. dostawy haubic już dotarła na miejsce przeznaczenia, co oznacza, że kanały zaopatrzeniowe są drożne, mimo, że Rosjanie zaczęli silnie ostrzeliwać rakietami węzły kolejowe w zachodniej i centralnej Ukrainie.

Dlaczego dostawa ciężkiego sprzętu artyleryjskiego dla ukraińskich sił zbrojnych jest obecnie tak ważna? Mówił o tym, w interesującym wywiadzie dla portalu NV azerski ekspert wojskowy Agił Rustamzade. Otóż jego zdaniem dzisiaj sytuacja na froncie w Donbasie wygląda następująco: Rosjanie, mimo, iż już miesiąc temu oficjalnie poinformowali o wycofaniu wojsk spod Kijowa i koncentrowaniu się na południu, nie osiągnęli, żadnego wojskowego celu o charakterze strategiczno – operacyjnym. Przede wszystkim dlatego, że ich siły uderzeniowe, szacowane przez Rustamzade na ok. 100 tys. żołnierzy są zbyt słabe aby przełamać dobrze przygotowaną, eszelonowaną obronę ukraińską, a na dodatek rozproszone na 6 głównych kierunkach operacyjnych. Mogą oczywiście odnieść lokalne sukcesy o charakterze taktycznym, ale strategicznego przełamania nie są w stanie osiągnąć. Przede wszystkim z tego względu, że ukształtowała się na linii frontu szczególnego rodzaju równowaga sił. Strona ukraińska zaopatrzona przez Zachód w przenośne systemy przeciwpancerne i przeciwlotnicze dysponuje przewagą na dystansie do 5 km, co oznacza, że rosyjskie siły pancerne mają problem z przełamaniem ukraińskiej obrony. Natomiast jeśli chodzi o systemy ogniowe o większym zasięgu, to zdecydowanie w tym obszarze dominują Rosjanie. Ta sytuacja może i zmieni się wówczas kiedy Ukraińcy dostaną z Zachodu haubice, które, jak to jest w przypadku amerykańskich M777, mogą razić cele nawet na dystansie do 60 km. Oczywiście jeśli Ukraina otrzyma pociski Excalibur, które mogą zresztą być naprowadzane przez drony, co znakomicie zwiększa skuteczność prowadzonego ognia. Pojawienie się tego rodzaju systemów na wyposażeniu ukraińskiej artylerii, która zresztą bardzo dobrze radzi sobie w obecnej wojnie, spowoduje, że Ukraińcy, w opinii azerskiego eksperta, osiągną zdolności ofensywne. Jego zdaniem w perspektywie 2 tygodni możemy spodziewać się kontrataku ukraińskich sił zbrojnych, nie można wykluczyć, że będziemy mieli do czynienia z próbą otoczenia i zniszczenia rosyjskiego zgrupowania w okolicach Iziumu, próbą odbicia Chersonia czy przebicia się do Mariupola.
Generał Milley, który towarzyszył Austinowi w jego podróży do Kijowa też, będąc już w amerykańskiej bazie w Ramstein, powiedział, że „następne 2 tygodnie będą przełomowe” w bitwie o Donbas, choć nie uściślił co dokładnie miał na myśli. Chciałoby się napisać Daj Boże, ale na razie jeszcze zbyt wcześnie aby otwierać szampana. Choć są powody do radości. Ben Wallace, brytyjski minister obrony powiedział, że z danych zebranych przez wywiad wynika, iż Rosjanie w ciągu 60 dni wojny już stracili 15 tys. żołnierzy i co najmniej 2 tys. sztuk sprzętu, w tym 530 czołgów, podobną liczbę transporterów opancerzonych i 560 innych, lżejszych, wozów bojowych. Tego rodzaju uszczerbku nie będzie nawet Rosjanom łatwo nadrobić (a strona ukraińska twierdzi, że rosyjskie straty są większe), tym bardziej, że już pojawiają się informacje np. o zatrzymaniu, z powodu braku podzespołów, linii produkcyjnych w Uralwagonmaszu, znajdującym się w Niznym Tagile największym światowym, i jedynym w Rosji, producencie czołgów. Strona ukraińska stara się obecnie też atakować rosyjskie linie zaopatrzeniowe i magazyny, o czym świadczy choćby pożar dużych składów paliwa (wg. rosyjskich źródeł 15 tys. ton) i magazynów broni w Briańsku. Tej samej nocy zniszczona została również linia kolejowa łącząca Donbas z tym rosyjskim miastem położonym 60 km od ukraińskiej granicy.

Zmiana podejścia


Równolegle z intensyfikacją dostaw sprzętu i amunicji dla Ukrainy następują znacznie istotniejsze zmiany w podejściu amerykańskich kręgów opiniotwórczych do celów tej wojny. Pojawia się przekonanie, że można ją wygrać, a w związku z tym należy dołożyć wszelkich starań aby tak się stało. Wojskowe pokonanie Rosji, w tym ujęciu, zarówno umocni przywództwo Ameryki w świecie Zachodu, jak i korzystnie wpłynie na układ sił w świecie w perspektywie rywalizacji z Chinami. Alina Polyakova i John Herbst z Atlantic Council opublikowali w Foreign Affairs artykuł w którym nie tylko dowodzą, że Ukraina może wygrać wojnę z Rosją, oczywiście o ile otrzyma szybko niezbędną pomoc wojskową od Zachodu, co postulują, ale również opowiadają się, co jest istotnym przesunięciem akcentów w narracji publicznej, przeciwko jakiejkolwiek formule „zamrożonego konfliktu”. Skądinąd wiadomo, że propozycje Paryża i Berlina, w których mówi się o negocjacjach pokojowych i zawieszeniu broni w gruncie rzeczy sprowadzają się do jakiejś formuły zamrożenia wojny, trochę na wzór niesławnego Formatu Mińskiego. Polyakowa i Herbst są zdania, że można wygrać, można pokonać autorytarną Rosję, a w związku z tym zatrzymywanie się wpół drogi jest rozwiązaniem niedobrym, które zdecydowanie odradzają.

O ile w przypadku ekspertów związanych z Atlantic Council, tego rodzaju stanowisko nie dziwi, to mamy do czynienia z jeszcze ciekawszym wystąpieniem w liberalnym The Washington Post. Henry Olsen, publicysta tego dziennika i senior fellow w Public Policy Centar napisał artykuł poświęcony strategii Zachodu w obecnej rozgrywce o dominacje na światowej szachownicy geostrategicznej. Punkt wyjścia jego rozważań jest bardzo intrygujący. Otóż jest on zdania, że jeśli państwa obozu atlantyckiego i ich sojusznicy w Azji nie zmienią swej dotychczasowej polityki, to mogą przegrać rywalizację o dominację w świecie. Będzie to oznaczało, że umowny obóz autorytaryzmu, wspierany przez niedoskonałe demokracje może w dłuższej perspektywie okazać się silniejszym od demokracji Zachodu. Powód do takiego pesymizmu jest prosty. O ile w roku 2000 Stany Zjednoczone, państwa Unii Europejskiej i ich sojusznicy w Azji, w rodzaju Japonii, Singapuru czy Korei Płd., nie zapominając też o Australii i Nowej Zelandii, kontrolowały 79,4 proc. światowego PKB, to dwadzieścia lat później było to już tylko 60,4 proc. Państwa azjatyckie w rodzaju Chin, ale również Indii rozwijały się szybciej, co oznacza, że o ile ten trend w następnych latach się pogłębi, a tak raczej na pewno będzie, to już w 2027 roku umowny Zachód będzie kontrolował tylko 58,7 proc. światowego PKB. W roku 2040 będzie jeszcze gorzej, bo zarówno Chiny jak i Indie mają szansę przegonić Stany Zjednoczone w PKB liczonym według parytetu siły nabywczej.

Jak zatem walczyć o utrzymanie prymatu w świecie państw demokratycznych? Olsen na to pytanie udziela prostej, ale jak na dotychczasową politykę Zachodu, zaskakującej odpowiedzi. Otóż jego zdaniem należy pozyskać sojuszników, takich jak właśnie Indie, ale również Brazylię, czy szybko rozwijające się i najludniejsze państwo Afryki, czyli Nigerię. Łatwiej powiedzieć niż zrobić, choć amerykański publicysta ma odpowiedź jak poszerzyć obóz demokracji. Muszą, jak pisze, przeważyć geostrategiczne rachuby Zachodu. Przeważyć nad wyznawanymi wartościami. Próba narzucenia Brazylii realizującej politykę wycinania puszczy amazońskiej, czy Indiom, ograniczeń w zakresie pogłowia bydła, co powodowane było do tej pory chęcią realizowania w skali światowej wymyślonej na Zachodzie polityki klimatycznej może skończyć, się w jego opinii, porażką zarówno w kwestiach klimatycznych, jak utratą ważnych, potencjalnych sojuszników geostrategicznych. Należy zatem, postuluje Olsen, w imię interesów ważniejszych, od tego rodzaju doktrynerskiego podejścia odejść. Podobnie jak w przypadku Nigerii. W tym wypadku publicysta liberalnego Washington Post nie waha się uderzyć w świętość progresywistycznego świata, jakim są prawa mniejszości seksualnych.

Pisze wprost:

Zachodnie poglądy na homoseksualizm mogą również skomplikować naszą geopolitykę. Na przykład Nigeria będzie jedną z 15 największych gospodarek świata i największą w Afryce przed 2040 rokiem. Wraz z wieloma innymi narodami islamskimi i afrykańskimi kryminalizuje związki osób tej samej płci. Szkodliwe, owszem, ale czy powinniśmy pozwolić, by ta kwestia zraziła Nigerię do Zachodu? Wzrost znaczenia Chin oznacza, że kraje te będą miały alternatywę dla funduszy rozwojowych i eksportu produktów. A Chińczycy z pewnością nie będą wymagać od swoich sojuszników przyjęcia reform w zakresie praw człowieka.

Te obrazoburcze dla kręgów liberalnych sądy formułowane w jednej z głównych gazet mainstreamu pokazują jak silnym zmianom podlega refleksja elit i kręgów opiniotwórczych. Rozpoczyna się myślenie w kategoriach wojennych, zaczyna liczyć się zwycięstwo i możliwość zbudowania możliwie szerokich sojuszy, bez zwracania uwagi na kwestie ważne, ale w czasach pokoju. Waszyngton w ciągu dwóch miesięcy przebył drogę od proponowania Zełenskiemu ewakuacji i szkoleniu ukraińskich żołnierzy w walkach partyzanckich do mówienia o zwycięstwie w wojnie z Rosją i trwałym pozbawieniu jej zdolności do uprawiania polityki imperialnej. Za dwa – trzy tygodnie możemy pójść jeszcze dalej. Budzi to zarówno nadzieje, jak i obawy.

Autor: Marek Budzisz
za zgodą wpolityce.pl
Fot. wPolityce