Tegoroczne święta są inne

2022-04-23 11:20:00(ost. akt: 2022-04-23 11:26:43)
- Wierni Kościoła greckokatolickiego nie wyobrażają sobie święconki bez chleba paschalnego — mówi ks. Bogdan Sytczyk

- Wierni Kościoła greckokatolickiego nie wyobrażają sobie święconki bez chleba paschalnego — mówi ks. Bogdan Sytczyk

Autor zdjęcia: Ewa Lubińska

Oksana Sytczyk od wybuchu wojny przekraczała granicę polsko-ukraińską kilkadziesiąt razy. Teraz przygotowuje razem z mężem ks. Bogdanem, dyrektorem Caritas Eparchii Olsztyńsko-Gdańskiej Kościoła Greckokatolickiego, śniadanie wielkanocne dla 150 osób.
Kiedy pojawiłam się w parafii św. Cyryla i Metodego, aby porozmawiać o zbliżającej się Wielkanocy, która dla prawosławnych i grekokatolików wypada 24 kwietnia, trwało pakowanie chleba paschalnego na świąteczne stoły.

— Ukraińcy nie wyobrażają sobie święconki bez chleba paschalnego — mówi ks. Bogdan Sytczyk, dyrektor Caritas Eparchii Olsztyńsko-Gdańskiej Kościoła Greckokatolickiego. — Oczywiście w koszyczkach są jajka, chrzan, sól, wędliny, ale również masło i ser — wylicza.

„Paschy”, bo tak nazywany jest chleb paschalny nie zabraknie też na uroczystym śniadaniu wielkanocnym, które Caritas organizuje razem z Polskim Holdingiem Hotelowym pod hasłem „Wielkanoc dla Ukrainy”.

— Planowaliśmy zorganizować śniadanie sami — opowiada ks. Bogdan Sytczyk — ale odezwał się do nas holding, więc robimy to wspólnie. W Lidzbarku Warmińskim odbędzie się w Termach Warmińskich, gdzie zaprosimy 150 uchodźców z Ukrainy.

Głównie będą to osoby, które przebywają w ośrodku wypoczynkowym „Zacisze Leśne” oraz w hotelu Górecki w Lidzbarku Warmińskim.

Kościoły greckokatolicki i prawosławny obchodzą święta Wielkanocne według kalendarza juliańskiego. Dla grekokatolików to najważniejsze święto w roku.

Wielki Piątek jest dniem nieliturgicznym, czyli nie ma zwykłego nabożeństwa, ale wieczorem odbywa się procesja, podczas której niesiona jest płaszczenica przedstawiająca Chrystusa zdjętego z krzyża. Po procesji płaszczenicę składa się do Grobu. Tego wieczoru odbywa się jerozolimska jutrznia — nabożeństwo z adoracją Grobu.

W Wielką Sobotę, tak jak w innych kościołach katolickich, odbywa się święcenie pokarmów. Tego dnia cerkiew jest otwarta. Można się modlić przy Grobie Chrystusa. Niektóre parafie organizują czuwanie.

W Wielką Niedzielę celebrowane jest najważniejsze wydarzenie dla chrześcijan — zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa.

— Zaczynamy już o godz. 5.30. Polacy dziwią się, że tak wcześnie, a uchodźcy z Ukrainy pytali mnie „dlaczego tak późno?”, bo u nich często modlitwy nad Grobem zaczynają się o północy i kończą się nad ranem — mówi proboszcz Sytczyk. — Następnie tego dnia odbywa się procesja. Przechodzimy trzy razy dookoła cerkwi. Niesiemy ikonę zmartwychwstania, artos, czyli chleb paschalny oraz ewangeliarz.

Później następuje jutrznia paschalna, podczas której śpiewane są radosne pieśni o zmartwychwstaniu, a następnie rezurekcja św. Jana Chryzostoma.
Po niej wierni idą do domów na uroczyste śniadanie, które zaczynają od podzielenia święconki.

Tegoroczne święta Wielkiejnocy dla obywateli Ukrainy są oczywiście inne, bo naznaczone tragedią wojny. Przebywający w Polsce martwią się o pozostawionych na terenie swojego kraju najbliższych.

Pamiątka zmartwychwstania Jezusa daje nadzieję. Ukraińcy chcą wierzyć, że wojna wkrótce się skończy. Są też wdzięczni za pomoc ze strony Polaków.

Mieszkająca w Polsce rodzina ks. Bogdana Sytczyka — jego żona Oksana, syn Orest, brat Janusz i bratanek Igor — z pierwszą pomocą wyruszyli zaraz po inwazji rosyjskiej na Ukrainę.

— To była spontaniczna i bardzo szybka akcja — wspomina pani Oksana.
— W ciągu trzech godzin mieliśmy zapełniony darami garaż — dodaje ks. Bogdan.

— Byliśmy zaskoczeni, że tak dużo osób zareagowało na nasz apel o pomoc — kontynuuje Oksana Sytczyk. — Spakowaliśmy wszystko — koce, termosy, żywność — i ruszyliśmy na granicę. Po polskiej stronie wszystko było bardzo dobrze zorganizowane, o wiele gorzej było po stronie ukraińskiej — tam brakowało niemal wszystkiego.

Po pierwszej wyprawie bus, który z Lidzbarka Warmińskiego użyczyła miejscowa firma Emma, wrócił prowadzony przez pana Janusza, ale pani Oksana, Orest i Igor zostali w Przemyślu, w mieszkaniu należącym do wuja lidzbarczanki.

Od tamtej pory pani Oksana była na terenie Ukrainy kilkadziesiąt razy. Przez mieszkanie jej wuja w Przemyślu, które stało się „bazą wypadową” przewinęło się ok. 500 osób.

Jak do tego doszło?
— Poszłam następnego dnia do arcybiskupa Eugeniusza Popowicza i poprosiłam go o busa — opowiada Oksana Sytczyk. — Zgodził się i mogliśmy dalej nieść pomoc. Tym razem było już łatwiej, bo powstał swoisty łańcuch pomocy — wymienialiśmy się także informacjami, żeby ta pomoc była przemyślana, naprawdę skuteczna, jak najlepiej zorganizowana, bezpieczna i budząca zaufanie.

Pomagało nam coraz więcej osób — kontynuuje pani Oksana. — Z jednego busa zrobił się konwój. Najdłuższy składał się z siedmiu aut.

Wyjazdy do Ukrainy na zawsze zostawią ślad w pamięci.

— Tego się nie da zapomnieć — opowiada. — Te ogromne kolejki po stronie ukraińskiej, matki z dziećmi stojące tam po 20 godzin, przerażone, załamane, z oczami bez nadziei. Widzieliśmy, jak wynoszono z kolejki ciało jakiegoś mężczyzny.

Z Ukrainy wyjeżdżaliśmy z pełnym busem. Nie miałam gdzie usiąść, to jechałam „w kucki”, byle zmieścić jak najwięcej osób. Serce bolało, kiedy ludzie podchodzili do naszego samochodu tylko po to, żeby się przy nim ogrzać. Jakaś matka podała mi dziecko, aby chociaż przez chwilę pobyło w ciepłym busie. Nie mogliśmy ich zabrać, bo brakowało miejsc.

W takich chwilach serce rozdzierało się na pół. Byliśmy bezradni. Nie tylko ja płakałam — mężczyźni też. Każdy, kto przekroczył granicę i zobaczył tę tragedię, postanawiał wrócić i pomagać, bo jego problemy przestawały istnieć.

Oksana Sytczyk opowiada, że zdarzało im się nocować w Ukrainie — z czasem przestali reagować na wybuchy, a bywały blisko. Jak wtedy, gdy postanowili pojechać z transportem do Lwowa. Bomba wybuchła kilkaset metrów od nich.
Pani Oksana wspomina też transport pampersów, pościeli, ręczników, materacy itp. dla ok. 50 dzieci z domu dziecka z Charkowa.

— To były maluszki od 2 do 7 lat — mówi. — Żadne z nich nie płakało. To było poruszające. Ukrywały się w schronie same, przestały płakać, bo i tak nikt na ten płacz nie reagował. Spotkaliśmy małżeństwo aktorów, którzy przetrwali bez wody i jedzenia tydzień w piwnicy. Wodę pili z podłogi. Nie mieli nic, podobnie inne małżeństwo, na które trafiliśmy.

W tym przypadku chcieli przyjechać do Polski, ale mężczyzny nie przepuszczono przez granicę, bo 60 lat skończy dopiero w grudniu. Żona postanowiła z nim zostać w Ukrainie, mimo że ich dom zrównano z ziemią. Nie mieli nic, nawet najmniejszej torebki. Daliśmy im pieniądze, podwieźliśmy kawałek — tylko tak mogliśmy pomóc.

Mimo zbliżających się świąt pani Oksana planuje już kolejny transport. Będzie oczywiście z mężem na śniadaniu wielkanocnym, które współorganizuje dla uchodźców w Termach Warmińskich. Oboje myślą nie tylko o tych, którzy zostali w Ukrainie, ale też o Ukraińcach przebywających tutaj w Polsce.

— Wielu z nich chciałoby wrócić do swojego kraju — mówi. — Dlatego nie szukają pracy na stałe w Polsce — ciągle żyją nadzieją, że wojna zaraz się skończy. Chcemy im zorganizować czas, oderwać od traumy. Myślimy o jakichś warsztatach, spotkaniach, żeby nie zostawiać ich z myślami o tym, co najgorsze. Mamy nadzieję, że święta zmartwychwstania napełni ich nadzieją.
Ewa Lubińska

Fot. Album prywatny

Oksana, Janusz, Orest (na zdjęciu) i Igor Sytczyk po raz pierwszy ruszyli z transportem zaraz po inwazji rosyjskiej