We Lwowie nie było łez, był szok. Dr Łukasz Grabarczyk z Olsztyna o pracy lekarzy w czasie wojny w Ukrainie [WIDEO]
2022-04-06 20:13:52(ost. akt: 2022-04-06 20:42:50)
Wyjazdy do Lwowa pokazały, jak szybko potrafi zmienić się świat — mówi dr Łukasz Grabarczyk. Neurochirurg z Olsztyna we Lwowie, odkąd Rosja napadła na Ukrainę, był już kilka razy. Pomaga tamtejszym lekarzom w walce o życie rannych.
— Dlaczego lekarz jedzie na wojnę?
— Pojechałem tam przez zupełny przypadek. Jestem pacyfistą i nawet nie myślę, żeby brać udział w działaniach wojennych. Moim powołaniem jest ratowanie życia i zdrowia. Dlatego wspieram szpitale. Pierwszy raz do Lwowa pojechałem, żeby pomóc i poznać tamtejsze problemy. W Ukrainie mam przyjaciół. I gdy w jednej z rozmów zapytałem, co u nich, usłyszałem: „przyjedź i zobacz”.
— Pojechałem tam przez zupełny przypadek. Jestem pacyfistą i nawet nie myślę, żeby brać udział w działaniach wojennych. Moim powołaniem jest ratowanie życia i zdrowia. Dlatego wspieram szpitale. Pierwszy raz do Lwowa pojechałem, żeby pomóc i poznać tamtejsze problemy. W Ukrainie mam przyjaciół. I gdy w jednej z rozmów zapytałem, co u nich, usłyszałem: „przyjedź i zobacz”.
— I co pan zobaczył?
— Gdy jechałem pierwszy raz, miałem w sobie olbrzymi niepokój. Chciałem pomóc, więc pojechałem do Lwowa. To były pierwsze dni wojny. Wtedy na tamtejszym dworcu kolejowym był eksodus ludzi, którzy uciekali przed wojną. I to był absolutny humanitarny dramat. To były tysiące ludzi, prawie same kobiety z dziećmi. Było ciężko, bo panowały mrozy, a ludzie uciekali z domów w tym, co akurat mieli na sobie. Może z reklamówką… Pamiętam, że podszedłem do namiotu ukraińskiego czerwonego krzyża i zapytałem, czego najbardziej potrzeba. Usłyszałem, że butów. Zawiozłem jedzenie dla dzieci, a potrzebne były buty! Do głowy mi to nie przyszło. Nie wyobrażałem sobie nawet, że w obecnych czasach będzie brakowało butów! Ale jak się ucieka w kapciach, w tenisówkach… Zimą to za mało. A gdy pojawiają się rakiety, nie ma czasu myśleć, co ze sobą zabrać. Liczą się minuty.
— Gdy jechałem pierwszy raz, miałem w sobie olbrzymi niepokój. Chciałem pomóc, więc pojechałem do Lwowa. To były pierwsze dni wojny. Wtedy na tamtejszym dworcu kolejowym był eksodus ludzi, którzy uciekali przed wojną. I to był absolutny humanitarny dramat. To były tysiące ludzi, prawie same kobiety z dziećmi. Było ciężko, bo panowały mrozy, a ludzie uciekali z domów w tym, co akurat mieli na sobie. Może z reklamówką… Pamiętam, że podszedłem do namiotu ukraińskiego czerwonego krzyża i zapytałem, czego najbardziej potrzeba. Usłyszałem, że butów. Zawiozłem jedzenie dla dzieci, a potrzebne były buty! Do głowy mi to nie przyszło. Nie wyobrażałem sobie nawet, że w obecnych czasach będzie brakowało butów! Ale jak się ucieka w kapciach, w tenisówkach… Zimą to za mało. A gdy pojawiają się rakiety, nie ma czasu myśleć, co ze sobą zabrać. Liczą się minuty.
— W szpitalu zobaczył pan jednak inny obraz wojny.
— Szpitale we Lwowie od razu trafiły na linię frontu. Ranni żołnierze są przywożeni pociągami z miejsc, gdzie toczą się walki. Byłem w dwóch takich placówkach. Nie trafiłem tam jednak od razu, bo w Ukrainie obowiązują procedury bezpieczeństwa. Mimo tego, że znam tamtejszych lekarzy, musiałem zostać sprawdzony. Bo co by się mogło stać, gdybym okazał się szpiegiem? Teraz jestem jedynym lekarzem z zagranicy, który może być w takim szpitalu i pomagać. Gdy już wszedłem do szpitala, zobaczyłem prawdę o wojnie. Można nawet powiedzieć, że trafiłem na medyczny front. To zupełnie inny świat, bo we Lwowie przez długi czas nie było nalotów. Lwowianie żyli normalnie. Alarmy, które się pojawiały, nie były nawet poważnie traktowane. Nic się nie działo. Kawiarnie były otwarte, a muzycy grali na ulicach.
— Szpitale we Lwowie od razu trafiły na linię frontu. Ranni żołnierze są przywożeni pociągami z miejsc, gdzie toczą się walki. Byłem w dwóch takich placówkach. Nie trafiłem tam jednak od razu, bo w Ukrainie obowiązują procedury bezpieczeństwa. Mimo tego, że znam tamtejszych lekarzy, musiałem zostać sprawdzony. Bo co by się mogło stać, gdybym okazał się szpiegiem? Teraz jestem jedynym lekarzem z zagranicy, który może być w takim szpitalu i pomagać. Gdy już wszedłem do szpitala, zobaczyłem prawdę o wojnie. Można nawet powiedzieć, że trafiłem na medyczny front. To zupełnie inny świat, bo we Lwowie przez długi czas nie było nalotów. Lwowianie żyli normalnie. Alarmy, które się pojawiały, nie były nawet poważnie traktowane. Nic się nie działo. Kawiarnie były otwarte, a muzycy grali na ulicach.
— W szpitalu grają emocje…
— Zobaczyłem, że ta wojna jest brutalna. Bo ujrzałem ludzi rannych z ostrzałów rakietowych. Przez pierwsze dwa tygodnie trafiali tam żołnierze, którzy walczyli w Charkowie i Mariupolu. To tragiczne przypadki. Młodzi mężczyźni z amputowanymi kończynami, do których dochodziło na froncie. Do szpitala trafiali już bez rąk czy nóg… Jednego dnia usuwaliśmy na przykład fragmenty rakiety z ciała jednego z żołnierzy, która wybuchła kilkadziesiąt metrów do niego. Ktoś inny nadepnął na minę, stracił stopę. A w piątek, 1 kwietnia, przywieźliśmy ze Lwowa do Olsztyna żołnierza, który został ranny z powodu wybuchu miny. To żołnierz z okolic Mariupola.
— Zobaczyłem, że ta wojna jest brutalna. Bo ujrzałem ludzi rannych z ostrzałów rakietowych. Przez pierwsze dwa tygodnie trafiali tam żołnierze, którzy walczyli w Charkowie i Mariupolu. To tragiczne przypadki. Młodzi mężczyźni z amputowanymi kończynami, do których dochodziło na froncie. Do szpitala trafiali już bez rąk czy nóg… Jednego dnia usuwaliśmy na przykład fragmenty rakiety z ciała jednego z żołnierzy, która wybuchła kilkadziesiąt metrów do niego. Ktoś inny nadepnął na minę, stracił stopę. A w piątek, 1 kwietnia, przywieźliśmy ze Lwowa do Olsztyna żołnierza, który został ranny z powodu wybuchu miny. To żołnierz z okolic Mariupola.
— Dlaczego akurat do Olsztyna?
— Pacjenci trafiają wszędzie. Ranni żołnierze są rozwożeni do różnych szpitali w Polsce. Ja akurat byłem zaangażowany w leczenie tego chłopaka, bo jestem neurochirurgiem, a on ma ranny kręgosłup w wyniku wybuchu miny. I zamiast angażować kolegów ze Lwowa w transport, wzięliśmy to na swoje barki.
— Pacjenci trafiają wszędzie. Ranni żołnierze są rozwożeni do różnych szpitali w Polsce. Ja akurat byłem zaangażowany w leczenie tego chłopaka, bo jestem neurochirurgiem, a on ma ranny kręgosłup w wyniku wybuchu miny. I zamiast angażować kolegów ze Lwowa w transport, wzięliśmy to na swoje barki.
— Jak ci żołnierze się trzymają?
— Bardzo dobrze i to jest niesamowite. To są bardzo silni ludzie. Rozmawiałem z nimi wiele razy. Nie znam rosyjskiego ani ukraińskiego, więc mówię do nich po polsku. Całkiem nieźle się rozumiemy. Z każdą rozmową coraz lepiej. Największe wrażenie zrobiła ma mnie pierwsza wizyta w szpitalu. Rozmawiałem wtedy z 20-letnim żołnierzem, który stracił rękę w wyniku ataku rakietowego w Mariupolu. Podszedłem do niego ostrożnie, bo ten chłopak przeżywa przecież dramat. A on mi wtedy odpowiedział: „Co pan taki poważny? Ja straciłem rękę, a nie humor”. Inny z kolei nie miał nogi, a żartował, żeby postawić go na nogi, bo idzie walczyć. Nie widziałem załamania. To pokazuje niesamowite morale ukraińskich żołnierzy.
— Bardzo dobrze i to jest niesamowite. To są bardzo silni ludzie. Rozmawiałem z nimi wiele razy. Nie znam rosyjskiego ani ukraińskiego, więc mówię do nich po polsku. Całkiem nieźle się rozumiemy. Z każdą rozmową coraz lepiej. Największe wrażenie zrobiła ma mnie pierwsza wizyta w szpitalu. Rozmawiałem wtedy z 20-letnim żołnierzem, który stracił rękę w wyniku ataku rakietowego w Mariupolu. Podszedłem do niego ostrożnie, bo ten chłopak przeżywa przecież dramat. A on mi wtedy odpowiedział: „Co pan taki poważny? Ja straciłem rękę, a nie humor”. Inny z kolei nie miał nogi, a żartował, żeby postawić go na nogi, bo idzie walczyć. Nie widziałem załamania. To pokazuje niesamowite morale ukraińskich żołnierzy.
— Pan się nie załamał?
— Nie było łez, był szok. U chirurga pojawia się mobilizacja. Gdy widzę ranę, wiem, co szybko trzeba robić, żeby ratować człowieka. Pamiętam jednak niepokój. W szpitalu słychać alarmy i gdy pojawił się pierwszy, zamarłem. Ale nikt, żaden lekarz, jednak nie reagował. Chirurdzy cały czas pracowali na bloku operacyjnym. Nie mogli przecież odejść do stołu. Ale łatwo się do tego przyzwyczaić. W dniu, kiedy w sobotę był atak na skład paliw, wszystko w szpitalu się zatrzęsło. Na pięć sekund wszystko się zatrzymało, ale po chwili wróciło do normy. Ci lekarze to w tej chwili wojskowi. Mogą być oddelegowani w każde miejsce w Ukrainie.
— Nie było łez, był szok. U chirurga pojawia się mobilizacja. Gdy widzę ranę, wiem, co szybko trzeba robić, żeby ratować człowieka. Pamiętam jednak niepokój. W szpitalu słychać alarmy i gdy pojawił się pierwszy, zamarłem. Ale nikt, żaden lekarz, jednak nie reagował. Chirurdzy cały czas pracowali na bloku operacyjnym. Nie mogli przecież odejść do stołu. Ale łatwo się do tego przyzwyczaić. W dniu, kiedy w sobotę był atak na skład paliw, wszystko w szpitalu się zatrzęsło. Na pięć sekund wszystko się zatrzymało, ale po chwili wróciło do normy. Ci lekarze to w tej chwili wojskowi. Mogą być oddelegowani w każde miejsce w Ukrainie.
— Wyjazdy do Lwowa coś w panu zmieniły?
— Pokazały zupełnie inną medycynę. Pokazały, jak szybko potrafi zmienić się świat. I jak lekarze potrafią przystosować się do zupełnie innych warunków. Urolodzy, neurochirurdzy, chirurdzy naczyniowi, ortopedzi robią zupełnie co innego niż do tej pory. Używają sprzętu, którego do tej pory nie mieli w rękach. I leczą doskonale. Tam się nie kaprysi. Tam się po prostu ratuje życie. Niektórzy nie wyszli ze szpitala od trzydziestu dni i nie czują zmęczenia. To niesamowici ludzie. Jeśli ci żołnierze nie zostaną zaopiekowani, to umrą. Bo ich rany są olbrzymie. Są w nich fragmenty gruzu, murawy, pocisków… To pokazuje, jak naprawdę wygląda wojna. W telewizji pokazuje się zgliszcza po walkach. W szpitalach widzimy ludzi, którzy tam walczyli. W ten weekend poznaliśmy prawdę o rzezi w Buczy (Ukraińcy po wyzwoleniu miasta Bucza odkryli masowe groby cywilów — red.). Ja to widziałem już trzy tygodnie temu… We Lwowie, w którym wydawało się, że życie płynie normalnie.
— Pokazały zupełnie inną medycynę. Pokazały, jak szybko potrafi zmienić się świat. I jak lekarze potrafią przystosować się do zupełnie innych warunków. Urolodzy, neurochirurdzy, chirurdzy naczyniowi, ortopedzi robią zupełnie co innego niż do tej pory. Używają sprzętu, którego do tej pory nie mieli w rękach. I leczą doskonale. Tam się nie kaprysi. Tam się po prostu ratuje życie. Niektórzy nie wyszli ze szpitala od trzydziestu dni i nie czują zmęczenia. To niesamowici ludzie. Jeśli ci żołnierze nie zostaną zaopiekowani, to umrą. Bo ich rany są olbrzymie. Są w nich fragmenty gruzu, murawy, pocisków… To pokazuje, jak naprawdę wygląda wojna. W telewizji pokazuje się zgliszcza po walkach. W szpitalach widzimy ludzi, którzy tam walczyli. W ten weekend poznaliśmy prawdę o rzezi w Buczy (Ukraińcy po wyzwoleniu miasta Bucza odkryli masowe groby cywilów — red.). Ja to widziałem już trzy tygodnie temu… We Lwowie, w którym wydawało się, że życie płynie normalnie.
ADA ROMANOWSKA
Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
WyPis się #3097010 6 kwi 2022 21:16
A w grudniowej Debacie napisali tak: "Dr n. Med Łukasz Grabarczyk został zwolniony ze skutkiem natychmiastowym z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego – potwierdził p.o. dyrektora USK Maciej Kamiński. Nie chciał podać powodu. Dr Grabarczyk niedawno musiał zrezygnować ze stanowiska dyrektora ds medycznych USK i poszedł na zwolnienie lekarski (nie odebrał telefonu i nie odpisał na SMS). Zwolnienie z pracy w USK dr Grabarczyka można odczytać jako sukces prof. Wojciecha Maksymowicza w wojnie ze swoim, do niedawna, pupilem. Zwolniony dr Grabarczyk, oprócz tego, że był dyrektorem ds medycznych, był też zatrudniony jako lekarz w Klinice Neurochirurgii i w Izbie Przyjęć USK, był także dyrektorem Kliniki dla dorosłych „Budzik” i kierownikiem Pracowni Rezonansu Magnetycznego. Wszystkie te stanowiska zawdzięczał w przeszłości prof. Maksymowiczowi, wówczas prorektorowi ds Collegium Medicum UWM. Jak napisały pielęgniarki w anonimie wraz z pracą na oddziale covidowym i na Wydziale Lekarskim dr Grabarczyk „wyrabiał” miesięcznie 750 godzin (wychodzi, że pracował 24 godziny na dobę) i miał prosić pielęgniarki, używając dosadnego języka, by pomogły mu wydać pieniądze, które zarabia, bo jest tego tak dużo, że nie wie, co z nimi robić?"
Ocena komentarza: warty uwagi (15) odpowiedz na ten komentarz