Joanna Mieszczyńska z Olsztyna pomaga uchodźcom z Ukrainy na granicy i we Lwowie [WIDEO]
2022-03-24 17:44:55(ost. akt: 2022-03-24 15:35:45)
Joanna Mieszczyńska jest nauczycielką historii w jednej z olsztyńskich podstawówek. Na granicę polsko-ukraińską w konwoju wiezie przede wszystkim optymizm. Wspiera matki dobrym słowem, a dzieciom daje radość, przebierając się w zabawny strój.
— Kiedy rozmawiamy, jedzie pani do Lwowa…
— Chcemy zawieźć Ukraińcom nie tylko pomoc, ale radość i nadzieję. Konwój ruszył z Olsztyna i jadą w nim ludzie, którzy chcą pomagać. Sami z siebie organizujemy zbiórki najpotrzebniejszych rzeczy dla Ukraińców wśród znajomych. Potem również z własnej inicjatywy organizujemy samochody, którymi wszystko przewozimy do punktów, gdzie ta pomoc bezpośrednio jest kierowana. Ja z kolei mówię po rosyjsku, ale rozumiem też ukraiński. Mogę więc rozmawiać ze społecznością ukraińską. To potrzebne — zwłaszcza, gdy chcemy zabrać ze Lwowa uchodźców. Kierujemy się z nimi wtedy głównie przez przejście w Hrebennem do punktu recepcyjnego w Lubyczy Królewskiej. Ale jeździmy też do Medyki czy Korczowej. Zabieramy najczęściej kobiety z dziećmi.
— Chcemy zawieźć Ukraińcom nie tylko pomoc, ale radość i nadzieję. Konwój ruszył z Olsztyna i jadą w nim ludzie, którzy chcą pomagać. Sami z siebie organizujemy zbiórki najpotrzebniejszych rzeczy dla Ukraińców wśród znajomych. Potem również z własnej inicjatywy organizujemy samochody, którymi wszystko przewozimy do punktów, gdzie ta pomoc bezpośrednio jest kierowana. Ja z kolei mówię po rosyjsku, ale rozumiem też ukraiński. Mogę więc rozmawiać ze społecznością ukraińską. To potrzebne — zwłaszcza, gdy chcemy zabrać ze Lwowa uchodźców. Kierujemy się z nimi wtedy głównie przez przejście w Hrebennem do punktu recepcyjnego w Lubyczy Królewskiej. Ale jeździmy też do Medyki czy Korczowej. Zabieramy najczęściej kobiety z dziećmi.
— W tej trudnej sytuacji trzeba umieć rozmawiać…
— Język rosyjski do tej pory przydawał mi się głównie gdy podróżowałam po świecie. Słabo znam angielski, więc musiałam się jakoś ratować. Wtedy rosyjski okazywał się zbawieniem. A sytuacja wojenna pokazała, że jest inna perspektywa. Rozmawiam z kobietami, które muszą nam zaufać. Muszą zrozumieć, że przewieziemy je w bezpieczne miejsce na stronę polską. Ukrainki, które uciekają z dziećmi, często widzą mężczyzn, którzy proponują im pomoc. Chociaż nie mają złych intencji, jednak nie są w stanie od razu im zaufać. Dlatego trzeba z nimi rozmawiać, żeby poczuły się bezpiecznie. Pamiętam rozmowę z mamą dziewięciodniowego malucha, która bardzo się bała. To była moja najdłuższa rozmowa… Była z nami też wolontariuszka ukraińska. Na szczęście udało nam się ją przekonać. Zabrałyśmy ją z górnego poziomu dworca we Lwowie. Do granicy zawiózł ją kierowca Marcin, a później mogła wsiąść do autobusu, którym pojechała do Niemiec.
— Język rosyjski do tej pory przydawał mi się głównie gdy podróżowałam po świecie. Słabo znam angielski, więc musiałam się jakoś ratować. Wtedy rosyjski okazywał się zbawieniem. A sytuacja wojenna pokazała, że jest inna perspektywa. Rozmawiam z kobietami, które muszą nam zaufać. Muszą zrozumieć, że przewieziemy je w bezpieczne miejsce na stronę polską. Ukrainki, które uciekają z dziećmi, często widzą mężczyzn, którzy proponują im pomoc. Chociaż nie mają złych intencji, jednak nie są w stanie od razu im zaufać. Dlatego trzeba z nimi rozmawiać, żeby poczuły się bezpiecznie. Pamiętam rozmowę z mamą dziewięciodniowego malucha, która bardzo się bała. To była moja najdłuższa rozmowa… Była z nami też wolontariuszka ukraińska. Na szczęście udało nam się ją przekonać. Zabrałyśmy ją z górnego poziomu dworca we Lwowie. Do granicy zawiózł ją kierowca Marcin, a później mogła wsiąść do autobusu, którym pojechała do Niemiec.
— Nie tylko rozmowy są ważne. Pani się również tam przebiera. W co?
— Pomyślałam, żeby nadać koloru szarej rzeczywistości punktu recepcyjnego. I żeby pokazać inną perspektywę. Wrzuciłam na Facebooka post, że szukam jakiegoś przebrania. I pojawił się… kartofel. Właściwie trudno powiedzieć, co to jest. Ale na pewno jest to zabawny strój. Podarował go nam znajomy mojej koleżanki. Gdy przyjechaliśmy na miejsce do Lubyczy, od razu go założyłam. Sprawdza się super! Dzieciaki podchodzą do niego, dotykają go, witają się z nim. Przybijamy żółwika albo piątkę. Ale, co najważniejsze, rozmawiamy. Strój cały czas jest w Lubyczy. Mogą przebierać się w niego różni wolontariusze, niedawno wskoczył w niego strażak. Dopóki będzie istniał ten punkt, przebranie będzie na miejscu. Później trafi do przedszkola w Lubyczy, żeby cały czas będzie cieszył dzieciaki.
— Pomyślałam, żeby nadać koloru szarej rzeczywistości punktu recepcyjnego. I żeby pokazać inną perspektywę. Wrzuciłam na Facebooka post, że szukam jakiegoś przebrania. I pojawił się… kartofel. Właściwie trudno powiedzieć, co to jest. Ale na pewno jest to zabawny strój. Podarował go nam znajomy mojej koleżanki. Gdy przyjechaliśmy na miejsce do Lubyczy, od razu go założyłam. Sprawdza się super! Dzieciaki podchodzą do niego, dotykają go, witają się z nim. Przybijamy żółwika albo piątkę. Ale, co najważniejsze, rozmawiamy. Strój cały czas jest w Lubyczy. Mogą przebierać się w niego różni wolontariusze, niedawno wskoczył w niego strażak. Dopóki będzie istniał ten punkt, przebranie będzie na miejscu. Później trafi do przedszkola w Lubyczy, żeby cały czas będzie cieszył dzieciaki.
— To przebranie ma jakieś imię?
— Niestety nie! Dlatego, że cały czas nie wiemy, co to jest. Czy to kartofel? A może jakaś parówka? Niektórzy mówią, że to frytka, ale na frytkę mi nie wygląda. Co by to nie było, daje wszystkim dużo frajdy. Punkt recepcyjny zyskuje trochę inne oblicze. A dzieci mogą spojrzeć inaczej na trudną rzeczywistość — nie tylko wojenną, gdy mówimy o Ukrainie, ale również na tą po stronie polskiej. Matkom jest na pewno lżej, bo tu mają wiele różnych dylematów — gdzie trafią, czy znajdą bezpieczne miejsce, czy dzieci będą spokojne, czy będą miały co jeść…
— Niestety nie! Dlatego, że cały czas nie wiemy, co to jest. Czy to kartofel? A może jakaś parówka? Niektórzy mówią, że to frytka, ale na frytkę mi nie wygląda. Co by to nie było, daje wszystkim dużo frajdy. Punkt recepcyjny zyskuje trochę inne oblicze. A dzieci mogą spojrzeć inaczej na trudną rzeczywistość — nie tylko wojenną, gdy mówimy o Ukrainie, ale również na tą po stronie polskiej. Matkom jest na pewno lżej, bo tu mają wiele różnych dylematów — gdzie trafią, czy znajdą bezpieczne miejsce, czy dzieci będą spokojne, czy będą miały co jeść…
— A do tego każdy ma swoją historię…
— Często przejmujemy w konwojach ludzi, którzy do Lwowa jadą nawet trzy doby. Po tym czasie są wykończeni i głodni. Dlatego wieziemy ze sobą herbatę i kanapki. Mamy też specjalne plecaczki dla dzieci z książeczkami do kolorowania, z zabawkami. Żeby dzieciakom było lżej w podróży, gdy będą już jechać z nami do Polski. Ale muszę podkreślić, że żeby to wszystko zagrało, potrzeba jest cała masa wolontariuszy. Cieszę się, bo udało mi się zmotywować do działania kilku olsztyńskich nauczycieli. Wspólnie z Grzegorzem Kowalczykiem z XI Liceum Ogólnokształcącego działamy na granicy, ale w Olsztynie mamy ogromne wsparcie ludzi, którzy nam zaufali. Wiedzą, że dowieziemy pomoc, jaką udało się zorganizować. Wiedzą też, że dzieje się coś dobrego i że wspólnie próbujemy zmienić oblicze tej okrutnej wojny. Chcemy, żeby jak najszybciej się zakończyła. Wszystkim życzymy spokoju, pokoju i tego miru, o który walczą Ukraińcy.
— Często przejmujemy w konwojach ludzi, którzy do Lwowa jadą nawet trzy doby. Po tym czasie są wykończeni i głodni. Dlatego wieziemy ze sobą herbatę i kanapki. Mamy też specjalne plecaczki dla dzieci z książeczkami do kolorowania, z zabawkami. Żeby dzieciakom było lżej w podróży, gdy będą już jechać z nami do Polski. Ale muszę podkreślić, że żeby to wszystko zagrało, potrzeba jest cała masa wolontariuszy. Cieszę się, bo udało mi się zmotywować do działania kilku olsztyńskich nauczycieli. Wspólnie z Grzegorzem Kowalczykiem z XI Liceum Ogólnokształcącego działamy na granicy, ale w Olsztynie mamy ogromne wsparcie ludzi, którzy nam zaufali. Wiedzą, że dowieziemy pomoc, jaką udało się zorganizować. Wiedzą też, że dzieje się coś dobrego i że wspólnie próbujemy zmienić oblicze tej okrutnej wojny. Chcemy, żeby jak najszybciej się zakończyła. Wszystkim życzymy spokoju, pokoju i tego miru, o który walczą Ukraińcy.
— Walczą mężowie… Żony z dziećmi uciekają.
— Najtrudniejsze doświadczenie to patrzeć na żegnające się rodziny — na ojców i mężów właśnie. Ci mężczyźni odwożą swoich bliskich w bezpieczne miejsce, a później idą na front. Te pożegnania są bardzo czułe, ale ciche. My musimy uśmiechać się wtedy i mówić, że wszystko będzie dobrze. Nie jest to łatwe, ale musimy dawać nadzieję. Musimy mówić: bądź pewny, że twoja żona i twoje dzieci trafią za polską granicą w bezpieczne miejsce. Rzadko widuję łzy, bo każda ze stron wie, że wszystkim jest ciężko.
— Najtrudniejsze doświadczenie to patrzeć na żegnające się rodziny — na ojców i mężów właśnie. Ci mężczyźni odwożą swoich bliskich w bezpieczne miejsce, a później idą na front. Te pożegnania są bardzo czułe, ale ciche. My musimy uśmiechać się wtedy i mówić, że wszystko będzie dobrze. Nie jest to łatwe, ale musimy dawać nadzieję. Musimy mówić: bądź pewny, że twoja żona i twoje dzieci trafią za polską granicą w bezpieczne miejsce. Rzadko widuję łzy, bo każda ze stron wie, że wszystkim jest ciężko.
— O czym potem rozmawiać w czasie podróży do Polski? To trudny czas…
— Ludzie dziękują nam za szczęście, jakie ich spotkało. I tu już pojawiają się łzy. Cieszą się, że udało im się przekroczyć granicę. Dzieci recytują nam wierszyki, śpiewają piosenki i opowiadają o tym, co robią na co dzień — w Charkowie, w Kijowie. Ostatnio wozimy już dzieci i kobiety z miast mocno bombardowanych przez Rosjan. To widać w ich oczach… Ale nie opowiadają nam o tym. Rozmawiamy po prostu o życiu i codziennych sprawach. Nie tylko słuchamy, ale opowiadamy też o sobie. I nigdy nie patrzymy na siebie jak na bohaterów. Dla mnie to matki z Ukrainy są bohaterkami. Zanim dojdą do granicy, śpią w różnych miejscach i w różnych warunkach. To one borykają się ze straszną wojenną codziennością. Mam nadzieję, że dzięki nam, Polakom, jest im lżej.
— Ludzie dziękują nam za szczęście, jakie ich spotkało. I tu już pojawiają się łzy. Cieszą się, że udało im się przekroczyć granicę. Dzieci recytują nam wierszyki, śpiewają piosenki i opowiadają o tym, co robią na co dzień — w Charkowie, w Kijowie. Ostatnio wozimy już dzieci i kobiety z miast mocno bombardowanych przez Rosjan. To widać w ich oczach… Ale nie opowiadają nam o tym. Rozmawiamy po prostu o życiu i codziennych sprawach. Nie tylko słuchamy, ale opowiadamy też o sobie. I nigdy nie patrzymy na siebie jak na bohaterów. Dla mnie to matki z Ukrainy są bohaterkami. Zanim dojdą do granicy, śpią w różnych miejscach i w różnych warunkach. To one borykają się ze straszną wojenną codziennością. Mam nadzieję, że dzięki nam, Polakom, jest im lżej.
ADA ROMANOWSKA
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez