Nie boimy się pracy, tylko wojny

2022-03-14 20:44:30(ost. akt: 2022-03-14 16:08:37)

Autor zdjęcia: Edyta Kocyła-Pawłowska

Mieszkające u pani Grażyny z Iławy Ukrainki szybko się usamodzielniły. Robią pierogi na zlecenie i tak zarabiają. Każdy grosz wysyłają na Ukrainę, do rodziny, która tam została. To zajęcie pozwala choć przez chwilę zapomnieć...
– Pani Grażyna to jak druga mama – mówi Ola, która sama jest mamą dwójki, choć ma dopiero 25 lat. Jej synek Wład (4 lata) i córeczka Diana (8 lat) zostali tam, daleko. Jej mąż zna się z Michałem, synem Grażyny. – I jakoś tak wyszło, że Michał i Olek się skontaktowali – opowiada Grażyna Wilczyńska. Rodzice Olka mieszkają we wsi dość blisko polskiej granicy. Tam na razie jest bezpiecznie. Ale Ola straciła pracę i musiała zostawić dzieci z babcią. Przyjechała do Polski, żeby zarobić na życie. Trafiły do Iławy, pod dach Grażyny. – To był odruch serca – mówi ich gospodyni. – Często pomagam, czuję taką potrzebę o tu – wskazuje klatkę piersiową. Kiedy się dowiedziała, że Uliana też szuka kwaterunku, przyjęła je obie. Ola to żona brata Uliany. – Ja od 18 roku życia jeżdżę po Polsce, pracując – mówi Uliana. – W szklarni z kwiatami we Wrocławiu. Też kelnerowałam. Na kuchni też. Jak to w Polsce mówią: Żadnej pracy się nie boję.

Kiedy zaczęła się wojna, była na Ukrainie. Pochodzi z Tarnopola. – U nas we wsi przygotowujemy miejsca dla uciekinierów – opowiada. – Ludzie uciekają ze wschodniej Ukrainy do zachodniej. A my przyszykowaliśmy im mieszkanie, ciuchy, jedzenie. Nie wiem, czy ktoś z tego skorzystał. Ja wyjechała, bo kasę trzeba zarobić! U nas teraz nie ma szans na pracę – dodaje. Tam zostali dwaj jej bracia, mama, tata.

Dziś robimy pielmienie


Jeszcze przed wejściem wejdę do kuchni, czuję piękny zapach dobrego jedzenia. To w kuchni na dole przygotowywany jest farsz do kolejnej porcji pierogów. Jest głośno, bo pani Grażyna użyczyła dziewczynom termomix do wyrabiania ciasta. W produkcji są akurat pielmienie z surowym mięsem oraz pierogi z kapustą i grzybami. Zamówień tyle, że dziewczyny pracują po 10 godzin dziennie. Akcja lepienia pierogów zaczęła się w czwartek. Przez weekend miały już tyle zamówień, że kolejka bardzo się wydłużyła. – O, proszę zobaczyć, tu mamy wydrukowane tylko smsy, które pani Grażyna dostaje – mówi Uliana. – A jeszcze doliczyć trzeba zamówienia przez messengera i telefoniczne – dodaje. Dobrze porozumiewa się w języku polskim, a Ola, z którą tu przyjechała – troszeczkę słabiej. Natomiast Swietłana, która przyszła im pomagać – po polsku ni w ząb. Dlatego Uliana jest naszą tłumaczką. Wyjaśnia, że postanowiły z Olą zatrudnić Swietłanę, gdy się okazało, że mają tyle pracy. A teraz jeszcze będą pracowały dodatkowo. Ola będzie robiła sushi w iławskiej restauracji. Już tak zarabiała na Ukrainie. A Uliana będzie w tym samym lokalu kelnerką. Z produkcji pierogów jednak nie rezygnują. Będą też z kapustą i grzybami, z jabłkami i cynamonem, z ziemniakami i twarogiem. Te ostatnie dawniej zwane były ruskimi. Dziś już raczej nazywane są przekornie – ukraińskimi. Poprzedniego dnia miały ogromne zamówienie na 19 kilogramów pierogów. A jeszcze dodatkowo – na sześć. – Pracowałyśmy do nocy – cieszy się Uliana. – Jeszcze chwila i moja zamrażarka się rozmrozi – śmieje się ich gospodyni.

W kuchni. Od lewej: Swietłana, Uliana, z tyłu Ola
Fot. Edyta Kocyła-Pawłowska
W kuchni. Od lewej: Swietłana, Uliana, z tyłu Ola

Nie chcemy nic za darmo


Dziewczyny mieszkające u Grażyny Wilczyńskiej są bardzo samodzielne. Chcą kiedyś wrócić na Ukrainę, bo tam, jak mówią, jest ich prawdziwy dom. Ale póki są tu, nie chcą za wiele dostawać za darmo. Wolą pracować. Wpisują się w ten sposób w szerszy trend. – Nie każdy lubi coś dostać za darmo – mówi pani Grażyna. – Jak mają się z tego powodu źle czuć, to niech pracują. Ja od nich nic nie chcę. A jeszcze wzięłam do sprzątania dwie dziewiętnastolatki, niech sobie coś zarobią.

Mirosława i Sasza (w Iławie od ósmego marca) zatem od rana pucują dom. Do tego znajomość języka polskiego nie jest potrzebna. A jeśli czegoś potrzebują, o tłumaczenie proszą Ulianę. Mirosława zostawiła wszystko na Ukrainie, rodzice też tam zostali. Tu będzie szukać pracy, tak jak i Sasza. – Ja tut odna. Jedna – opowiada. – Nawet babuszka została.
Ola tłumaczy, że trudno się starszym ludziom dziwić. – Mówią, że to ich kraj i go nie zostawią.

Sama ma bardzo smutne oczy. Mówi, że tęskni za dziećmi. Jeśli wojna będzie blisko, to Michał po nie pojedzie. Ale na razie są z rodziną. A Ola skupia myśli na pierogach i sushi.

Uchodźcy wojenni z Ukrainy przebywający w Iławie coraz częściej szukają pracy, mieszkania. Choć proszą o pomoc, to wolą być na własnym utrzymaniu. Nie jest to proste, często nie znają alfabetu łacińskiego, tylko cyrylicę. Ratunkiem bywają ich dzieci, które uczyły się języków obcych i bywa, że porozumiewają się swobodniej nie tylko z rówieśnikami.

Spakowały co mogły


Grażyna jest dumna ze swoich lokatorek. Jednego dnia potrafią przerobić 20 kg mąki. – Dałam im możliwość zarabiania, jakiegoś startu. A one jeszcze dały pracę koleżance – mówi z uśmiechem. – Pani Grażyna pomogła nam, my pomagamy jeszcze komuś – śmieje się Uliana. Trochę radości nie zaszkodzi, choć to radość chwilowa. Smutek jednak przeważa. Ola na początku była tak przestraszona, że przy wspólnym stole siadała tak, żeby mieć za plecami ścianę.

Swietłana pochodzi z Żytomierza. Nie straciła dachu nad głową tylko dlatego, że nad nią jeszcze ktoś mieszkał. Tam zostawiła męża i rodziców. Mężczyźni nie zostaliby wypuszczenia za granicę, ale mama... – Ona nie chciała – mówi ze łzami w oczach Swietłana. W Iławie jest z nią 16-letnia córka. Nie chce wychodzić z domu, korzystać z oferty na przykład Iławskiego Centrum Kultury. Ma spore opory.
Tam, w domu, widziały nisko przelatujące samoloty. Słyszały wybuchy, syreny. Zbiegały do piwnicy lub schronu, chować się przed zagrożeniem. Wybuchy słychać było nawet 300-400 metrów od nich. Spakowały więc co mogły i ruszyły na zachód. – Przeżyły traumę, oby się z niej otrząsnęły – mówi Grażyna. – Jak w osiem osób przyjechali z Żytomierza, tak mieszkają w jednym miejscu w Iławie.

Edyta Kocyła-Pawłowska