Jolanta Kuska: Martwię się, że nie zdążę wszystkiego namalować

2022-03-12 12:00:00(ost. akt: 2022-03-12 13:21:48)
 Stefan i Jolanta z jednym z ulubionych obrazów

Stefan i Jolanta z jednym z ulubionych obrazów

Autor zdjęcia: Edyta Kocyła-Pawłowska

Iławianka Jolanta Kuska to artystyczna dusza, jej mąż Stefan pilnuje raczej spraw przyziemnych. Zbudował kominek, ona maluje pejzaże. Kiedy rozmawiają, to z taką intensywnością, że trudno nadążyć. Za swe serce otrzymali Order Uśmiechu. Życie na emeryturze dzielą między Iławę a dom nad jeziorem we wsi Radomno.
Jolanta Kuska to pejzażystka. Intensywnie malować zaczęła 12 lat temu, kiedy przeszła na emeryturę, chociaż o tym, że ma talent, wiedziała od dawna. Do malowania zachęca ją mąż. – Bo mi się ta twórczość podoba! Jakie to jest boskie! To się w głowie nie mieści – mówi pan Stefan, jak widać - miłośnik talentu żony. – Jak żywe! Jak fotografia!

– Ja tak rzeczywiście często maluję: z fotografii, z pocztówek – przyznaje Jolanta. Ktoś pokaże zdjęcie posesji, co do której odczuwa szczególny sentyment, ulubionej plaży, zachodu słońca czy zagajnika. A ona potrafi to wiernie odwzorować, w dodatku nie tracąc walorów artystycznych. Tak jest łatwiej, niż jechać w plener. – Kiedyś brało się farby i mieszało na miejscu, malując daną scenerię. Chyba jednak już wiek na takie eskapady nie pozwala – mówi malarka. Ma skatalogowane wszystkie obrazy. W niewielkim, acz grubym grubym albumie znajdują się zdjęcia wszystkich namalowanych przez nią dotychczas obrazów. Niewiele osób jest w stanie uwierzyć, że to fotografie autentycznych prac.
Co wyjdzie spod jej rąk, to zaraz znika z domu czy pracowni. Dlatego chociaż przeglądając katalog może wspomnieć swoje prace. A te – są na całym świecie. – Najwięcej w USA w Północnej Dakocie, gdzie mieszka rodzina naszych kuzynów. To za jej sprawą trafiły tam obrazy żony – opowiada pan Stefan. – Do Francji, do Holandii też powędrowały. Sporo ich jest także w Polsce.
Wystaw zbyt wielu Jolanta nie ma na koncie. Ostatnio – w maju 2021 w Galerii Jazzowej w Iławie.

Podpatruje, jak maluje żona


Artystka maluje nie dla pieniędzy, tylko dla spełnienia, dla rozwijania swojej pasji. – Zły styl mam. Zbyt dokładnie maluję, dlatego tyle czasu mi to zajmuje – narzeka.
Stefan mówi, że nieraz podpatrywał, jak żona maluje, chcąc samemu coś stworzyć. – Kazałam mu kiedyś namalować kota – opowiada pani Jolanta. – Córka lubi te zwierzęta, chciałam namalować białego. Mówię do męża, żeby mi chociaż naszkicował, będzie szybciej. A w życiu! Nikt nie wiedział, co też on narysował. Jedynie fragmenty architektury jestem w stanie pozwolić mu naszkicować. Nie mam cierpliwości do wyliczeń, jaki to kąt itp. Bo drzewo, proszę panią – mówi ze swadą pani Jola – to wszystko jedno, w którą stronę ma liście ułożone. A ściany i dach muszą wyjść równo!
– Najwyraźniej moją rolą jest ciche podpatrywanie żony i stwarzanie warunków odpowiednich do uprawiania sztuki – przyznaje mąż. Musi mu więc wystarczyć, że tworzy innego typu "dzieła". A to dom z bali na wsi, zresztą z ogromnym wkładem pracy żony, a to kominek w iławskim mieszkaniu, a to ekrany słoneczne na dachu domu w Radomnie (powiat nowomiejski). A czasem także ramki do obrazów.

Order Uśmiechu


Dom w Radomnie, w otoczeniu przyrody, nad wodą, pozwala mocno zwolnić tempo na siedem miesięcy w roku. Latem jest tam pięknie, ale zimowa wilgoć wygania ich do Iławy. – Ludzie teraz pędzą, pracują do godziny 18. Nie mają czasu na nic – mówi pan Stefan. – My mamy to szczęście, że jesteśmy na emeryturze i możemy żyć mniej intensywnie.
– A jak jesteśmy w Radomnie, to też nie mam czasu! Dom prawie w lesie, dużo do roboty w obejściu. Bardzo się denerwuję, że nie zdążę namalować wszystkiego, co bym chciała. A chciałabym namalować cały świat – pani Joli szklą się oczy, gdy myśli o pięknie przyrody. Ale jak już zacznie malować, to koniec! Nie może się oderwać. Czasem w ten sposób minie nocka. Tam, na wsi, mają w końcu trochę czasu dla naśladowców talentu Joli, czyli uczniów pobliskiej szkoły. Zresztą od zawsze oddani byli działalności edukacyjnej. – W latach 80. otrzymaliśmy oboje Order Uśmiechu – opowiada malarka.
Ich dzieci, Magda i Damian, talent odziedziczyły po mamie. – Nie malują, ale jestem przekonana, że zaczną – mówi malarka. Tak jak i ona wróciła do malarstwa późno, tak i dzieci, mają nadzieję Stefan i Jola, dojrzeją do życia artystycznego. Jolanta wróciła do sztuki, gdyż była z nią "rozwiedziona" od dzieciństwa. Gdy miała 7-8 lat, w Nowym Tomyślu szkicowania, perspektywy itp. uczył ją dyrektor szkoły podstawowej, emerytowany profesor Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Miała trafić do szkoły plastycznej, ale rodziców nie było na to stać. I tak nastąpił wspomniany rozwód ze sztuką.
I Jolanta, i Stefan pochodzą z okolic Poznania. Trafili do Iławy w 1976 r., szukając korzeni jej ojca, który pochodził z Radomna.
Stefan w czasach przed emeryturą pracował jako główny energetyk przy Zakładzie Karnym, dodatkowo prowadząc prywatną firmę. Jej życie zawodowe związane było natomiast z iławskim sanepidem. Pracowała w terenie. Wiedziała, że umie malować, ale dzieci, mąż, praca zawodowa... Nie było czasu. Zawsze się jednak interesowała sztuką. Iwan Szyszkin to rosyjski malarz, którego pracami Jolanta się inspiruje. Nie maluje niczego innego, tylko pejzaże. Portretów w jej kolekcji nie uświadczysz. – Chociaż pochwalę się, że namalowałam ostatnio piękne konie – mówi. Maluje akrylami na płótnie, choć zdarza się, że i na sklejce. Ostatnio często używa brokatu, idąc z duchem czasu i podążając za modą. Nigdy nie szkicuje na podobraziu, tylko od razu bierze pędzel w dłoń. Zaczyna od tła i tyle. – Twarzy jeszcze nie próbowałam malować. A tyle osób mnie namawia! – Jolanta mówi, że szkoda jej nerwów, by się od nowa czegoś nowego uczyć. Ale kto wie? Skoro tyle osób namawia...
Jak mawia Jolanta, każdy błąd na obrazie da się zatuszować, kładąc kolejną warstwę. Życie jest więc jak obraz, każdy błąd można naprawić, byle tylko chcieć.

Edyta Kocyła-Pawłowska