Pożar w Skitnie. Po bólu zawsze przychodzi spokój i ukojenie

2022-02-03 11:45:00(ost. akt: 2022-02-07 09:02:14)

Autor zdjęcia: Grażyna Czuchońska

HISTORIA || W nocy z 27 na 28 stycznia w Skitnie doszło do pożaru. Spaliło się poddasze oraz poszycie dachu w jednym z domów. Ewakuowano pięć osób, które schroniły się u najbliższych. Dom oraz ludzie mają swoją bolesną historię.
Skitno. Wieś w gminie Bartoszyce, którą współtworzą trzy kultury. Tak samo, jak w pobliskich Bartoszycach. Tutaj jednak wspólnotę i współdziałanie po prostu czuć. Stoi tu 30 domów, z czego większość jest jeszcze poniemieckich. Ludzie ciężko rozstają się ze swoją ziemią, dlatego nie ma tu wielu nowych domów.

— Jakie jest Skitno?
— Największym walorem Skitna — mówi sołtys Ewelina Biały, — są ludzie, co widać właśnie w takich sytuacjach, jak pożar. Wiadomo, że nie każdy z każdym żyje w przyjaźni, ale jest ogólnie szacunek i chęć pomocy. Mieszkańcy są różnej narodowości, pochodzą z różnych miejsc na mapie, jest tutaj dużo przesiedleńców. Pomimo to żyją tutaj razem, szanują się i pomagają sobie. Choć nie zawsze tak było, teraz nie ma tutaj podziałów ze względu na to, jakie kto ma korzenie. Wspólnotę widać w takich sytuacjach, jak pożar, ale mieszkańcy jednoczą się również na wspólnych imprezach, jak 500-lecie Skitna, które obchodziliśmy w minionym roku.

Z okazji 500-lecia Skitna Grażyna Czuchońska, nazywana przez niektórych kronikarką historii, stworzyła jedyną w swoim rodzaju, indywidualną, ręcznie tworzoną książkę.

— W 2021 roku Skitno obchodziło 500-lecie — opowiada Grażyna Czuchońska, autorka książki. — Rok wcześniej odwiedziłam wszystkich starszych mieszkańców, zbierając wspomnienia. Na tej podstawie powstała ręcznie przygotowana książka pamiątkowa. Osiem osób ze Skitna oraz Niemka, która opuściła Skitno podzieliło się swoimi wspomnieniami. Otrzymałam zgodę na publikację zdjęć oraz informacji tylko w tej książce. W obecnej sytuacji rodzina pani Anny wyraziła zgodę na szersze udostępnienie jej wspomnień.

Książka stanowi tajemnicę, której jeszcze nie można wyjawiać. Być może sprawy, o których mówili seniorzy, są jeszcze zbyt świeże, a przez to bolesne? W końcu historia z mieszkańcami nie obeszła się łagodnie… W jednym miejscu mieszkają ludzie różnych narodowości oraz kultur. Przesiedleńcy z Wileńszczyzny, ale i Polacy oraz ludność narodowości ukraińskiej, przesiedlona tu z Bieszczad w ramach akcji „Wisła”.

Fot. Grażyna Czuchońska

— Wspomnienia — dodaje Grażyna Czuchońska — przybliżają powstanie polskiej miejscowości, ponieważ wcześniej mieszkali tu Niemcy. Po wojnie przyjeżdżali tutaj ludzie z różnych stron. Z Wileńszczyzny, Bieszczad, Lubelszczyzny, czy centralnej Polski. Wszystkie osoby, które zasiedliły Skitno, były różnych wyznań. Opowiadały mi o tym, jak poradziły sobie na tym terenie.

Książka jest rękodziełem. Oglądając jej zdjęcia czuję, jak zapiera mi dech w piersiach. Z powodów pandemii nie chcę narażać p. Anny na niepotrzebne ryzyko. Na szczęście ratunkiem są telefony oraz internet.

— Księgę przygotowywałam razem z mężem, Andrzejem. To kawałek naszej historii…
— W Skitnie — mówi Stanisław Kucharski, syn pani Anny — na kolonii jest siedem domów i jeden na górce. Pomagamy sobie wzajemnie. Dom był często remontowany, tynkowany na zewnątrz, wstawiane były nowe okna. Na strychu można było zrobić pokój ze skośnymi oknami, jednak na razie nie miał tam kto mieszkać. Dom był suchy i ładny. Ile mógł mieć lat? — zastanawia się p. Stanisław. — Obok jest wiadukt w Przewarszytach, myślę, że dom powstał przed 1910 rokiem. Mama przeprowadziła się tutaj około 1958 roku.

— Mama całe życie ciężko pracowała — dodaje pan Stanisław. — Zajmowała się gospodarstwem i dziećmi. Pochowała już część swoich pasierbów. Teraz mieszka z synem Zenkiem i wnuczką, Urszulą.

Jak mówi sołtys Skitna, Ewelina Biały, pani Ula udziela się w Kole Gospodyń Wiejskich. Cała rodzina jest bardzo pracowita i lubiana w Skitnie.

— W naszym Kole Gospodyń Wiejskich — mówi Urszula Kucharska —zajmuję się gotowaniem, trochę rękodziełem. Jednak, kiedy jest potrzeba, wszyscy się zbieramy jak jedna wielka rodzina. Mam dla babci ogromny szacunek i miłość.
Chcąc poznać historię Anny Kucharskiej zanurzam się we wspomnieniach, spisanych przez Grażynę Czechońską.

Pani Anna urodziła się 4 stycznia 1927 roku we wsi Wysoczany. W kwietniu 1947 roku żołnierze Ludowego Wojska i polskiego Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego wypędzili ludność cywilną z ich domów. Tak wspomina to pani Anna.

Fot. Grażyna Czuchońska

O świcie wojsko otoczyło wieś, aby nie dopuścić do ucieczki ludności do lasu. Zgromadzono wszystkich mieszkańców w jednym miejscu i ogłoszono podjęcie akcji wysiedleńczej i jej warunki. Po tej akcji gnano nas do punktu zbornego na stację kolejową. Tu musieliśmy czekać na przyjazd pociągu.” (…)
„Nocą udało mi się skryć pobliskiej stodole i tam doczekałam rana. O świcie obudził mnie łomot wjeżdżających na stację wagonów i krzyki ludzi zapędzanych do ich wnętrza.
” (…)
Ukryłam się wysoko, zagrzebując się w słomę. Żołnierzom, przeszukującym stodoły nie udało się mnie znaleźć. Z drżącym sercem czekałam na wywózkę i pod osłoną nocy uciekłam do pobliskiej wsi, gdzie mieszkała moja starsza siostra ze swoją rodziną.”

Anna Kucharka zamieszkała wówczas w Płonnej. Wsi, liczącej około 200 domów nie ma już na mapie. To była typowa, jak na ten obszar Polski wieś. Ówcześni mieszkańcy określali się jako Ukraińcy. Jej upadek zaczął się w 1946 roku, kiedy oddziały UPA zniszczyły fortyfikowany dwór obronny z XVII wieku zniszczyły oddziały UPA w 1946 roku. W 1947 roku mieszkańców wysiedlono, a zabudowania spalono. Greckokatolicka cerkiew z 1790 roku stała się magazynem PGR.

W 1959 roku została wywieziona razem z rodziną siostry w nieznane. Najpierw dotarła do punktu przesiadkowego w Olsztynie, a potem na małe gospodarstwo we wsi Witki koło Bartoszyc.

Dwa lata później siostra pani Anny zmarła, więc zaczęła pomagać szwagrowi w gospodarstwie i opiekować się dziećmi. W 1955 roku wyszła za mąż za Jana Kucharskiego, wdowca z pięciorgiem dzieci i zamieszkała we wsi Tromity koło Sępopola. To tutaj urodził się Zenon, pierwszy jej syn. Niestety i to miejsce musiała opuścić. Jan wziął 50 tys. kredytu i z żoną zakupili pół domu i 8 hektarowe gospodarstwo we wsi Skitno Kolonia.

W domu wcześniej mieszkali Niemcy, posiadający 99 hektarów. Gdyby mieli 100, musieliby hodować w swoim gospodarstwie konie wojskowe dla stadniny w Liskach. Rodzina niemiecka opuściła dom tuż przed zakończeniem wojny, gdy zbliżał się front od wschodu. W 1945 roku dom był przez dwanaście miesięcy obozem przejściowym dla Niemców uciekających na zachód.

Fot. Grażyna Czuchońska

Dom zakupił nowy właściciel, od którego potem odkupili go Anna i Jan. Jako osoby uczciwe, nie przyszło im do głowy, że mogą być oszukani. Zapłacili 45 tys., mając pozostałe pięć oddać jesienią. Nie spisali jednak umowy.

Niestety, sprzedający ich oszukał. Mąż pani Anny sam zamieszkał w gospodarstwie, ręcznie obsiewając pole. W tym czasie poprzedni właściciel „przenosił” swój dobytek do Poznania. Kiedy do Skitna wprowadziła się już cała rodzina zauważono, że oprócz swoich sprzętów były właściciel rozebrał i zabrał również piękny piec kaflowy, w czym pomagała mu… ówczesna sąsiadka, z którą potem dzielili dom...
Później nieuczciwy właściciel domagał się zwrotu kwoty większej niż brakujące 5 tysięcy złotych. Sprawa trafiła do sądu. Walka o swoje wymagała od pani Anny wyjazdu do Poznania… Prawdę obroniła.

Trzy lata po zamieszkaniu w Skitnie umiera mąż pani Anny. Jak wspomina, zacisnęła zęby i ze zdwojoną siłą pracowała na swoim gospodarstwie. Miała dla kogo żyć, a dzieciom musiała być i matką, i ojcem.

Pani Anna w spisanych wspomnieniach pisze też o wnuczce: „Młodym urodziła się dziewczynka o imieniu Urszula, którą bardzo pokochałam i cieszę się, że wyrosła na piękną i mądrą młodą kobietę.”

Wspomnienia pani Anny kończą się przesłaniem, które powinno być ważne dla każdego, niezależnie od wieku, statusu społecznego, czy narodowości.

Mimo podeszłego wieku pomagałam w pracy na ile mi sił starczało. Po prostu, nie mogłam żyć bez pracy i tak mi zostało do dzisiaj. Cieszę się, że dożyłam takich dni, w których ludziom żyje się o wiele łatwiej, niż kiedyś. Pozostawiam swoje wspomnienia przyszłym pokoleniom z przesłaniem, aby nigdy się nie poddawać, Choćby było ciężko i źle, nawet gdy bardzo boli. Bo po bólu zawsze przychodzi spokój i ukojenie.”

Fot. Urszula Kucharska

W nocy z 27 na 28 stycznia w Skitnie doszło do pożaru w części zajmowanej przez sąsiadów pani Anny. Ze wstępnych ustaleń wynika, że przyczyną było zwarcie instalacji elektrycznej od piecyka olejowego na prąd. Spaliło się poddasze i poszycie dachu. Ewakuowano dwie rodziny, pięć osób, które we własnym zakresie schroniły się u swojej rodziny.

— Rodzina — mówi wójt Andrzej Dycha — otrzyma wszelką niezbędną pomoc z ośrodka pomocy społecznej. Zakupimy również plandeki, by zabezpieczyć dach. Nasi pracownicy pomogą zbudować konstrukcję i zabezpieczyć dom. Umorzone zostaną wszelkie możliwe podatki.

Mieszkańcy Skitna włączają się w pomoc dla pogorzelców. Przewodnicząca KGW zorganizowała licytację w internecie. Mężczyźni z wioski pomagają w odgruzowywaniu i uprzątaniu pogorzeliska.

Dariusz Dopierała