To przecież nie są inni ludzie

2022-01-29 19:31:41(ost. akt: 2022-01-28 16:17:38)
W każdą niedzielę czwórka wolontariuszy rozdaje bezdomnym zupę i herbatę

W każdą niedzielę czwórka wolontariuszy rozdaje bezdomnym zupę i herbatę

Autor zdjęcia: Arch. prywatne

Ostatnio był krupnik. W najbliższą niedzielę będzie pizza, gorąca herbata. A jaka zupa? Jeszcze nie wiadomo. — Linia między posiadaniem domu, a bezdomnością jest bardzo cienka — zauważa Milena Piersa, jedna z uczestniczek niezwykłej akcji dla bezdomnych.
W ostatnią niedzielę na dworze było nieprzyjemnie. Pochmurnie. I ziąb. Przy olsztyńskim dworcu głównym kilka osób rozdawało gorący krupnik bezdomnym. W najbliższą niedzielę też się pojawią. I w kolejną... Zawsze o godzinie 16. w niedzielę na potrzebujących czeka ciepły posiłek.

Jeden termos ma pojemność dziecięciu litrów. Przygotować tyle zupy w domu to wyzwanie. Dlatego trzeba trzymać się grafiku, żeby wszystko poszło zgodnie z planem. Ten, kto nie gotuje, po akcji zabiera termosy, myje je i za tydzień przywozi pełne.

Marcin Paczyński przyznaje, że nie było mu łatwo od razu przekonać się do bezdomnych. — Wychodziłem z założenia, że są to osoby, które powinny wziąć życie w swoje ręce. Ale kiedy zacząłem się do nich zbliżać, ujrzałem ich z innej perspektywy. Często na ulicy lądują osoby borykające się z alkoholizmem. Ale nie zawsze. Nie powinno się narzucać etykiety. Za problemem alkoholowym często kryją się jakieś inne trudności, czasami złe decyzje.
Początki akcji społecznej Spotkajmy się przy herbacie przypadają na listopad 2017. Po wybuchu pandemii została ona została zawieszona. Głęboki lockdown, zakaz zgromadzeń. Teraz wróciła. Marcin z inicjatywą związany jest od początku.

— Sam na tych spotkaniach zyskuję — opowiada. — Cieszę się, że mogę pomóc. A kiedy wracam do domu, doceniam to, co mam. Często nie jesteśmy w stanie wczuć się sytuacje bezdomnych, bo mamy zapewnione podstawowe potrzeby. A oni zmagają się z mrozem, z głodem.

Marcin skończył terapię zajęciową, teraz studiuje psychologię. Pracuje dorywczo jako kurier rowerowy. Według grafiku, ułożenie menu na najbliższą niedzielę należy do jego zadań. — Pizzeria Gruby Benek zaoferuje pizzę. Będzie herbata, może też zupa. Zdarza nam się zapraszać do współpracy różne lokale — opowiada.

Milena Piersa, kiedyś nauczycielka, dziś pracownica korporacji, pamięta początki akcji, była jej sympatykiem. Ale tej zimy to ona przejęła ster akcji i razem z Marcinem koordynuje spotkaniom. — Herbata jest dodatkiem. Najpierw musi być zupa, żeby zaspokoić głód i chęć spożycia ciepłego posiłku — opowiada. — Herbata jest także pretekstem, żeby porozmawiać z bezdomnymi. Zapytać o imię, wysłuchać historii. W niedzielę Caritas nie gotuje, więc nam zależy, żeby osoby potrzebujące otrzymały ciepły posiłek. I żeby zostały zauważone.

Skąd wiedzą, że właśnie przy olsztyńskim dworcu otrzymają ciepły posiłek?

— Niektórzy pamiętają jeszcze o czasach sprzed pandemii, kiedy tam byliśmy. Inni dowiadują się pocztą pantoflową — odpowiada Milena. — Jeszcze inni przychodzą w piątek i sobotę, a wtedy posiłek wydaje Stowarzyszenie Dzieło Miriam. Panowie z tego stowarzyszenia informowali, że w niedzielę będziemy działać my. Marcin także rozdawał ulotki w Caritasie.

W opisie akcji czytamy, że ma ona na celu połączenie środowiska bezdomnych i ubogich z wolontariuszami niosącymi pomoc. Beneficjenci akcji nazywani są „bezdomnymi przyjaciółmi”. — Być może jest to słowo trochę na wyrost, ale zależy nam, żeby pokazać, że stoimy z nimi po tej samej stronie barykady. Uderza mnie niesamowita otwartość tych osób, ich przemyślenia i dojrzałość. Linia między posiadaniem domu, a bezdomnością jest bardzo cienka. Życie jest różne, każdy może się potknąć. Bezdomni, to nie są inni ludzie — podkreśla Milena.

Justyna Artym, literatka z Olsztyna i organizatorka wielu wydarzeń kulturalnych, jest dobrym duchem tej historii. Bezdomnych wspiera od lat. Po cichu, bez rozgłosu. — Po raz pierwszy mówię o tym głośno. Ale tylko dlatego że potrzebujemy wolontariuszy, którzy by nas wsparli. Kiedyś było nas więcej, mieliśmy dyżury. Teraz została tylko nasza czwórka. To mało. Wystarczy, że ktoś z nas zachoruje i robi się jeszcze trudniej. Chcemy dać ludziom znać, żeby do nas dołączyli.

Co czuje, kiedy w styczniowe pochmurne popołudnie podaje zupę zupełnie obcym ludziom? — Czuję się szczęśliwa — uśmiecha się. — Rozmawiamy z ludźmi, żartujemy z nimi. Atmosfera się rozluźnia. Zupa ma wymiar praktyczny, jest ważna, bo to ciepły posiłek. Ale jest jeszcze drugi aspekt: rozmowa. Pytamy bezdomnych, co u nich słychać. Ważne, żeby poczuli się wysłuchani i ważni dla nas. Interesują nas jako ludzie, a nie tylko beneficjenci pomocy.
Jak reagują? Jedni pośpiesznie biorą zupę i natychmiast się odsuwają. Inni potrzebują czasu, żeby się otworzyć. Jeszcze inni z ciekawością patrzą, że ich koledzy rozmawiają z wolontariuszami. I też tak chcą. Podchodzą pod koniec już bardziej ośmieleni.

Nasza rozmówczyni podkreśla, że nie zawsze jest idealnie. — Oczywiście czasem zdarza się ktoś będący pod wpływem alkoholu, bywa różnie. Dlatego dobrze, że obok nas zawsze przechadza się czujny patrol straży miejskiej czy ochrony dworca.

Przed pandemią Justyna Artym ze strażą miejską oraz Caritasem brała udział w objeżdżaniu koczowisk. — Nosiliśmy ciepłą zupę, śpiwory, ubrania, pytaliśmy co potrzeba. Zrozumiałam wtedy, że ludzie są bezdomni z bardzo różnych powodów. Nie zawsze to jest alkohol. Czasem to jest po prostu bieda. Albo choroba.
Nasza rozmówczyni zapamiętała bezdomnego, który był bardzo zadbany. — Ten pan był w przeszłości spawaczem — opowiada. — Potem zepsuł mu się wzrok i nie mógł już wykonywać zawodu. Zatrudnił się jako pomocnik na budowie. Ale taka dorywcza praca nie pozwoliła mu na wynajęcie mieszkania. Podczas odwiedzania koczowisk zauważałam, że większość bezdomnych była bardzo dumna z tego, jak sobie poradziła. Każdy wypracował sobie swój system przetrwania. Niektórzy łączyli się w grupy. Każdy był dumny ze swojego schronienia, prezentował to, co udało mu się zdobyć: a to talerze, a to piecyk. To pozytywne strony, bo negatywne każde zna.

Bartłomiej Plewnia pracuje w Urzędzie Marszałkowskim w Olsztynie. To on, razem z Marcinem, Mileną i Justyną rozdaje zupy. Niedługo przyniesie własnoręcznie usmażone pączki. Ma nadzieję, że będą smakowały. — Chcę pomagać. Sam borykam się z przypadłościami zdrowotnymi i znalazłem duże wsparcie i pomoc. Chcę to dobro przekazywać dalej. A to, że poznaję osoby niosące pomoc, daje jeszcze większą motywację do działań — opowiada.
Spotkania z bezdomnymi, to także ryzyko. Trwa pandemia. — Jestem zaszczepiony, dbam o siebie, uważam — zaznacza Bartłomiej. — Ale nie jestem sparaliżowany strachem. Mój tata pracuje w ośrodku pomocy społecznej. Pomaganie mam we krwi.

Nasi bohaterowie potrzebują wsparcia. — Potrzeba nam rąk do pracy, czyli kolejnych wolontariuszy. Cała akcja trwa około godziny. Jeśli ktoś dysponuje wolną godziną w niedzielę, serdecznie zapraszamy — apeluje Milena.
Najlepiej zgłosić się za pośrednictwem fan page'a na Facebooku Spotkajmy się przy herbacie lub dołączyć do grupy Spotkajmy się przy herbacie - ciepły zakątek rozmów przy herbacie. Można też przyjść spontanicznie w niedzielę i spróbować.

— To nie jest zobowiązujące — podkreśla Milena.
Justynie Artym zdarzały się chwile zwątpienia. — Kiedyś dopadł mnie kryzys — wspomina. — Pomyślałam, że ta zupa raz w tygodniu to kropla w morzu potrzeb bezdomnych. Że to za mało. Że przecież nie wydobędziemy ich z tej bezdomności. I wtedy przyszedł pan, który każdemu z nas patrzył w oczy i mówił: „Dziękuję, że nas ratujecie”. To był dla nas znak z nieba.

Aleksandra Tchórzewska
a.tchorzewska@gazetaolsztynska.pl