Największa frajda to tworzenie ubrań od podstaw

2022-01-11 12:00:00(ost. akt: 2022-01-11 13:54:07)
We własnej pracowni

We własnej pracowni

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Anna Grach z Iławy, znana także jako AniLove, już w dzieciństwie rozwijała swoją wyobraźnię w zakresie projektowania mody. Potem skończyła kierunkową szkołę, pracowała na tak zwanym etacie, aż wreszcie poszła "na swoje". Zanim zdążyła się urządzić we własnym zakładzie – zaczęła się pandemia koronawirusa.
Wszystko to przez moich rodziców – na wspomnienie metod wychowawczych mamy i taty o mało nie wytrzymuje ze śmiechu Anna Grach, która nie tylko szyje, ale i projektuje ubrania. Każdy ciuch to niepowtarzalny egzemplarz. A zaczęło się prawie w kołysce.

Kiedy przyszła na świat, jej tata pracował i jeszcze się uczył. Mama pracowała i zajmowała się domem. Żeby czymś zająć małą Anię, wkładali jej do łóżeczka katalogi z modą zachodnią, przywożone przez rodzinę z Niemiec. Pomagało, Ania była grzeczna. – Myślę, że od tego zaczęła się moja pasja – mówi właścicielka marki AniLove. Jako małe dziecko jeszcze pewnie nie doceniła innego, zachodniego stylu. Nastąpiło to o wiele później. Ale bakcyl tworzenia strojów został połknięty i mała Ania szyła ubranka dla piesków, dla lalek. Ręcznie, z resztek tkanin, a czasem wycinała ubranka z papieru. Miała także, jak chyba każda dziewczynka wtedy, tekturowe laleczki i pasujące do nich ubranka z zakładkami. Można było je dowolnie przyczepiać do laleczki. Zdarzało się jej wycinać ubrania z gazet. To wtedy w głowie Ani powstawały pierwsze projekty pięknych ubrań. Dziś szyje i piękne, i funkcjonalne ciuchy głównie dla dzieci.

Sukienki dla wszystkich!


Po szkole podstawowej nie miała najmniejszego problemu z wyborem szkoły średniej. W popularnej "budowlance", czyli obecnie Zespole Szkół im. Bohaterów Września 1939 r., drugi rok istniało technikum odzieżowe. Wystarczyło tylko zdać egzamin i Ania dostała się do wymarzonej szkoły. Będąc uczennicą, zdarzało się jej szyć sukienki dla sióstr czy koleżanek. – Oczywiście wszystkim musiałam uszyć sukienki na studniówki – wspomina. Trudno było znaleźć pracę po ukończeniu szkoły, bo dziewczyny w technikum mają mniej praktyki, niż w szkole zawodowej. A producenci ubrań chcieli mieć gotowego pracownika. – W "zawodówkach" dziewczyny szyły i szyły, a my miałyśmy dużo teorii i o wiele mniej praktyki.

W przypadku przyszłej właścicielki AniLove teoria akurat była przydatna, bo była podwaliną pod przyszłą drogę zawodową. Po dwóch latach od ukończenia szkoły znalazła pracę u producenta ubranek dziecięcych i tam przepracowała około osiemnastu lat, przechodząc przez wszystkie stanowiska. Począwszy od szycia na maszynie, przez krojownię, projektowanie, tworzenie szablonów, zamówienie materiałów aż po wybieranie wzorów czy opiekę nad magazynami. – Zdobyłam w ten sposób tę swoją upragnioną praktykę i zawodowe szlify. Jednak po mniej więcej 10 latach przyszło zwątpienie i skończyłam studium administracyjne. Chciałam spróbować czegoś innego, ale okazało się, że praca biurowa jednak nie jest dla mnie. Jednak szycie, projektowanie, tworzenie czegoś od podstaw sprawia mi największą frajdę. Z kawałka materiału mogę stworzyć coś fajnego – mówi z pasją.


A to stare czasy, gdy Anna pracowała na krojowni
A to stare czasy, gdy Anna pracowała na krojowni

Dodatkowo już na praktykach w studium administracyjnym zauważyła, że koniecznie musi być w ruchu i w bliskim kontakcie z ludźmi. Największą przyjemność sprawia jej więc projektowanie i szycie. I w końcu poszła "na swoje". Był to listopad 2019 r. Otworzyła swoją działalność i zaczęła szukać klientów. W tym wypadku świetnie sprawdziła się poczta pantoflowa plus portale społecznościowe. Dobra robota potrafi się sama obronić. Jednak początek był kiepski. – Zanim zdążyłam posprowadzać wszystkie maszyny i się urządzić, wszedł koronawirus – wspomina.
Jakoś przetrwała ten ciężki czas, oczywiście dzięki klientom, którzy polecali ją innym i wspierali. Przez ten czas sama także wspierała innych, choćby szyjąc darmowe maseczki dla różnych służb i grup zawodowych czy wystawiając uszyte przez siebie ubranka na licytacje dla chorych dzieci.

Nie istnieje bez klientów


Można sobie wymarzyć jakiś ciuch i Ania go od początku do końca wykona. – Wszystko według życzenia klienta. To on jest dla mnie najważniejszy, bez klienta mnie nie ma – podkreśla. A co szyje? Bluzeczki, sukienki, spódniczki, kurtki, czapki... Wszystko, co jest potrzebne dzieciom, bo to dla nich przede wszystkim szyje. Zdarza się – jeśli nie ma akurat zamówień dla najmłodszych – szyć też coś dla starszych. – Im mniejsze ubranko, tym mam większą radość z uszycia go. To bardziej skomplikowane, ale daje mi satysfakcję i poczucie spełnienia – tak projektantka i krawcowa wyjaśnia, dlaczego akurat lubi szyć dla dzieci. Sama ma syna, ale już 16-letniego i od dawna dla niego nie szyje.
– Bardzo ważne jest spełnianie swoich marzeń i robienie tego, co się kocha. Pasja daje ogromną siłę, dzięki niej możemy wszystko – podsumowuje Anna. – Ogromnie ważne jest też dla mnie wsparcie męża Wojtka i sióstr, zwłaszcza najmłodsza Agnieszka jest ze mnie bardzo dumna, co podkreśla na każdym kroku – mówi Anna Grach.



Moje ubranka nie są jednorazowe - zapewnia Anna Grach z Iławy

Często mówi się, że zakup przedmiotu u rzemieślnika jest droższy niż w zwykłym sklepie. – Owszem, ale przedmiot czy produkt kupiony u kogoś takiego jak ja ma zupełnie inną jakość – zapewnia pani Ania. – Nasze rzeczy są droższe, ale powstają od podstaw. To nie jest praca taśmowa. Staram się zamawiać polskie materiały, które są drogie, ale bardzo dobrej jakości. Z uszytymi z nich ubrankami nic się nie dzieje, nie zmieniają kształtu ni koloru. Dlatego jedno dziecko często nosi je po drugim. Moje ubranka nie są jednorazowe – dodaje właścicielka marki AniLove. Ważna jest też wyjątkowość ubrań przez nią szytych: żadne inne dziecko nie będzie miało takiego samego stroju.


Edyta Kocyła-Pawłowska
e.kocyla@gazetaolsztynska.pl