Dajemy tym przedmiotom drugie życie

2022-01-08 19:00:00(ost. akt: 2022-01-08 11:21:41)
Suszarka ma 40 lat, ale suszy jak nowa

Suszarka ma 40 lat, ale suszy jak nowa

Autor zdjęcia: Zdj. interautki

Proszek enzymatyczny z 1988 roku, młynek do kawy, który przetrwał 40- lat i nadal służy czy suszarka do włosów z lat 70- tych. Nasi internauci zasypali nas zdjęciami przedmiotów z duszą. — Mikser z 1986 roku przeżył dwa nowoczesne miksery — mówi pani Iwona z Olsztyna.
Wszystko zaczyna się od wizyty u mamy. Znajduję w niej pojemnik z sitkiem do cynamonu. W głowie przelatują mi obrazy z przeszłości: mama zasypuje mi właśnie z tego opakowania kaszę mannę. Do Olsztyna wprowadziliśmy się w 1988 roku. Kiedy to było...? Cena cynamonu na opakowaniu to 86 zł. Musiała kupić go jeszcze przed denominacją złotego. Dziwi się, że ja jestem zdziwiona posiadaniem tego „antyku”. — A po co mam wyrzucać opakowanie, skoro jest dobre? Dosypuję tylko świeżego cynamonu i już!— wzrusza ramionami.
Wrzucam zdjęcie opakowania na FB Gazety Olsztyńskiej. Na nic nie liczę. Zwykłe opakowanie, wielkie mi co. Ale pod postem rozpętuje się prawdziwe szaleństwo. Internauci zaczynają umieszczać zdjęcia swoich skarbów z minionych epok: jest i ciężkie żelazko z PRL- u, suszarka do włosów, szklana, kolorowa rybka, choinkowa bombka, lampka po babci, a także Fiat 126p. W komentarzach można wyczytać, że te przedmioty budzą wspomnienia, ciepłe skojarzenia z bliskimi, przywołują chwile z dzieciństwa.
Pani Iwona z Olsztyna komentuje jako pierwsza. Wrzuca zdjęcie szafki ocalałej po meblościance i zegara. — To są pamiątki rodzinne. Tylko jedna rzecz jest zdobyta — opowiada w rozmowie z nami. — Zegar jest po dziadkach mojego męża. Nie lubię wyrzucać rzeczy, które się nadają do użytku. Poza tym bije od nich energia i wspomnienia. Ciężko byłoby mi z nimi rozstać. To moje skarby.
Ojciec pani Iwony uwielbiał zegary. — Za czasów komuny były bardzo popularne. Na przykład taki z czerwoną tarczą czy świecącymi wskazówkami. Z wiszących uchował się tylko jeden. Mój ojciec nawet tych zepsutych nie wyrzucał, tylko wkładał do skrzyneczki — wspomina.
Zdaniem naszej rozmówczyni rzeczy z dawnych lat są bardziej trwałe niż współczesne. — Może i mechanika teraz jest prostsza, ale za to obudowa nie jest najlepszej jakości. Do tej pory służy mi mikser, prezent ślubny moich rodziców z 1986 roku. Przeżył dwa inne miksery, które szybko się zepsuły. Raz w niego poszedł dym, myślałam, że już nic z niego nie będzie, ale chodzi do dzisiaj.
Tak jak pozytywka z lat dziecięcych pani Martyny. — Moja pozytywka ma 34 lata. Rodzice mi ją kupili jak się urodziłam. Później służyła mojej siostrze, potem mojej córce, która ma obecnie 14 lat i mojemu synkowi, który ma teraz 4 latka. Jednak stare rzeczy są dużo trwalsze niż te dzisiejsze...— podsumowuje.

Młynek ma około 50 lat. Od 12 lat służy Ani Wysockiej z Olsztyna i jest nieodłącznym elementem jej porannych rytuałów kawowych. — Jest niezawodny. Ale dochodzi też kwestia sentymentu, bo to pamiątka rodzinna, która dalej działa. Nie ma potrzeby jej wymieniać. Dostałam go po cioci — opowiada.
Dom rodzinny Ani we wsi Wilczęta ( pow. braniewski) pełen jest poniemieckich mebli oraz skarbów z epoki PRL-u. — Nie wszystkie rzeczy przetrwały, ale wiele z nich służy domownikom, na przykład stół pamiętający jeszcze poprzednich gospodarzy — opowiada Ania.
Właściciele muzeów i prywatni kolekcjonerzy, gdyby zobaczyli te rzeczy, na pewno z nadzieją zatarliby ręce. Na próżno. — Wiem, że są one warte fortunę, ale nie są na sprzedaż — podkreśla. — Stanowią pamiątkę. To rzeczy, które bardzo trudno było kupić lub dostać. Jedna z meblościanek, czyli segment z oszklonym barkiem jest prezentem ślubnym moich rodziców, a więc w kwietniu będzie miał czterdzieści lat. Te przedmioty są naprawdę w dobrym stanie!

Farby olejne, tusz kreślarski z lat 60- tych minionej epoki, lipowe patyczki do pisania tuszem czy zegar do podróży — dom Magdaleny Dudzik, prezes Związku Plastyków Warmii i Mazur jest pełen skarbów po jej babci, śp. Eugenii Dudzik, malarki i założycielki Uniwersytetu Trzeciego Wieku.— Nie miałam nadziei, że ten tusz będzie jeszcze do użycia. Zachowałam go dla buteleczki. Jest na niej napisane, że ważny jest dwa lata — zaczyna swą opowieść Magdalena. — Spotkałam się z wykładowcą, którego zafascynował ten tusz. Zaczął nim bełtać, mieszać po swojemu. Wykrzyczał:" To niesamowite, ten tusz działa!". Zanużył w nim pióro, zachwycił się barwą. Miałam tusze z lat 90- tych, które szybko powysychały. Lipowe patyczki do pisania tuszem także zafascynowały znajomego wykładowcę, miłośnika grafiki i ręcznego pisania. Prędzej sama coś narysuję za pomocą tych rzeczy niż się ich pozbędę. Znalazłam też stare pióro ze stalówką. Prawdopodobnie jest ono jeszcze przedwojenne, służyło babci lub dziadkowi do pisania w szkole.

Magdalena nie kryje, że boli ją, jak widzi, że po śmierci bliskiego, wyrzucane są jego rzeczy. — Często są to drobiazgi. Ale to jest przecież to życie, które było przy tych ludziach. I ono raptem ląduje na śmietniku — dziwi się. — Po śmierci babci znaleźliśmy po niej walizkę z napisem " przydasie". Babcia była artystką, więc w środku znaleźliśmy wiele perełek. To był właśnie dla mnie spadek. Nie złote kolczyki, nie drogocenne rzeczy. To przedmioty, które przy niej były. A ja mogę dać im drugie życie.
Tak jak zegarkowi podróżnemu, który towarzyszył Eugenii Dudzik podczas wszystkich wycieczek. — Jak byłam dzieckiem, bardzo chciałam go mieć. Zachwycał mnie. I wydawał mi się czymś magicznym. Pamiętam, że babcia zabrała kiedyś go na wycieczkę do Rzymu. Dziś zegarek jest ze mną — uśmiecha się Magdalena.

Czasem nie ma sentymentu, jest za to zwyczajna praktyczność. Tak jak w przypadku Małgorzaty Stępień z Ostródy.
— Młynek z czasów PRL- u dostałam od sąsiadki do mielenia cukru na cukier puder, ponieważ mi go zabrakło — opowiada z rozbrajającą szczerością. — Ale po każdym użyciu, czyszczę. Pewnie po ziarnach zapach utrzymałby się dłużej.
Pani Małgorzata lubi zapach cynamonu, anyżu, migdałów, gałki muszkatołowej czy świeżo zmielonej kawy. — Świeżo zmielona kawa przypomina mi lata, kiedy była dostępna tylko w ziarnach. Zawsze mama wysyłała mnie do jednego sklepu, w którym tylko można było zmielić kawę. Miałam wtedy 10 lat — kwituje.

Natalia z kolei pamięta zapach wody kolońskiej Przemysławka po swoim pradziadku. To legendarna woda kolońska produkowana według oryginalnej receptury od 1919 r
.— Zapach sam w sobie w butelce był ostry, zwłaszcza jak wąchała go kilkuletnia dziewczynka, ale na dziadku pachniał czystością, miłością i poczuciem bezpieczeństwa — opisuje. —Mam dość pokaźną kolekcję perfum. Ceny bywają zawrotne, ale i tak najdroższa sercu jest woda Przemysławka. Oczywiście nigdy nieotwierana. Pradziadek był rzemieślnikiem, mistrzem krawiectwa. Uwielbiałam jako dziecko siadać w pracowni i wąchać kawałki mydeł, którymi szkicował na materiale miejsce cięcia....

Aleksandra Tchórzewska
a.tchorzewska@gazetaolsztynska.pl