Z opłatkiem czekam na przebaczenie dzieci

2021-12-24 12:10:07(ost. akt: 2021-12-24 12:13:21)

Autor zdjęcia: Pixabay

Chciałem opowiedzieć swoją historię, żeby jakiś inny młody ojciec nie popełnił moich błędów. Kochajcie swoje dzieci, żebyście nie musieli samotnie spędzać świąt i ostatnich dni swojego życia. Przez swoją głupotę nie mogę połamać się opłatkiem z dziećmi...
— Nie zawsze byłem dobrym człowiekiem, kochającym mężem i ojcem — opowiada pan Henryk. — W moim życiu najważniejsza była wódka. To przez nią straciłem rodzinę. Żona rozwiodła się i zabrała dzieci. Zostałem sam i — dopóki nie zachorowałem — nie odczuwałem samotności. Miałem dobrze płatną pracę i własnościowe mieszkanie. Do szczęścia nie potrzebowałem nic więcej.

Pan Henryk już za młodu słynął z trudnego charakteru i tego, że jak ktoś powiedział coś nie po jego myśli, to spotykał się z jego ciężką ręką. Był jedynakiem i rodzice zapatrzeni w syna pozwalali mu na wszystko. Czuł się zawsze lepszy od innych. Kiedy spodobała mu się pani Alina, postanowił się z nią ożenić. Doczekali się czwórki dzieci: trzech synów i córki.
— Alinka była piękna i bardzo skromna — wspomina. — Pogadałem z jej ojcem i w ciągu kilku miesięcy załatwiłem ślub. Nikt się mojej przyszłej żony nie pytał, czy się jej podobam i czy chce wyjść za mnie. Byłem dobrą partią, więc uważałem, że powinna się cieszyć, że ją chcę. Po ślubie zamieszkała w naszym domu i rodziła dzieci. Potem rodzice kupili nam mieszkanie w bloku. Nie dbałem o nią, a jak nie słuchała albo dzieci coś nabroiły, to i wyzwałem ją czasem. Dzieci też się mnie bały i wolały wykonywać wszystko, co im nakazałem. Nigdy ich nie biłem, ale wystarczyło, że spojrzałem lub krzyknąłem i musiało być tak, jak ja chciałem.

Kiedy dzieci skończyły szkoły średnie pani Alina wyprowadziła się od męża i wyjechała do swoich rodziców. Dzieci miały swoje życie, pracę, założyły swoje rodziny. Pan Henryk został sam, ale nie czuł się samotny. Do mieszkania zapraszał kolegów, zdarzały mu się też związki z kobietami. Wszystko było dobrze do czasu, kiedy zachorował. Miał 56 lat, kiedy po wygranej bitwie z nowotworem, przeszedł na rentę.
— Choroba przewartościowała moje życie — przyznaje. — Zacząłem szukać kontaktu z moimi dorosłymi dziećmi, chciałem poznać swoje wnuki, być obecny w ich życiu. Zaufania nie da rady odbudowa, potrzeba na to sporo czasu, jednak bardzo chciałem... Najlepszy kontakt złapałem z córką, odwiedzała mnie z rodziną, ja czasem jeździłem do niej na kilka dni. Synowie chyba mieli cały czas do mnie żal i nasze kontakty były sporadyczne. Po kilku latach przepisałem na córkę mieszkanie. Miałem nadzieję, że kiedy wnuczki będą pełnoletnie, córka z mężem zamieszka ze mną albo odwrotnie, że wnuczki zamieszkają w moim mieszkaniu, a ja z córką. Życie szybko zweryfikowało moje marzenia.

Mężczyzna znów zachorował, ponad rok walczył o życie w szpitalach. Choroba nowotworowa, chemia, naświetlania bardzo go osłabiły. Kiedy miał już wracać do domu, okazało się, że nie ma w nim dla niego miejsca...
— Córka powiedziała, że z mężem przeprowadzili w moim mieszkaniu kapitalny remont i nie ma dla mnie w nim miejsca — opowiada pan Henryk. — Pocieszyła mnie, że załatwiła mi miejsce w domu starców i że tam będę miał dobrą opiekę. Byłem tak oszołomiony, że nie docierały do mnie jej słowa... Dopiero kiedy siedziałem już w samochodzie, który wiózł mnie w obce miejsce, rozpłakałem się . Tak oto skończył się mój sen o życiu z rodziną. Miałem 4 dzieci, zaufałem córce, a teraz ostatnie dni życia będę spędzał wśród obcych ludzi, w takiej przechowalni starych ludzi... Tak wtedy myślałem, nie widziałem sensu życia, myślałem, że nieuchronnie zbliża się mój koniec.

Pan Henryk początkowo nie mógł się zaaklimatyzować w nowym miejscu. Pokój dzielił z panem Edwardem, emerytowanym wojskowym, który bardzo chwalił sobie pobyt w tym miejscu. Dość szybko panowie zaprzyjaźnili się i nowy kolega wprowadził pana Henryka w życie placówki.
— Okazało się, że tu się nie czeka na śmierć, tylko żyje pełnią życia — mówi pan Henryk. — Tu nikt nie myśli o tym, że ktoś go oddał, tylko, że trzeba z życia czerpać garściami, bo pozostało nam mało czasu. Jestem tu prawie dwa lata i chyba nigdy nie byłem tak szczęśliwy. Czuję, że jesteśmy jedną wielką rodziną. Tu nie mam czasu na nudę i samotność. Kiedy pomyślę, że wiele świąt spędziłem samotnie przy kupnych pierogach i barszczu z torebki, to nie chcę wracać do tamtych świąt. Wtedy przez ścianę słyszałem, jak sąsiedzi śpiewają kolędy, jak dzieci cieszą się z prezentów, słyszałem, jak zasiadają razem do stołu... Ja nie miałem z kim. Trochę na własne życzenie... Tutaj poczułem prawdziwą radość ze świąt! Tutaj jest mój dom, moi przyjaciele, to teraz moja rodzina. Nie wyobrażam już sobie życia w innym miejscu.

Senior ma jedno wielkie marzenie: — Gdybym mógł cofnąć czas... Wiem, że skrzywdziłem wielu ludzi i na starość nie zasłużyłem na szacunek dzieci — tłumaczy. — Byłem głupcem i straciłem to, co najważniejsze w życiu — rodzinę. Chciałem opowiedzieć swoją historię, żeby jakiś inny młody ojciec nie popełnił moich błędów. Kochajcie swoje dzieci, darzcie je szacunkiem, przytulajcie, żebyście nie musieli samotnie spędzać świąt i ostatnich dni swojego życia. Siedząc przy wigilijnym stole, podzielcie się ze swoimi najbliższymi opłatkiem i wybaczcie sobie krzywdy. Ja przez swoją głupotę nie mogę połamać się opłatkiem z dziećmi... Niech święta będą czasem spędzonym z najbliższymi na rozmowach, spacerach i wspólnym przebywaniu. Swoje dzieci proszę o wybaczenie... Nie mam odwagi prosić osobiście, ale mam nadzieję, że kiedyś przyjdzie ten czas, że pojawią się tutaj w wigilijny wieczór. Wierzę w wigilijną moc przebaczenia i w każde święta będę czekał z opłatkiem w dłoni na wasze przebaczenie. To teraz moje największe marzenie.
Joanna Karzyńska

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Dorota #3086070 24 gru 2021 13:04

    Kolejne święta tysiące polskich dzieci spędzi bez jednego z rodziców, w 80% bez ojca. To jest efekt postępującej alienacji rodzicielskiej. Sprawcami przemocy alienacji są prawie zawsze kobiety. Szkoda, że o tym się nie mówi, ale pod przykryciem "samotnie wychowującej matki" coraz częściej kryje się potwór.

    Ocena komentarza: warty uwagi (9) odpowiedz na ten komentarz