Życie rodzinne policjantki

2021-12-26 14:32:00(ost. akt: 2021-12-23 15:21:03)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Mama, żona, sportowiec, wolontariusz, fizyk, informatyk i budowlaniec. Z aspirant Joanną Kwiatkowską, oficer prasową iławskiej policji rozmawiamy o jej pracy, rodzinie i pasjach. — Lubię spotykać się z pozytywnymi ludźmi — mówi.
– Jak długo jesteś policjantką?
– Na koniec grudnia 2021 r. mija 16 lat. Od ośmiu i pół roku jestem też oficerem prasowym iławskiej KPP. Do rekordu mojego poprzednika Sławka Nojmana brakuje mi jakieś pół roku.

– Kiedy zaczynałaś pracę w policji, byłaś panną...
– Ale nie singielką. Z Sebastianem jesteśmy razem od szkoły średniej. To już ponad 22 lata.

– Spodziewał się pewnie, że taka twarda babka wybierze tę drogę zawodową.
– Pewnie tak, przecież ja od zawsze, od dziecka chciałam być policjantką. Skończyłam fizykę medyczną z zastosowaniem komputerów, miałam zajęcia z obsługi kamer przemysłowych. Działaliśmy na programach wykorzystywanych również w policji. Służyły one do uzyskiwania obrazu z kamer i jego obróbki. Teraz kamery monitoringu dają nam piękny, wyraźny i kolorowy obraz, ale te 18 lat temu obraz był czarno-biały. Po tym kierunku mogłam zająć się obsługą sprzętu medycznego, ale jednak wygrała policja. Praktyki studenckie odbyłam już w iławskiej komendzie. Potem byłam na stażu. Przez rok zastępowałam policyjnego informatyka. Jakoś w trakcie skończyłam studia magisterskie na kierunku informatyka z ekonomią. Jako pracę magisterską wykonałam stronę internetową dla naszej jednostki. Zresztą Sebastian robi do tej pory coś podobnego, jest grafikiem komputerowym po studiach informatycznych. Między licencjatem a końcem magisterki złożyłam dokumenty, przeszłam kwalifikacje i dostałam się do policji.
Fot. archiwum prywatne

Wyjazdy były wliczone w nasz związek. Sebastian studiował zaocznie w Olsztynie, ja na dziennych w Toruniu. Na IV i V roku przeniosłam się do Olsztyna. W lipcu skończyłam V rok, w grudniu dostałam się do policji, a w styczniu 2006 r. wyjechałam na pół roku do Szczytna, a następnie równo rok pracowałam w Braniewie. W lipcu 2007 r. wróciłam do macierzystej jednostki. We wrześniu się pobraliśmy, a już wcześniej mieszkaliśmy razem.

– Czekaliście ze ślubem na ustabilizowanie sytuacji zawodowej?

– Tak wyszło. Na początku byliśmy trochę parą na odległość. Te wyjazdy nie były wprawdzie długie, bo na tydzień lub dwa. Staraliśmy się widywać się wtedy, kiedy to tylko było możliwe. Zależało mi na przeniesieniu się do Iławy.

– I udało się. Ale wszędzie cię pełno. Również w sensie sportowym.
– Rzeczywiście, trochę się ruszam. To różne dyscypliny, wszystko kręci się wokół lekkoatletyki. Lubię robić to, co sprawia mi przyjemność, lubię spotykać się z pozytywnymi ludźmi. Dlatego jestem w grupie sportowej, w której trenujemy na wesoło. Bez ciśnienia... Mówią, że im więcej ma się obowiązków, tym bardziej jest się zorganizowanym. Tak też jest ze mną. Właściwie: z nami, bo to są nasze wspólne zajęcia. Dzieci i psa również.

– Jesteś mamą. Jak patrzysz na policyjne sprawy dotykające dzieci?
– Każda taka sprawa zostaje w sercu. Wszystkie sprawy rodzinne... Jeżdżę też do wypadków, gdzie ranne zostają lub giną dorosłe osoby. Też są czyimiś dziećmi.
Pamiętam, jak razem zginęło dwóch chłopaków. Tata jednego z nich przyjechał się pożegnać. Takie sytuacje na zawsze pozostają w pamięci.

– Lubisz pomagać. W 2017 r. otrzymałaś statuetkę o nazwie Bratnia Dłoń. Dostają ją ci, którzy w szczególny sposób wspierają ludzi z niepełnosprawnościami.

– Pandemia te działania spowolniła. Czekamy, żeby móc dalej działać. To były zajęcia sportowe. Aktywizacja osób z niepełnosprawnościami odbywa się także przez sport.
Fot. archiwum prywatne


– Wróćmy do twojej pracy. Jak zostałaś rzecznikiem?

– Najpierw, co jakiś czas go zastępowałam. Wtedy złapałam pierwsze szlify. Kiedy Sławek Nojman planował zmianę stanowiska, komendanci zapytali, czy nie zechciałabym spróbować swoich sił. Chciałam. Przechodzę regularne szkolenia. Pamiętam to w Olsztynie w Komendzie Wojewódzkiej. To był ten tydzień, gdy mieliśmy w powiecie iławskim wiele trudnych przypadków. Kobieta wyrzuciła noworodka pod płot we Frednowych, do tego zabójstwo w Szałkowie. Nie zapomnę swoich początków.

– Masz stałe godziny pracy?

– Pracuję od 7 do 15, ale jak dobrze wiesz, pod telefonem jestem całą dobę. Muszę być dyspozycyjna. Bywa, że o 15.30 wracam do jednostki.

– A co na to dzieciaki? Na tę twoją dyspozycyjność?
– Nie znają innego życia, więc są przyzwyczajone. Na szczęście mój mąż pracuje w domu, na miejscu. Poza tym jest babcia, jest ciocia, które w razie czego pomogą. Chyba bardziej im doskwiera to, że jestem rozpoznawalna. Chcieliby czasem być bardziej anonimowi. Ja też...
Fot. archiwum prywatne

Edyta Kocyła-Pawłowska
e.kocyla@gazetaolsztynska.pl