Sebastian Waśkowicz z Nidzicy z małą walizką zwiedza świat

2021-12-12 16:00:00(ost. akt: 2021-12-10 12:09:48)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Sebastian Waśkowicz z Nidzicy odhaczył na swojej liście kolejny cel podróżniczy. Tym razem w ciągu trzech dni odwiedził cztery miasta, by zobaczyć najcenniejsze obrazy w zasobach polskich muzeów. — Jeździmy po całym świecie w poszukiwaniu dzieł sztuki, nie zawsze wiedząc, jakie w Polsce mamy perełki — zaznacza. Co jeszcze ma w podróżniczych planach?
— Ostatnio rozmawialiśmy 1,5 roku temu. Wówczas miał Pan na koncie 45 zwiedzonych krajów. Marzył Pan o zamknięciu 2020 roku z 50 krajami. Udało się zrealizować cel?
— Niestety, pandemia pokrzyżowała mi plany i musiałem odwołać kilka wyjazdów. Do listy doszły trzy kraje: Egipt, Turcja, Bułgaria. Pod koniec roku chciałem lecieć jeszcze do San Marino, ale ze względu na sytuację z covidem, musiałem zrezygnować.
W obecnej sytuacji nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć. Druga rzecz to praca zawodowa, którą w ostatnim czasie zmieniłem. W poprzedniej mogłem bardziej pozwolić sobie na czas wolny, natomiast obecnie pracuje w systemie zmianowym, który jest bardziej sztywny.
W tym roku nie udało się dobić do "pięćdziesiątki", ale w przyszłym roku na pewno nadrobię. Trzeba być cierpliwym.

— Kilka tygodni temu, przy okazji Narodowego Święta Niepodległości, zrobił Pan objazd po czterech miastach, by zobaczyć najcenniejsze dzieła sztuki w polskich muzeach. Skąd taki pomysł?
— Pewnego dnia, podczas jazdy pociągiem, wpadł mi ręce taki dodatek ,,W podróż". Natrafiłem w nim na artykuł o obrazach. I wtedy pomyślałem: czemu by nie spróbować? Jeździ się po całym świecie w poszukiwaniu dzieł sztuki, nie zawsze wiedząc, jakie w Polsce mamy perełki. Zaplanowałem, że zrobię taką "kumulację" i w jeden weekend odwiedzę cztery muzea.

— I dokąd się Pan wybrał?
— Byłem w Gdańsku, Poznaniu, Warszawie, Krakowie. I rzeczywiście, więcej czasu spędziłem na przemieszczaniu się niż zwiedzaniu (śmiech). Zrobiłem prawie 1600 km, to wymagało oczywiście logistyki i uprzedniego przemyślenia pewnych spraw. Przez dwa popołudnia rozpisywałem wszystko na kartce. Przemieszczałem się pociągami, dlatego musiałem zgrać przede wszystkim godziny odjazdów.

— Było trochę nerwów?
— W podróży nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć. Przede wszystkim musiałem sprawdzić godziny otwarcia galerii, szczególnie jeśli jest weekend, teraz jeszcze sprawy związane z koronawirusem, limity osób, które są wpuszczane. To wszystko trzeba wziąć pod uwagę. Noclegów szukałem blisko galerii, żeby nie tracić czasu na przejazdy i dodatkowe kombinacje. Przed wyjazdem zadzwoniłem jeszcze do wszystkich czterech galerii, a zanim wyjechałem, sprawdziłem czy te obrazy są dostępne. Bywa przecież tak, że mogą wyjechać do innego kraju, na jakąś wystawę, bądź jest akurat czas renowacji. Po sprawdzeniu wszystkiego, okazało się, że największy problem był w Krakowie w Muzeum Książąt Czartoryskich, gdzie chciałem zobaczyć Damę z gronostajem. Dowiedziałem się, że bilety trzeba rezerwować z wyprzedzeniem. Najbliższy wolny termin był na wtorek o godzinie 17, a ja już miałem wykupiony nocleg w Krakowie, i wszystko zaplanowane. Okazało się jednak, że jest pula biletów dla osób, które przyjdą "z ulicy", ale trzeba być pierwszym w kolejce, bo później może być problem z wejściem. Na miejscu byłem przed otwarciem muzeum, ale okazało się, że takich jak ja, było jeszcze z 15 osób. Na szczęście się udało. Do muzeum wszedłem po 10, a o 11:23 miałem już pociąg Pendolino do Warszawy.

— Podróż zaczął Pan od Gdańska.
— Tak, w Muzeum Narodowym w Gdańsku oglądałem ,,Sąd Ostateczny" Hansa Memlinga. To najsłynniejsze przedstawienie biblijnego sądu ostatecznego w formie tryptyku. Obraz trafił do Gdańska w wyniku kradzieży. Polscy piraci napadli na statek i tym sposobem trafił do gdańskiego Kościoła Mariackiego. Został dwukrotnie wykradziony: po raz pierwszy w epoce napoleońskiej trafił do Luwru, jako zdobycz wojenna, po raz drugi - w czasie II wojny światowej do Leningradu. Ostatecznie powrócił do Gdańska. Obraz jest pełen szczegółów, których na pierwszy rzut oka nie widać, dlatego też trudno wycenić jego wartość.

Obrazek w tresci

,,Sąd Ostateczny" Hansa Memlinga w Muzeum Narodowym w Gdańsku
fot. archiwum prywatne

— Z Gdańska pojechał Pan do Poznania...
— Dotarłem wieczorem, 11 listopada. Nocowałem u kolegi, byliśmy na gęsinie, jedliśmy rogale świętomarcińskie. Następnego dnia rano, znowu oczywiście musiałem być pierwszy na otwarciu kolejnego muzeum narodowego. Na szczęście nie było żadnego problemu z biletami i wejściem. W Poznaniu moim celem było zobaczenie jedynego obrazu Claude'a Moneta w Polsce - ,,Plaża w Pourville". To emanujący spokojem nadmorski pejzaż. Obraz ten padł ofiarą najbardziej spektakularnej kradzieży w historii polskiego muzealnictwa. Złodziej wyciął obraz z ramy obrazu i zastąpił go falsyfikatem, co nie od razu zauważono. Obraz odnaleziono przypadkiem, dopiero po 10 latach, za szafą w mieszkaniu rodziców złodzieja. Po odnalezieniu obraz poddano renowacji.
W Poznaniu uciekł mi też pierwszy pociąg, na szczęście po 40 minutach miałem kolejny do Krakowa. Okazało się jednak, że to połączenie z przesiadką, na którą miałem tylko dwie minuty...

— Ale udało się?
— Tak, pomimo że pociąg miał opóźnienie, to na trasie udało mu się nadrobić ten czas i zdążyłem. Tak rzutem na taśmę. Stąd też wymyśliłem sobie tę podróż koleją, żeby sprawdzić, jak to wszystko można skomunikować. Poza tym, gazetę, z której zaczerpnąłem inspirację również znalazłem w pociągu, stąd ta podróż była taką kontynuacją wydarzeń. Wszystko było przemyślane.

Obrazek w tresci

Poznań: jedyny obraz Claude'a Moneta w Polsce - ,,Plaża w Pourville"
fot. archiwum prywatne

— Pamiętam, jak opowiadał Pan, że na krótszą podróż pakuje się 15 minut, na kilkumiesięczną już 2 godziny. Organizacja opanowana do perfekcji.
— Na tę podróż spakowałem jeszcze mniejszą walizeczkę (śmiech). Tylko podstawowe rzeczy: kosmetyki poprzelewane w buteleczki, bieliznę i najpotrzebniejsze rzeczy. Bo trzeba pamiętać, że ja cały czas, wszędzie, byłem z tą walizką. Z dużą torbą jest problem: gdzie ją postawić, jak się z nią przemieszczać, przesiadać. A co do małej walizki, nawet jak nie ma szatni, mogę kogoś uprosić, żeby chwilę jej przypilnował.

— Kolejnym przystankiem był Kraków?
— Tak, tam nocowałem w hostelu, bardzo blisko Muzeum Książąt Czartoryskich, żeby bez problemu kupić bilet. Dojechałem wieczorem i miałem jeszcze czas, żeby przejść się po krakowskim rynku. W Krakowie spotkałem kolegę z Instagrama, który oprowadził mnie po Teatrze Nowym. To było przypadkowe spotkanie, nie znaliśmy się wcześniej, zobaczył, że wrzuciłem relację na Instagrama i zaproponował spotkanie. Pomyślałem: czemu nie.

— W Muzeum Książąt Czartoryskich zobaczył Pan jedyne dzieło Leonarda da Vinci w Polsce - ,,Damę z gronostajem". To jedno z najcenniejszych muzealiów.
— Rzeczywiście, obraz wyceniony jest na ponad miliard złotych. Myślę, że wszyscy znają ten obraz, charakterystyczny ze względu na łagodne spojrzenie modelki, nieproporcjonalnie dużego gronostaja do portretowanej modelki. Obraz jest bardzo ładnie wyeksponowany, ma własną salę, na żywo naprawdę robi wrażenie.

Obrazek w tresci

Kontemplacja ,,Damy z gronostajem"
fot. archiwum prywatne

— Tego samego dnia wsiadł Pan w pociąg i pojechał do Zamku Królewskiego w Warszawie...
— I tu nie obyło się bez małych komplikacji. W listopadzie kilka muzeów w Warszawie można było odwiedzać za darmo. Skutkowało to oczywiście ogromnym zainteresowaniem. Okazało się, że na godzinę wpuszczano nie więcej niż 300 osób, a wejściówki były do odebrania na godzinę przed. Była już 14, a ja dopiero jechałem pociągiem z niemałą zagwozdką, jak to zrobić. I tu z pomocą przyszli znajomi. Zobaczyłem, że 2 z nich jest akurat w Warszawie. Napisałem do nich na Instagramie, czy wybierają się do Zamku Królewskiego. Kiedy odpowiedzieli, że tak, zapytałem czy mogą wybrać się w sobotę o godz. 14 lub 15 (śmiech). Na szczęście zgodzili się, wysyłali mi zdjęcia, że stoją w kolejce - ja im również, że jadę i jadę... Kiedy dojechałem na miejsce, okazało się, że przepuścili trzy grupy, ale udało nam się wejść i zobaczyć ostatni z zaplanowanych, czwarty obraz - ,,Dziewczyna w ramie obrazu" Rembrandta. To jeden z niewielu obrazów, który został podarowany Zamkowi Królewskiemu przez Karolinę Lanckorońską. Jego wyjątkowość polega na pewnej iluzji. Są to dwa elementy: pierwszy - ręce owej damy, które trzymają obraz i niejako wychodzą poza jego ramę, drugi - kolczyk z pereł, który sprawia wrażenie, jakby się poruszał.

— Czyli cel udało się zrealizować. Dalsze plany podróżnicze?
— Cały czas Meksyk! Chciałbym go zobaczyć, ale w okresie Wszystkich Świętych, Meksykanie obchodzą bowiem całkiem inaczej to święto. Po drugie - "dobicie" do listy 50 krajów, pójdę troszkę na łatwiznę i wybiorę mniejsze kraje, czyli San Marino i być może Lichtenstein albo Andorę. Mam jeszcze jeden plan, ale nie chcę go na razie zdradzać.

Zuzanna Leszczyńska

Obrazek w tresci

fot. ,,Dziewczyna w ramie obrazu" Rembrandta
fot. archiwum prywatne