To moje miejsce na ziemi i mój czas

2021-11-21 16:00:00(ost. akt: 2021-11-19 10:18:16)

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

Edyta Dobrowolska mieszka w Magdaleńcu. Jej pasją jest tworzenie i upiększanie. Zaczęła od przygotowywania prezentów dla rodziny. Tworzone z masy solnej, ilustrowane książki kucharskie dla mamy, broszki ze wstążeczek, wyszywała koralikami swoje sweterki i przerabiała używane ubrania tak, żeby na nią pasowały, robiła tacie szaliki na drutach, które on zawsze gubił.
Nie mówi Pani o pasji do rękodzieła, ale o zamiłowaniu do tworzenia i upiększania. Dlaczego?
— „Pasja do rękodzieła” brzmi jakoś tak doniośle, a ja po prostu od dziecka lubiłam tworzyć coś z niczego. W czasach mojego dzieciństwa to „z niczego” nie było wcale przesadzone, kto jest w moim wieku, ten wie o co chodzi. Zawsze starałam się zrobić to ładnie i nadać temu jakąś użytkowość. 

— Pierwsze Pani prace to?
— Liczne prezenty dla rodziny tworzone z masy solnej, ilustrowane książki kucharskie dla mamy, broszki ze wstążeczek, wyszywałam koralikami swoje sweterki i przerabiałam używane ubrania tak, żeby na mnie pasowały, robiłam tacie szaliki na drutach, które on zawsze gubił, aż w końcu zniechęciłam się do robienia na drutach. Kiedyś nawet uszyłam ręcznie żakiet ze szlafroka, ale to dzieło nie nadawało się do pokazania. To czasy dzieciństwa, trochę śmieszne rękodzielnicze eksperymenty, ale to właśnie one jakoś mnie ukształtowały.

— Czyli to zamiłowanie do upiększania nie minęło?
— Nie. Od tamtej pory zamiłowanie do prac ręcznych towarzyszyło mi zawsze, choć nie zawsze miałam na to dość czasu, bo wiadomo życie toczy się różnymi ścieżkami, nie zawsze tak, jak sobie zaplanujemy.



— W 2010 roku i prowadzę ją do dnia dzisiejszego, były jednak lata przerwy, kiedy musiałam zrezygnować z pracy zawodowej z powodów rodzinnych, szczególnie kiedy dzieci były małe i często chorowały, a ja z przejęcia i martwienia się o nie, chorowałam solidarnie razem z nimi. Były też czasy, kiedy moje życie zawodowe szło w innym kierunku, a rękodzieło pozostawało dodatkowym zajęciem. Sami wiecie jak to bywa, zazwyczaj inaczej niż byśmy chcieli, ale teraz z perspektywy czasu myślę, że wszystko jest i było dokładnie takie, jakie miało być. Wszystko co robimy jest po coś, czegoś nas uczy, co później się nam przydaje. Jest takie powiedzenie: „W Bożej księgowości nic nie idzie na marne”.

— Ale marzenie, żeby robić to, co kocha Pani najbardziej nie minęło?
— Nie. I okazało się, że marzenia, by robić w życiu to co naprawdę lubimy, zaczynają się spełniać, kiedy jesteśmy na to gotowi. Wszystko dzieje się we właściwym sobie czasie. Nie oznacza to łatwej drogi, absolutnie nie, ale warto próbować, żeby nie mieć do siebie żalu kiedyś w przyszłości, że zabrakło nam odwagi, żeby chociaż spróbować. 

— Obecnie Pani marzenia się spełniają?
— Tak. Jestem na tej drodze i cieszy mnie każda nowa rzecz, której się uczę robić i każda rzecz, którą potem stworzą moje ręce.

— Wspomniała Pani, że nie była to łatwa droga. Co było najtrudniejsze?
— Postanowiłam uczyć się rękodzieła artystycznego. Mimo że zajmowałam się dziećmi, to skończyłam wiele kursów rękodzielniczych, na których uczyłam się nowych rzeczy. Udało mi się  wygospodarować trochę czasu i skończyłam cykl kursów w Centrum Artystycznym Radomska 13 w Warszawie. Było to w 2009 r, nauczyłam się tam robić mydełka glicerynowe, które wtedy były jeszcze mało znane u nas, a także świece żelowe z zatopionymi ozdobami. Uczyłam się ręcznie wykonywać kolczyki i naszyjniki, poznałam podstawy decoupage, malowania na szkle i tworzenia stroików florystycznych, z czego najbardziej podoba mi się robienie ozdobnych wianków.
Wiele lat później stałam się uczniem Uniwersytetu Ludowego Rzemiosła Artystycznego w Woli Sękowej na Podkarpaciu. 

— Jak wspomina Pani ten czas nauki?
— Bardzo ciepło. Poznałam naprawdę niesamowite osoby, zakręcone artystycznie, a z najbliższymi memu sercu, mam kontakt do dziś. 
Uczyliśmy się tam mnóstwa ciekawych technik, było tego dużo, nie sposób zajmować się wszystkim, ale za to każdy miał możliwość sprawdzenia się w różnych dziedzinach i wybrania dla siebie tego, co mu pasuje. 

— Co Pani wybrała dla siebie?

— Choć po pierwszych zajęciach z ceramiki się popłakałam twierdząc, że glina wybitnie mnie nie lubi, to w końcu jednak m.in. z ceramiki zdawałam pracę dyplomową. W którymś momencie po prostu coś się we mnie odblokowało. Na wszystko potrzeba czasu, wiadomo. 
Pokochałam również haft płaski i krzyżykowy, a także szydełko, których uczyła nas cudowna pani Marysia. 

— Musiała Pani dojeżdżać na zajęcia sporo kilometrów.

— To był właśnie największy stres dla mnie. Do szkoły dojeżdżałam samochodem, początkowo sama, później zabierałam ze sobą koleżanki, z którymi było już raźniej. Pokonywałam co miesiąc łącznie 1200 km prawie przez dwa lata. Dla mnie to był prawdziwy wyczyn.
Pamiętam zimę 2016 roku z mrozem i zasypanymi drogami, im bliżej celu tym gorzej, prawie na finiszu wykopywałyśmy się z zasp.  

— Przeszkodą była tylko pogoda? Czy inne niespodzianki też zdarzały się na drodze?
—  Przygód samochodowych było więcej. Pamiętam też maj 2017, kiedy w połowie trasy popsuł się nam samochód  i nieocenioną pomoc pana Kamila, który dowiózł mój transport zastępczy, a zabrał popsuty samochód. Zresztą ten zastępczy z ledwością dojechał na miejsce i też się popsuł, po drodze padło ładowanie w samochodzie i telefony się rozładowały, nawigacja nie działała, a mgła była tak gęsta, że nie widziałyśmy ani znaków, ani drogi przed sobą. Tamtego dnia zaczęłyśmy podróż o 8.00 rano a skończyłyśmy o 2.00 w nocy. Z przerwami, zmęczone ale szczęśliwe dojechałyśmy.

— Te ukończone kursy teraz procentują. Co Pani najchętniej tworzy?

— Wiele rzeczy z różnych materiałów. Zajmuję się haftem. Zaczęłam szukać wzorów powiązanych z moim regionem, Mazurami. Z pomocą mojej babci oraz koleżanek udało mi się kilka wzorów odszukać. Czasem do odtworzenia posłużyło jedynie zdjęcie starej serwetki albo poduszki. Szydełkuję, bo szydełkiem można wyczarować wszystko. Najbardziej lubię szydełkować ze sznurka bawełnianego, z którego robiłam dywany, podkładki na stół, koszyczki. Z włóczki 100% bawełnianej robię np. szydełkowe myjki i płatki kosmetyczne wielokrotnego użytku, które komponuję potem z innymi produktami w zestawach upominkowych. Wykonuję świece sojowe zapachowe, nasycone zapachem tabliczki woskowe, dekoracyjne zapachowe mydełka, mydlane ozdobne różyczki ręcznie formowane, mydlane bukiety z dodatkiem nie sztucznych a suszonych kwiatów i ziół, stroiki świąteczne, zakładki i zawieszki Ebru, biżuterię z żywicy z zatopionymi w niej suszonymi kwiatami, szyję również woreczki relaksacyjne na oczy lub do włożenia pod poduszkę wypełnione siemieniem lnianym i ziołami, których zapach pomaga odetchnąć spokojem i odpocząć, parafinowe lampiony z zatopionymi suszonymi roślinami i wiele innych rzeczy. 



— Pamiętam swoją pierwsza chustę. Cieszyłam się, że jest już skończona, chociaż nie była perfekcyjna, ale była pierwsza i moja własnoręcznie wykonana. Po drodze okazało się, że nagle przepadło szydełko o odpowiednim rozmiarze, więc początek robiony był takim ciut mniejszym szydełkiem, a potem ciut większym, co powodowało pewne niedogodności. Kiedy chusta była już skończona i pięknie rozłożona, to szukając szpilek znalazłam właściwe szydełko. Tak to czasami bywa, żeby nudno nie było.
 
— Makrama wydaje się trudna do zrobienia, Jakieś supełki, sploty...

— Początki są trudne, ale jak się już opanuje podstawowe sploty, które na początku żyją swoim życiem i mają gdzieś co twórca miał akurat na myśli, to nagle okazuje się, że jest to bardzo przyjemna praca oraz ciekawa i inspirująca technika. Moje węzły już się mnie słuchają, więc teraz już tylko szukać inspiracji. Prowadziłam kiedyś warsztaty z dziećmi, robiliśmy makramowe łapacze snów, taki bardzo prosty wzór, żeby zrozumieć podstawy. Szybko się połapały i były zachwycone. Myślę, że do makramy będą powracać. Każdy może się jej nauczyć. Lubię robić makramy, bo uspokaja mnie to zaplatanie, myśli jest wtedy jakby mniej, koncentruję się na tym, co jest tu i teraz, odpuszczam martwienie się o przyszłość, odpoczywam.

— Robi Pani również mydlane różyczki o bardzo wielu zapachach. 

— Tak. To bardzo ciekawa praca. Mydlane różyczki są unikalne, bo nigdy nie wychodzą dwa razy tak samo. Na etapie łączenia kolorów, rysowania wzoru płatków, za każdym razem wychodzi inny, niepowtarzalny wzór. Potem budowanie różyczki, płatek po płatku, każdy ręcznie formowany i dopasowywany do całości.

— Widziałam na Pani fanpage'u zakładki do książek robione techniką ebru. Na czym ona polega?
— Ebru to tradycyjna turecka sztuka zdobienia polegająca, mówiąc w skrócie, na namalowaniu wzoru farbami na powierzchni wody, a następnie przeniesienie go na daną powierzchnię. W moim przypadku wzory przeniosłam na drewniane zakładki do książki.
Takie połączenie użyteczności z unikalnością, ponieważ podobnie jak w przypadku mydlanych różyczek, można próbować, ale i tak nie da się wykonać dokładnie dwóch identycznych egzemplarzy. Robię też serduszka ebru. Urzeka mnie w tej technice to, w jaki sposób barwy łączą się ze sobą, mieszają i przenikają. Nic nie jest proste, jednoznaczne ani przewidywalne. Jak życie gdzie rozczarowanie, smutek, przykrość przeplata się z radosnym śmiechem, pomyślnością i tym, że się wszystko układa w całość pełną emocji o różnym zabarwieniu. Do serduszek dołączam bukiet ziół, który nasączam dodatkowo olejkami eterycznymi. Bukiecik montuję tak, by istniała możliwość wymiany go na świeży, gdy ten straci swą urodę. Serduszko z bukiecikiem ziół, powieszone na ścianie, można ciekawie wykorzystać jako dekoracyjny nośnik pięknego, naturalnego zapachu.

—  Świece zapachowe też można u Pani kupić na prezent?

— Tak. Są to naturalne świece z wosku sojowego wzbogacone olejkami o pięknych zapachach. Wosk sojowy paląc się nie wydziela toksycznych oparów, nie powoduje tym samym bólów głowy, jak to się dzieje w przypadku świec parafinowych. Przeciwnie świeca z wosku sojowego pomaga się odprężyć, a wzbogacona o olejki zapachowe dodatkowo otacza nas przyjemnym zapachem. I do tego pali się wolniej i spokojniej, nawet o 50% dłużej niż świece parafinowe. Świece wykonuję w dwóch wariantach: mniejsze w szklanych słoiczkach i duże w ceramicznym pojemniczku stylizowanym na stare garczki ceramiczne, które widziałam w dzieciństwie u mojej babci. Świece wzbogaciłam autorskimi kompozycjami zapachowymi, które powstały na bazie olejków zapachowych. Są tam zapachy wiosennych kwiatów, wiosennych owoców, letnie kwiatowe kompozycje, zapachy morskie, leśne, cytrusowe, jesienne o cytrusowych lub słodkich nutach oraz kompozycje zimowe, gdzie pomarańcza przeplata się z zapachem świerku i zimowych przypraw.

— Skąd taka różnorodność w Pani pracach?
— Pewna dobra dusza powiedziała mi kiedyś: ,,Rób swoje, po prostu rób swoje". Dla każdego oznacza to coś innego, dla mnie robić "moje" to doskonalić to, co już umiem, uczyć się tego, czego chciałabym się nauczyć, odkurzyć to, co umiałam, ale odłożyłam na półkę, bo to nie był właściwy czas. Stąd taka różnorodność w moich pracach. Chyba nie umiałabym zatracić się całkowicie w jednej dziedzinie. Bałabym się wypalenia i znużenia, a nie o to tu chodzi. Kiedy mam możliwość odłożyć na pewien czas na bok coś, czym się długo zajmuję i zająć się inną dziedziną rękodzieła, to nieodmiennie wracam potem do tej odłożonej z jeszcze większą pasją. I tak sobie dawkuję radość tworzenia, która nigdy nie wygasa. Rób swoje to też wytrwaj, nie zrażaj się, nie poddawaj, po prostu rób swoje i czekaj na owoce swojej pracy, nie wątp tylko trwaj i wierz. Ktoś mógłby powiedzieć, że zajmowanie się wieloma dziedzinami rękodzieła to wada, ale taka właśnie jestem i nie potrafię inaczej, dlatego postanowiłam z tym nie walczyć, ale przekuć to w atut. I tak zrodził się pomysł, aby łączyć techniki, które znam tworząc zestawy różnych produktów. Można je u mnie odnaleźć jako zestawy upominkowe, unikalne, bo wszystko robię własnoręcznie, a pomysły co z czym łączyć są przecież nieograniczone. Nie ma innej drogi jak ćwiczyć, próbować, nie poddawać się, po prostu robić swoje. Pomysły jak to wykorzystać pojawią się po drodze.

— Pasja tworzenia. Na czym polega?

— Moim zdaniem na radości łączenia rzeczy pozornie do siebie nie pasujących w jedną piękną całość, kiedy oczyma wyobraźni widzisz, co możesz z tego zrobić i już cię to cieszy. Kiedy pojawia się pomysł, najchętniej rzuciłabym wszystko i się tym zajęła, ale nie zawsze tak się da. Trzeba być konsekwentnym i dokańczać to, co się aktualnie robi. Ale mam na to sposób, zawsze mam pod ręką zeszyt, gdzie wszystko zapisuję i już wiem, że pomysł może spokojnie poczekać, że nie umknie mi za chwilę, bo zdążyłam go zakotwiczyć. Mój mąż mówi, że nie da się ze mną wyjść na spokojny spacer, bo zaraz zobaczę jakąś gałązkę, szyszkę itp. i widzę co mogę z nią zrobić, a potem zbieram to wszystko i znoszę do domu. To właśnie jest pasja tworzenia. Nie da się jej zostawić w domu, kiedy się wychodzi, ona jest ze mną zawsze i wszędzie i nieodmiennie jest źródłem mojej radości.

— Pandemia pokrzyżowała plany wielu ludziom. Pani również?

— Miałam odwiedzić osoby, które mogłyby pokazać swoje zbiory haftowanych rzeczy zachowane po Mazurach tu mieszkających, ale mam nadzieję jeszcze do tego powrócić. Musiałam również zawiesić warsztaty rękodzielnicze, które prowadziłam w różnych instytucjach.
Ale też wykorzystałam ten czas na dokształcenie z ceramiki. Skończyłam trzystopniowy kurs w Akademii Łucznica. Żeby ruszyć z wyrobami ceramicznymi potrzebny jest jeszcze piec do wypału, ale powoli, powoli… Na wszystko przyjdzie czas, ale wiem, że kiedy w końcu z ceramiką ruszę to już nie odpuszczę.
Czas pandemiczny starałam się wykorzystać także na naukę nowych rzeczy na kursach online. W ten sposób nauczyłam się tworzyć naturalne świece z wosku sojowego, zapachowe aromatyczne tabliczki woskowe, lampiony parafinowe z zatopionymi roślinkami, ozdobne elementy drewniane ozdabiane techniką ebru, a także tworzyć wisiorki z żywicy epoksydowej z zatopionymi suszonymi kwiatami. Efekty tej nauki już widać w moich pracach, o których rozmawiałyśmy.

— Nad czym pracuje Pani obecnie? 
— Prowadzę fanpage. Nazwałam go Inspiruj świat pracownia rękodzieła i nie jest to nazwa przypadkowa. Nie tylko ja chciałabym swoją pracą inspirować świat wykonując ładne, pożyteczne rzeczy czy prowadząc warsztaty, a wszystko to w zgodzie z tym, co mi w duszy gra. To również swego rodzaju przesłanie dla innych. Inspiruj świat to według mnie oznacza: znajdź w sobie to, co najlepsze, to co płynie z głębi twego serca, miej odwagę i pokaż ten dar światu, nie chowaj go tylko dla siebie, puść go, niech tworzy lepszy świat dla ciebie i innych. Słowo „dar” dla każdego z nas oznacza coś innego, bo przecież jesteśmy różni, ale wszyscy go mamy. Taka była moja intencja, kiedy wybierałam nazwę. Oprócz fanpage powoli buduję również własny sklep internetowy, który powinien już ruszyć na początku przyszłego roku,
Dużo czasu zajmuje mi zaprojektowanie i wypracowanie nowych produktów, zbieranie suszonych materiałów do tworzenia biżuterii z żywicy i lampionów, opracowywanie własnych zestawień kompozycji zapachowych przeznaczonych do świec sojowych. Generalnie cały czas działam. Obecnie przygotowuję się do czasu świątecznego, szyję i szydełkuję ozdoby choinkowe, zalewam świece o zimowych zapachach i tabliczki zapachowe świąteczne, przygotowuję powoli zestawy upominkowe świąteczne.

— Kiedy Pani odpoczywa?
— Latem, mimo że jest to czas najbardziej dla mnie pracowity. Trochę na własne życzenie, ale cóż taka jestem. Lubię kwiaty w ogrodzie, lubię kiedy kwitną naprzemiennie przez całe lato. Mam też ogród warzywny, owocowe krzaczki i parę drzewek. Wszystko to wymaga ogromnej pracy i czasu, który mogłabym spędzić przecież inaczej, ale tego nie chcę. Nie chcę, bo kocham ten swój kawałek świata, urządziłam go po swojemu, a praca w nim jest dla mnie psychicznym odpoczynkiem. Zbieram kwiaty i zioła, suszę je i potem wykorzystuję do swoich kompozycji, biżuterii z żywicy, tabliczek zapachowych i lampionów. Ta praca uspokaja mnie, ale jednocześnie dodaje energii i jakoś tak rozjaśnia myśli, że zagmatwane czasem rzeczy do ogarnięcia, znajdują proste rozwiązania. To moje miejsce na ziemi i mój czas.