Maciej Olszewski z Nidzicy: Od zawsze byłem indywidualistą [NASZA ROZMOWA]

2021-11-14 16:00:00(ost. akt: 2021-11-10 14:05:39)
Maciej Olszewski

Maciej Olszewski

Autor zdjęcia: Szymon Czarnowski

Skateboarding wywodzi się z ulicy, jazda po poręczach, schodach czy murkach wymaga kreatywności i zaangażowania — mówi pochodzący z Nidzicy, Maciej Olszewski. 25-latek uplasował się na najwyższym stopniu podium w kategorii deskorolka, podczas pierwszych zawodów NNI Extreme 2021 w nowo powstałym nidzickim skateparku. W rozmowie z ,,Gazetą Nidzicką" opowiada o początkach nauki jazdy na desce, najlepszych skateparkach oraz kontuzjach, który sprawiły, że zainteresował się fizjoterapią.
— Pochodzisz z Nidzicy, a obecnie mieszkasz w Krakowie...
— Tak, w Nidzicy ukończyłem szkołę podstawową w Zespole Szkół nr 1, a wieku 15 lat przeniosłem się do Olsztyna, gdzie chodziłem do liceum oraz studiowałem. Od 2018 roku mieszkam w Krakowie, w którym ukończyłem studia magisterskie. Na co dzień jeżdżę na deskorolce, pracuję jako fizjoterapeuta oraz jestem doktorantem na Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie.

— Ale to właśnie w Nidzicy rozpoczęła się Twoja przygoda z deskorolką?
— Tak, swoje pierwsze kroki na desce stawiałem w latach 2004/2005, więc aktualnie jeżdżę już ponad 16 lat. Nie stoi za tym żadna ciekawa historia, po prostu z jakiegoś powodu poprosiłem rodziców o pierwszą deskorolkę. Być może zauważyłem kogoś, kto jeździł w okolicy i stąd taka decyzja, aczkolwiek to tylko hipoteza. Na początku jeździłem głównie w okolicy mojego domu, czyli na ulicy Kościuszki i Kopernika. W tamtym czasie, w Nidzicy, było bardzo dużo osób jeżdżących, głównie o 4-5 lat starszych ode mnie. Byłem wtedy mocno zainspirowany Michałem Popławskim, czyli skaterem z Nidzicy, który wtedy swoim poziomem jazdy przewyższał wszystkich w naszym mieście.

Obrazek w tresci

fot. Szymon Czarnowski

— W latach 2004/2005 było już gdzie jeździć w Nidzicy?
— Głównym miejscem do jazdy w tamtych latach była ulica 30-lecia PRL (aktualnie ul. Kościelna) pod kościołem św. Wojciecha. Tam na co dzień spotykała się większość ówczesnej ekipy. Co prawda, poza dosyć gładką, jak na tamte czasy, asfaltową nawierzchnią i jednym krawężnikiem nie było nic więcej – chociaż nidzickim skejtom wystarczało i to. Czasami chłopaki przynosili tam przeszkody, które sami zbudowali i tak kwitła zajawka. Ja w tamtym czasie jeździłem głównie na ulicy Kopernika z kolegami i tam też mieliśmy swoje przeszkody. Od czasu do czasu wybieraliśmy się na 30-lecia pośmigać w większym gronie. Kilka lat później, w 2007 roku, z inicjatywy starszych kolegów powstał mały skatepark przy ul. Mickiewicza, który z biegiem czasu się powiększał.

— Ile godzin dziennie trenowałeś? Próbowałeś swoich sił na hulajnodze lub bmx'ie, czy od początku była to miłość do deski?
— Liczba godzin spędzonych na desce była w znacznej mierze uzależniona od etapów mojej edukacji. Myślę, że kiedy chodziłem jeszcze do szkoły, to jeździłem praktycznie codziennie po 3-4 godziny, a w weekendy zdecydowanie dłużej, np. 6-8 godzin. Na studiach tego wolnego czasu zrobiło się już trochę mniej, więc jeździłem maksymalnie jakieś 3-4 dni w tygodniu. Nie próbowałem swoich sił w innych sportach ekstremalnych, oczywiście potrafię wykonać jakieś podstawowe tricki na rolkach czy bmx’ie, ale to raczej wynikało z tego, że któryś z kolegów dał mi na chwilę spróbować. Także w moim przypadku jedyną miłością była deskorolka. Miałem też chwilę zajawki na piłkę nożną, ale po pewnym czasie stwierdziłem, że to chyba jednak nie dla mnie. Od zawsze miałem charakter indywidualisty i sporty drużynowe niezbyt pasują do mojej osobowości. Wolę być zależny tylko od siebie i nie opierać moich sukcesów lub porażek na innych osobach z drużyny.

— W Polsce istnieją już szkoły nauki jazdy na desce, a jak przebiegała nauka w Twoim przypadku? Ktoś Cię uczył, gdzie podpatrywałeś tricki?
— Tak, obecnie jest duży boom na szkółki jazdy na desce. Wielu z moich kolegów jest instruktorami i w dużych miastach niektórzy spokojnie mogą zajmować się tylko tym, i się z tego utrzymywać. W moim przypadku wyglądało to tak, że uczyłem się sam, metodą prób i błędów, czasami zapytałem kolegów o poradę lub oglądałem filmy profesjonalnych skaterów z USA, próbując przeanalizować dany trick i jak najszybciej spróbować zrobić go samemu.
Wracając do szkółek to uważam, że jest to fajna możliwość dla osób, które chcą w bezpieczny sposób spróbować pod okiem doświadczonej osoby, która udzieli rady lub zmotywuje. Natomiast należy pamiętać, że nikt nie zrobi nic za nas i oprócz lekcji z instruktorem trzeba jeszcze bardzo dużo jeździć i uczyć się na własną rękę. Skateboarding to bardzo indywidualna dyscyplina, każdy z nas jeździ inaczej. Trzeba znaleźć swój styl, rozwijać się i czerpać z tego radość.

Obrazek w tresci

Feeble grind - Warszawa
fot. Szymon Jaros

— Byłeś zafascynowany kulturą hip-hop czy jazda na desce zaczęła się niezależnie od muzyki/subkultury?
— Było to całkowicie niezależne od siebie. Szczerze to nigdy nie fascynowała mnie kultura hip-hopu. Jeżeli chodzi o muzykę to rap nigdy nie był mi bliski, gdy zaczynałem jeździć starsi koledzy słuchali heavy metalu i jako młoda osoba bardziej nasiąknąłem muzyką w takich klimatach.

— Ile deskorolek "przerobiłeś"? Deski często się łamią?
— Nie jestem w stanie oszacować, kiedyś się nad tym zastanawiałem, ale szybko się pogubiłem, bo było tego sporo. Co do łamania desek, to wszystko zależy od tego, jak się jeździ i jakie tricki się robi. Były takie sytuacje, że przy nauce danego tricku potrafiłem złamać 2 deski jednego dnia – ale to rzadkość. Zazwyczaj zmieniam blat (czyli tylko drewnianą część deskorolki), jak źle mi się na niej jeździ albo jest już mocno zużyta. Obecnie wymieniam blat raz na miesiąc lub półtora, natomiast dostaje deski i buty od moich sponsorów Semper Boards i Emerica Poland, więc nie muszę martwić się o sprzęt pod względem finansowym.

— Często bierzesz udział w zawodach? Co uważasz za swój największy sukces?
— Kilka razy w roku biorę udział w różnych zawodach. Myślę, że moim największym sukcesem było wygranie ,,Emerica The Gold Rookie Contest’’, w którym nagrodą było uzyskanie sponsoringu od znanej skate-firmy obuwniczej. Poza tym myślę, że warto wspomnieć o 9. miejscu na międzynarodowych zawodach Baltic Games oraz o 1. miejscu na Przystanku Deskorolkowych Mistrzostw Polski w Płocku.

Obrazek w tresci

Nollie Bs Flip - Kraków
Obrazek w tresci

Nosegrind - Kraków
fot. Łukasz Gawąd

— Najlepszy skatepark, na którym jeździłeś?
— Bardzo dobrze jeździ mi się w Katowicach, jest to Pomnik Trudu Górniczego czyli wielki granitowy plac, który wiele lat temu skaterzy upodobali sobie do jazdy. Z biegiem czasu, dzięki inicjatywie lokalnej społeczności, w porozumieniu z władzami miasta, udało się przekształcić pomnik w ogromny skatepark z granitową nawierzchnią. W efekcie Katowice mogą poszczycić się wyjątkowym obiektem na skalę światową, nie widziałem nigdzie niczego podobnego. Jeżeli chodzi o Warmię i Mazury to Działdowo ma bardzo dobry skatepark z porządnym oświetleniem, więc można komfortowo jeździć także w późnych godzinach wieczornych. Zarówno ja, jak i moi koledzy wyjeżdżaliśmy tam wielokrotnie, szczególnie w okresie, gdy nasz skatepark został zdemontowany. Skateboarding wywodzi się z ulicy i oprócz jazdy na skateparkach często jeździmy po elementach przestrzeni miejskiej, np. poręczach, schodach, murkach. Wymaga to od nas kreatywności oraz większego zaangażowania, ponieważ uliczne miejscówki często nie są takie łatwe i idealne, jak przeszkody na skateparku. Ale w tym tkwi tego urok i sprawia, że street skateboarding jest w naszym środowisku dużo bardziej ceniony niż jazda po skateparku.

— Obecnie mieszkasz w Krakowie, jak wygląda tam "deskorolkowe życie"? Różni się od tego na Warmii i Mazurach?
— Różni się zdecydowanie, miasto jest dużo większe, a dzięki temu jest więcej miejsc do jazdy. W Krakowie jest kilkanaście skateparków i wciąż budują się kolejne, jest też masa ulicznych miejscówek. Są dwa kryte obiekty, w których można jeździć całym rokiem, na Warmii i Mazurach do tej pory zimą praktycznie wcale się nie jeździ. Oczywiste jest też to, że w Krakowie mieszka dużo więcej osób jeżdżących na desce. Dlatego zazwyczaj nie ma problemu żeby umówić się z kimś na deskę, co bywa problemem w mniejszych miejscowościach. Dodatkowo często są tu organizowane jakieś wydarzenia, np. premiery filmów deskorolkowych czy częstsze zawody. Są też stacjonarne skateshopy, w których można zaopatrzyć się w profesjonalny sprzęt. Sprzedawcy w skateshopach sami jeżdżą na deskach, więc zawsze doradzą osobom początkującym. Pod względem deskorolkowym bardzo dobrze mi się tu mieszka, dodatkowo na co dzień mam możliwość jazdy z osobami lepszymi ode mnie, co motywuje do dalszego rozwoju.

— Co najbardziej lubisz w jeździe na desce?
— Najbardziej lubię to, że daje ona nieograniczone możliwości robienia tricków, zawsze da się wymyślić coś nowego i baza ewolucji nigdy się nie wyczerpie. Dlatego fajne jest to, że każdy może spróbować tego, co akurat przyjdzie mu do głowy lub robić to, co wychodzi mu najlepiej. Dzięki deskorolce poznałem wielu ciekawych ludzi oraz zwiedziłem prawie całą Polskę i trochę miejsc za granicą. Jeździłem na desce m.in. w Berlinie, Wiedniu, Wilnie czy Nowym Jorku. Poza tym skateboarding jest także formą aktywności fizycznej, a ruchu w takiej lub innej postaci potrzebuje każdy. Jako fizjoterapeuta wszystkich do tego zachęcam, warto znaleźć jakąkolwiek aktywność, która sprawia nam przyjemność i regularnie ją uprawiać. Nasz organizm będzie za to wdzięczny.

— Co doradziłbyś początkującym skejtom?
— Może to bardzo utarte powiedzenie, ale nie poddawać się. Na desce, tak jak i w życiu, jest raz jest lepiej, a raz gorzej, ale jest to piękna zajawka i nie warto z niej rezygnować. Sam pamiętam taki okres w Nidzicy, że przez rok czy dwa nikt oprócz mnie nie jeździł na desce. Wiele osób na moim miejscu by się wykruszyło, bo nie ma z kim jeździć. Ja pozostałem w tym sporcie wytrwały i jeździłem regularnie sam lub z kolegami, którzy jeździli na rolkach czy bmx'ie. Z perspektywy czasu bardzo się z tego cieszę, być może gdybym w tamtym momencie odpuścił, to moja przygoda ze skateboardingiem zakończyłaby się całkowicie i nie był bym w miejscu, w którym jestem teraz.

— A jak oceniasz reaktywowany skatepark w Nidzicy?
— Miałem możliwość uczestniczenia w projektowaniu tego obiektu przy współpracy z Miejskim Ośrodkiem Sportu i Rekreacji w Nidzicy. Z uwagi na dostępny budżet postanowiliśmy podzielić budowę na dwa etapy. Aktualnie w Nidzicy można pojeździć na połowie zaprojektowanego wcześniej skateparku. Oceniam go pozytywnie, dużym atutem jest betonowa konstrukcja i bardzo gładka nawierzchnia – sprawia to, że obiekt jest trwały i dużo przyjemniej się jeździ niż po asfalcie i drewnianych przeszkodach. Należy pamiętać, że bardzo czekamy na budowę II części w przyszłym roku, co sprawi, że obiekt znacznie się powiększy i zyska pełną funkcjonalność. Apeluję zatem do pana burmistrza i rady miejskiej o zabezpieczenie w tym roku odpowiednich funduszy, podczas planowania budżetu na rok 2022. Liczę, że władzom uda się spełnić wcześniej złożone deklaracje i osoby uprawiające sporty ekstremalne w naszym województwie w przyszłym roku zyskają bardzo dobry, pełnowymiarowy skatepark, na którym będą mogły rozwijać swoje pasje.

Obrazek w tresci

Bluntslide - Łódź
fot. Jacek Jakubowski

— W Twojej karierze deskorolkowej zdarzały się groźne upadki?
— Jeżeli chodzi o kontuzje to w zasadzie bardzo poważne mnie na szczęście omijają. Na swoim koncie mam natomiast wielokrotne skręcenia stawów skokowych, szycie nosa, uraz nadgarstka, oraz niedawno miałem uraz kolana – na szczęście niegroźny.

— Stąd zainteresowanie fizjoterapią?
— Wielokrotnie miałem problemy ze skręconymi stawami skokowymi. Najbardziej denerwowało mnie bezczynne czekanie na powrót do sprawności i niemoc, nie miałem w tamtym czasie dużej wiedzy na temat ludzkiego ciała. Na wizytach u lekarzy też nikt nie wspominał mi nigdy nic o rehabilitacji. Po zdanej maturze, zastanawiałem się nad odpowiednim kierunkiem studiów – padło na fizjoterapię. Myślę, że do tej decyzji najbardziej skłoniła mnie chęć pomocy sobie właśnie w sytuacjach, gdy doznawałem urazu lub coś mnie bolało. Aktualnie, dzięki studiom, mam dużo większą świadomość, jak poprawić stan zdrowia mój i moich pacjentów. Na co dzień pracuję jako fizjoterapeuta w prywatnym centrum medycznym Nowa Ortopedia w Krakowie. Współpracuje z lekarzami ortopedami, którzy przysyłają do mnie pacjentów z różnymi dolegliwościami, a także przed i po zabiegach operacyjnych. Z roku na rok w naszym kraju jest dużo większe zrozumienie kompetencji fizjoterapeuty, zarówno wśród pacjentów oraz wśród innych zawodów medycznych. Trzeba pamiętać, że odpowiednio prowadzony proces rehabilitacji może w dużym stopniu skrócić czas powrotu do zdrowia oraz nierzadko uchronić pacjenta od operacji. Dlatego zachęcam wszystkich czytelników do korzystania z usług fizjoterapeuty, szczególnie jeśli zmagacie się z problemami, które ograniczają waszą sprawność i odbierają radość z życia.

zl

Obrazek w tresci

fot. Szymon Czarnowski