Jak postrzegano śmierć niegdyś, a jak dziś?

2021-10-31 20:08:52(ost. akt: 2021-10-30 11:35:17)

Autor zdjęcia: Pixabay

W ikonografii średniowiecznej przedstawiana była często jako chuda, koścista, do tego wysoka i stara kobieta z trupią czaszką zamiast głowy... Na obrazach Malczewskiego z kolei jako dorodna kobieta z kosą.
Przychodzi po wszystkich, bez wyjątku. Nie liczy się z zasobnością portfela, ani majątkiem. W wierzeniach ludowych zapowiadały ją m.in. wycie psa czy wołanie puszczyka. Płacz za oknem, nieracjonalne pukanie w ściany, skrzypienie podłóg, świst wiatru w kominie, niepokój koni w stajni... Tak naprawdę, trudno wyczuć, kiedy przychodzi. Etnograf dr Barbara Ogrodowska pisząc o "Zwyczajach, obrzędach i tradycjach w Polsce" przywołuje, że, według najbardziej powszechnych wierzeń, ukazywała się ludziom w ostatniej godzinie życia. "Wchodzi do izby i — niewidzialna dla innych — podchodzi do łóżka, wpatruje się w chorego, dopóki nie umrze. Jeśli stanie u wezgłowia, jest jeszcze nadzieja na wyzdrowienie, jeśli w nogach łóżka — człowiek musi umrzeć". Ale zaraz, zaraz, to byłoby zbyt proste. Niekiedy siada na nogach konającego i wolno przemieszcza się w kierunku jego piersi i głowy. Wystarczy, że dotknie jego szyi kosą, choć na szyi próżno szukać śladów egzekucji. Czy można ją na jakiś czas ubłagać? Wierzono, że tak. Wystarczyło zastosować fortel. Przestawić łoże chorego lub porozrzucać na podłodze różne sprzęty, aby się potknęła i połamała nogi. Prędzej czy później dosięga jednak wszystkich, zgodnie z wyrokiem Bożym.

Fot. Jacek Malczewski, Śmierć 2

Fot. Jacek Malczewski, Śmierć

Wypięła żebra i kości


Powszechnie znane są średniowieczne wizerunki śmierci, które przedstawiano na rycinach jako danse macabre. Taniec śmierci z żywymi miał pokazać, że każdego czeka ten sam koniec, bez względu na stan. Śmierć była obecna w kulturze i nikt nie śmiał jej ”wykluczyć”. Jeżeli była obecna, to należało nauczyć się z nią żyć. Jak w „Dialogu mistrza Polikarpa ze śmiercią”, ponoć najdłuższym średniowiecznym wierszu polskim. Mędrzec Polikarp prosił Boga, aby ujrzeć śmierć. Zobaczył więc w kościele wśród tłumu kościstą kobietę, która ”wypięła” żebra i kości. W ręce trzymała kosę, przed którą nikt ”nie uciecze”. Prowadząc z nią dialog, dowiedział się, że jej początków należy szukać w... raju, kiedy to Ewa zerwała zakazany owoc i podała go Adamowi. Sama śmierć ostatecznie mówi jednak o perspektywie nieba, co wydaje się być optymistyczne. Oczywiście przyjdzie również czas na sąd ostateczny i zapłatę.

Wszechobecna w średniowieczu łacińska sentencja „memento mori” przypominała o śmierci na każdym kroku. Chodziło o to, aby zbytnio nie przywiązywać się do dóbr doczesnych. Słowami memento mori witali się kartuzi, do dziś mniszki klaryski kapucynki, również te przebywające w Szczytnie, śpią w... trumnach, jakby przez całe życie przygotowywały się do tej ostatniej, najważniejszej drogi.

Dusze, które powracają


Temat śmierci powraca każdego roku podczas zaduszek. To one od niepamiętnych czasów były świadectwem wiary w nieśmiertelność duszy. Dowodem na to, że śmierć nie unicestwia człowieka, bo jego dusza żyje dalej. Nie brakowało również takich, którzy wierzyli w możliwość powrotu dusz na ziemię i — co za tym — idzie, ich wpływu na losy żyjących. Mogły one straszyć, a nawet nękać. Stąd ofiary zaduszne, którymi miano takie dusze ubłagać. Jeszcze w XIX wieku na wschodnich rubieżach Polski odprawiano modły ofiarne z przywoływaniem zmarłych zwane dziadami. Były one inspiracją do napisania „Dziadów” przez Adama Mickiewicza. Można stwierdzić, że pokłosie takich zachowań przetrwało w naszych listopadowych wypominkach, tyle, że charakter ich jest zgoła inny.

Tak właściwie wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych, jakie przypada 2 listopada, w Kościele ma swoją tradycję już od XI wieku. Wspomnienie Wszystkich Świętych jest natomiast wcześniejsze, bo do liturgii wprowadzone w IX wieku. Kościół związał swe święta z terminem tradycyjnych jesiennych zaduszek, chcąc wykorzenić pogańskie zwyczaje. Nie przyszło to jednak łatwo. Tak więc nadal nierzadko wierzono, że w listopadzie dusze z czyśćca powracają na ziemię i błąkają się po drogach. Trzeba więc było uważać, bo dusze zatwardziałych grzeszników mogły narobić szkody.

Nie wypadało splunąć


Jak pisze dr Barbara Ogrodowska, według znanego niegdyś w Polsce podania, w noc zaduszną osoby szczególnie pobożne mogły zobaczyć cienie umarłych, które o północy zmierzały z cmentarza do kościoła na nabożeństwo prowadzone przez zmarłego proboszcza. Oby tego było mało, w asyście kościelnego i organisty. Jeżeli się wsłuchać, można było usłyszeć organy oraz bijące dzwony...

Wspominając zmarłych wystrzegano się wszelkich prac, które mogłyby wyrządzić duchom krzywdę. Tkanie, szycie czy rąbanie drewna było niewskazane. Ba, nawet wylewanie pomyj przed domem. Przestrzegano tego również na Warmii i Mazurach. Stąd, zanim opróżniono wiadro czy miskę wypowiadano formułkę: Uciekajcie wszystkie dusze, bo ja wodę wylać muszę. Splunąć na podłogę też nie wypadało. Zostawiano za to czystą wodę w miskach, aby zbłąkane dusze mogły się umyć. Na wszelki wypadek progi domostw skrapiano jednak wodą święconą, aby przekroczyły je tylko duchy życzliwe domownikom. Koniec końców musiały być one ugoszczone, stąd nie sprzątano resztek jedzenia ze stołu, a nawet stawiano garnki z jadłem.

Cukierek albo psikus?


Dziś obyczaje zaduszne poszły w niepamięć, zmienił się również stosunek do samej śmierci, szczególnie w drugiej połowie XX wieku. Jak pisze Philippe Aries w książce „Człowiek i śmierć”, „...śmierć jednostki w uroczysty sposób zmieniała przestrzeń i czas pewnej grupy społecznej, a nawet całej wspólnoty, na przykład wsi”. Do domu zmarłego schodzili się nie tylko krewni, ale i sąsiedzi, a na nabożeństwie w kościele gromadziła się cała wspólnota. Niemal każdy umierał publicznie. Dziś społeczeństwo niejako wygnało śmierć poza margines, z wyjątkiem powszechnie znanych osób. Na ulicach rzadko widać żałobników. Nie ma mowy o swego rodzaju inscenizacji publicznego aktu, jakim niegdyś była śmierć. Nawet ksiądz wzywany jest dopiero wówczas, gdy umierający jedną nogą jest na tamtym świecie... Jak puentuje wspomniany Philippe Aries, „ostatnie namaszczenie stało się sakramentem nie umierających, lecz umarłych!”.

Dziś dzieci biorą udział w popularnych zabawach rodem z Ameryki i po otwarciu drzwi zagadują: cukierek albo psikus? Czasy się zmieniają: zamiast obrzędów, mamy psikusy...

Wojciech Kosiewicz