O damsko-męskiej przyjaźni — jeśli jest…
2021-10-14 08:50:10(ost. akt: 2021-10-20 11:09:08)
No właśnie. Sama nie wiem i stąd potrzeba napisania rozprawki. Bóg raczy wiedzieć, gdzie mnie ona zaprowadzi — mam jednak nadzieję, że taka przyjaźń jednak jest w przyrodzie możliwa. W innym przypadku albo muszę pewne znajomości zerwać na zawsze, albo przenieść się na Księżyc…!
Bo to się zawsze tak zaczyna…
A właśnie że guzik prawda! Z reguły chłopak i dziewczyna, zawierając znajomość — natychmiast zaczynają ciągnąć każde w swoją stronę. Mianowicie ona w czułość, a on w równie czuły, co intensywny kontakt cielesny — czyli summa summarum wychodzi na jedno i to samo. Od wieków niezmiennie zresztą…!Tymczasem przyjaźń to jest projekt na lata. A co jeszcze bardziej osobliwe — projektu pod nazwą „Przyjaźń” (nie mylić z rurociągiem!) nie da się rozpisać na etapy, kamienie milowe, terminy i inne tego typu przyziemne elementy. Nie. Z moich obserwacji i licznych doświadczeń własnych jasno wynika, że spotkanie dwojga ludzi płci przeciwnych może oznaczać coś bardzo taniego lub w ogóle niczego może nie oznaczać. Do tanich rzeczy zaliczam przysłowiowe wygibasy na tapczanie, ale też małżeństwo zawarte w szybkim tempie, bo na tak zwanym miłosnym haju — a rozwiązane jeszcze szybciej przez sąd rejonowy, wydział rodzinny i nieletnich, powiedzmy sobie szczerze — w atmosferze i emocjach diametralnie dalekich od haju, szczęścia i radości garściami z życia czerpanej… I cud boski jest wtedy, gdy nie trzeba nikomu alimentów z gardła wydzierać.
Tymczasem Przyjaźń, ta prawdziwa, zatem i pisana z należną czcią dużą literą — zdaje się osobiście, może chwilami nawet nieco fanaberyjnie decydować, która para ludzi podpasuje jej na tyle mocno; który grunt już na wstępie wyda się jej na tyle żyzny, że ziarno Przyjaźni, kiedy tylko tam padnie — z największym prawdopodobieństwem zakiełkuje i w krótkim czasie urośnie na wysokość patrzącego słońcu prosto w twarz słonecznika, by z czasem przypominać już potężne drzewo, w pełni godne tego ponad 1000-letniego platana z greckiej Tsangarady! Zjawi się jakaś magia, szacher-macher zakręci w srebrnej kuli — i wreszcie nadejdzie Przyjaźń. Z hukiem, ale bez fajerwerków. Realizacja mocno rozciągnięta w czasie, ale za to z terminem przydatności wieczystym…!
Oj, tak! Tak było ponad ćwierć wieku temu z Ewą. I tak było kilkanaście lat później z Anią. Dziś z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że nawet kiedy jakiegoś dnia nie porozmawiamy lub nie napiszemy do siebie — nawet jednej głupiej mordy z pomocą jednego z tysiąca komunikatorów nie wyślemy — każda z nas i tak ma poczucie, że ta druga tam jest. W Paryżu, na Sycylii, Balearach, w Poznaniu czy na Helu — jest. Każda z nas ma poczucie, że gdyby tak się zdarzyło, że z czymś nie jest w stanie poradzić sobie sama, jeden telefon do tej drugiej może nie rozwiąże wszystkich problemów, ale na mur-beton pchnie sprawę mocno do przodu. Owszem, panuje wśród nas także i takie przeświadczenie, że w czasie rozmowy telefonicznej gdzieś powiedzmy w salonie fryzjerskim lub innym miejscu obfitym w jakichś postronnych świadków — lepiej telefonu nie przełączać na głośnomówiący… Tu zwłaszcza ja dysponuję szerokim wachlarzem możliwości z rodzaju „nigdy nie wiadomo, co mi strzeli do łba”. A jeśli fryzjer dobry, a salon sprawdzony — ani Ewa, ani Ania nie powinny ryzykować… Tak czy siak, jest między nami nie tylko Przyjaźń, ale już coś, co nazywam siostrzeństwem — terminem z jednej strony wzniosłym, ale o wciąż nie do końca określonej definicji i zakresie działania, bo taki ogromny jest!
Ale… Czarno na białym widać przecież, że zarówna Ewa, jak i Ania — są to imiona żeńskie i tyle mogę napisać, że obie właścicielki tych imion są pięknej płci żeńskiej w pełni godnymi przedstawicielkami! Co innego z chłopem.
Pierwsze koty…
Niby powinno być — za płoty, ale co z tego wyszło — szkoda gadać…Jakiś czas temu umyślił sobie ze mną przyjaźń taki jeden. Dobrze, chce, dlaczego nie. Czasem trzeba trochę ryzykować, czasem warto dzień lub dwa pożyć niebezpiecznie. Może to ten mój sceptycyzm zabił magię już na samym początku, a może zdecydowały nieprzychylne czynniki z jego strony — tu głównie obstawiałabym wyrachowanie. Tak czy siak projekt „Przyjaźń” akurat z nim nigdy nie wszedł nawet w fazę przedwstępną. A płot, owszem, przypomina mi się w zestawieniu z nim jeden: konkretnie ten, który oddzielał zagrody Karguli i Pawlaków jeszcze w Kruszewnikach…!
Taki jeden…
No, dobrze, wiem. Już wszyscy czekają na tego chłopa, co to niby jest moim Przyjacielem, ale to tylko pod warunkiem, że w ogóle przyjaźń męsko-damska istnieje…Zaczęło się tak, że wstyd powiedzieć, ale do pierwszego kontaktu popchnęła mnie zwyczajna zemsta. Oczywiście, że mściłam się na innym chłopie. Oczywiście, że w tej najpierwszej chwili głównym moim motorem do działania — a był to silnik jak z rakiety Saturn V, z którego sama NASA korzystała w załogowym locie kosmicznym Apollo — była tyle naganna, co nieokiełznana mściwość. Oraz paląca potrzeba udowodnienia — draniowi i sobie — że dam radę. No, i trochę tam było zwyczajnego zagrania fiku-miku na jego nosie! Gdzież mi tam zatem było do planowania z tym nieszczęsnym, nieświadomym narzędziem zemsty przyjaźni…? Nie wspominając o Przyjaźni…!
Trafiło mi się jednak narzędzie zemsty mądre i świetnie czytające zarówno moje emocje, jak i wszystko to, co mieści się pomiędzy licznymi wierszami moich wypowiedzi. Trafił mi się egzemplarz może i płci męskiej, ale za to jakoś instynktownie odpowiadający na kobiecą wrażliwość wrażliwością męską, wcale nie gorszą. Trafił mi się mężczyzna, który — jak się krótko potem okazało — w kwestii zemsty zorientował się bardzo szybko, ale z jakiegoś powodu nie zaprotestował. Ot, może z ciekawości, może dla większej hecy, a może z jeszcze innego, sobie tylko znanego powodu poddał się — dzięki czemu powiedzieć, że zemsta wyszła mi przednia, to nic nie powiedzieć!!! Przy okazji polecam każdej kobiecie: znacznie lepsza taka zemsta niż siedzenie w kącie i wypłakiwanie oczu za kimś, kto nigdy na was nie zasługiwał…!
Tymczasem u mnie… Zemsta już szła swoim torem i prędko zaczęła żyć własnym życiem. A my w międzyczasie dużo rozmawialiśmy. Z powodu natłoku zajęć zaczynały się te rozmowy najczęściej wieczorem, a kończyły — bywało — późną nocą. Jakieś tam żarciki damsko-męskie były, ale niewiele, wszystkie niewinne, a przy tym zabawne i nakreślające wzajemne granice. Ale te nasze rozmowy, w tym także zahaczające o delikatny flirt żarciki — powoli, mozolnie, z delikatnością skrzydeł motyla, a jednak z uporem prasy hydraulicznej — zaczęły nas budować. I najwyraźniej w którymś momencie Przyjaźń uznała, że tak, że ten grunt się nada, że tu jej słonecznik wyrośnie wielki jak sama Wieża Eiffla!
Tąpnięcia
W pierwszym roku Przyjaźni przytrafiły się dwa. Numer jeden wywołałam osobiście, bo zgniewało mnie jakoś wszystko, pogubiłam się i musiałam nieco poprzebywać kompletnie sama, by również sama ze sobą dojść do jakiegokolwiek ładu. Zniknęłam mu zatem na całe pięć tygodni. Do końca życia nie zapomnę naszej pierwszej po tej rozłące rozmowy: coś tam podsumowaliśmy, coś mu tam spróbowałam wyjaśnić, co on — jak mi się wydaje — jakoś tam po swojemu zrozumiał lub przynajmniej przyjął do wiadomości. Mimo jednak wrodzonej delikatności, a może i strachu, że znów mu zniknę — dwa lub trzy słowa cierpkie w smaku też mi powiedział. O zgaszonym świetle i smutku tam było. Przyjęłam do wiadomości tę subtelną pretensję — ale o wiele mocniej zrozumiałam dwie rzeczy: że mu naprawdę zależy; i że nie jestem w stanie z niego zrezygnować.Drugie tąpnięcie zafundował nam osobiście on sam — czego do dziś sam sobie darować nie może! Wszystko przez horrendalne nieporozumienie i niedogadanie jednego tematu, skutkiem czego jak sam mówi — „dał ciała”. No, dał. A ja, jak ta królowa angielska, nie powiedziałam nic, przybrałam godny wyraz twarzy i, przyodziana w moje 12-centymetrowe szpilki, bez słowa poszłam we własną stronę. Fakt: żal do tego stopnia zmiażdżył mi serce i resztę wnętrzności, że nawet łzy nie byłam w stanie uronić. Fakt: prawie cztery długie dni myślałam, co zrobić z tą pustką we własnym życiu — mając jednocześnie pewność, że nic i nikt nie zdoła jej wypełnić lepiej od niego. Ale ten mój samotny spacer trwał właśnie niecałe cztery dni. Przybiegł za mną, mocno ścisnął rękę — zdeterminowany i gotów chyba na wszystko. Wyjaśnił w czym rzecz. Ale znów. Pierwszy raz w życiu słyszałam w jego głosie nerw, jakiś lwi pazur i determinację wilczycy walczącej o młode. Pierwszy raz nie dopuszczał mnie do słowa i za wszelką cenę próbował z jednej strony wytłumaczyć nieporozumienie, a z drugiej — uzyskać choćby kruszynę pewności, że przyjmuję te wyszukane przeprosiny, a cała ta nieprzyjemna sprawa niczego nie zmieniła.
Tłumaczenia przyjęłam, ale szok przeżyłam swoją drogą i dziś pamiętam z całej sytuacji dwie rzeczy: tego lwa i że zgłosił bardzo wyszukaną pretensję. W tym swoim zdenerwowaniu zapytał mnie mianowicie, czy ja nie mogłabym mu, jak normalna kobieta, po prostu zrobić karczemnej awantury?!
Nie. Nie mogłabym. Po pierwsze dlatego, że normalną kobietą nie jestem i sobie wypraszam. A po drugie, rozmowę lubię, nawet najtrudniejszą — awantur nie znoszę, a już zwłaszcza z Przyjacielem. Awantura często burzy i zostawia zgliszcza — rozmowa buduje i prowadzi dalej; nawet jeśli w nieznane strony, to jednak prowadzi — awantura może nas najwyżej powieść na manowce i skutecznie odciąć od ścieżki powrotu.
Poszliśmy zatem do przodu, Bóg raczy wiedzieć, gdzie dokładnie, ale poszliśmy. Nie wiem, co do końca nim powodowało — wiem, że mnie samą na tę wycieczkę pcha przede wszystkim świadomość, że takich ludzi jak On nie spotyka się codziennie. W życiu bardzo łatwo o grosiaki, więc gdy już się nam trafi prawdziwy diament, gdy się go rozpozna — to trzeba go oszlifować i zadbać o odpowiednią oprawę. I absolutnie nie wolno go wypuścić nawet na ułamek sekundy z rąk.
Tak, przyjaźnię się z Mężczyzną — znów pisanym dużym M. Tak, jest moim Przyjacielem, ale też Czułym Rozmówcą — w tym najczystszym i najbardziej wzniosłym znaczeniu tego terminu. Tak, ufamy sobie, mamy świadomość, że tematy tabu nie istnieją, a do tego wspieramy się z całej siły, bywa, że samym faktem, że to drugie po prostu jest. Tak, w kwestii patrzenia na mężczyzn i ich zachowanie lub stosunek do mnie — jest mój Przyjaciel moim zdecydowanym wzorcem z Sèvres i tylko cały problem polega na tym, że na chwilę obecną jest on, a potem długo długo nic…
Tak, przyjaźnię się z Mężczyzną — znów pisanym dużym M. Tak, jest moim Przyjacielem, ale też Czułym Rozmówcą — w tym najczystszym i najbardziej wzniosłym znaczeniu tego terminu. Tak, ufamy sobie, mamy świadomość, że tematy tabu nie istnieją, a do tego wspieramy się z całej siły, bywa, że samym faktem, że to drugie po prostu jest. Tak, w kwestii patrzenia na mężczyzn i ich zachowanie lub stosunek do mnie — jest mój Przyjaciel moim zdecydowanym wzorcem z Sèvres i tylko cały problem polega na tym, że na chwilę obecną jest on, a potem długo długo nic…
Czyli, że jednak można. Jednak istnieje ta męsko-damska Przyjaźń i warto w nią wierzyć, a nawet inwestować — czas, energię, ciepło, samego siebie. Generalnie uważam, że Przyjaźń jest najtrwalszą, najszlachetniejszą i najważniejszą międzyludzką relacją: na jej fundamencie da się zbudować wszystko. Bez Przyjaźni nie ma niczego — nawet miłości, którą ludzie jakże często mylą z zauroczeniem lub zwykłym fizycznym pożądaniem.
Bez Przyjaźni nie ma niczego. Z Przyjaźnią można wszystko. Nawet potknięcie niczego nie zmienia — bo gdy jeden się potknie, ten drugi przytrzyma, podniesie, opatrzy zadrapania. I pójdziecie dalej. Nawet kiedy Przyjacielem jest Mężczyzna. A może zwłaszcza dlatego…? Któż to wie…
Ciąg dalszy — mam nadzieję — nastąpi.
Magdalena Maria Bukowiecka
16 października 2021 r.
16 października 2021 r.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez