W sklepie jest mydło i powidło

2021-10-24 16:00:00(ost. akt: 2021-10-20 13:50:42)

Autor zdjęcia: Halina Rozalska

Jan Głasek od 1993 roku prowadzi sklep spożywczo - przemysłowy w niewielkiej wsi Safronka. Jak mówi, jest w nim mydło i powidło. Jest to jedyny sklep we wsi, więc muszą w nim być towary od chleba po naczynia i środki chemiczne.
Jan Głasek pochodzi z Lubelszczyzny. Do Nidzicy, a konkretnie do Muszak przywiało go wojsko. To właśnie do jednostki wojskowej w Muszakach został skierowany do odbycia służby wojskowej. Potem poznał fajną dziewczynę z Nidzicy i został na stałe.
Zanim został właścicielem sklepu, pracował w transporcie, ale zaczął się czas transformacji i jego zakład pracy został zlikwidowany. On został bez pracy. Wykorzystał dotację z urzędu pracy na założenie własnej działalności gospodarczej.

Założył sklep. Wybrał Safronkę, bo była niedaleko Nidzicy i nie było tam sklepu. Początkowo sprzedawał z barakowozu. Po 2 latach wydzierżawił sklep po Gminnej Spółdzielni, który potem odkupił.

Sklep trzeba było wyremontować, a właściwie postawić go od początku. Nie było łatwo. Zostały tylko gołe ściany.

— Położyłem nowy dach, zamontowałem nowe okna, nową stolarkę, ogrzewanie. W sklepie pachniało wędlinami, które wisiały na hakach. Miałem tylko jedną zamrażarkę — wspomina pan Jan. Wtedy był to duży sklep, teraz jest już za mały.



— Na początku handel kwitł, mieszkańcy kilku okolicznych miejscowości robili u mnie zakupy. Mogłem konkurować z cenami nawet ze sklepami PSS. Szukałem sam zaopatrzenia bezpośrednio u producentów, żeby było taniej. Wędliny zamawiałem bezpośrednio w Zakładach Mięsnych w Mławie i odbierałem je w sklepie przy ul. Warszawskiej. Były świeże i pachnące — mówi pan Jan.

I dodaje: — Miałem więcej pracy. Musiałem na koniec dnia zliczyć kasę, zrobić przekazy, przyjechać do Nidzicy, żeby pieniądze osobiście wpłacić do banku.
Asortyment w sklepie był bardzo różnorodny: wędliny, chleb, bułki, nabiał, warzywa, owoce, słodycze, chemia gospodarcza, garnki, talerze, miski, szklanki. Był też alkohol - wino i piwo.

— Jak to się mówi - mydło i powidło. Musiałem mieć ten towar, żeby mieszkańcy mogli wszystko kupić na miejscu i nie jeździli na zakupy do Nidzicy — tłumaczy.

Wówczas Safronka liczyła o wiele więcej gospodarstw niż obecnie, więc i handel się opłacił.

— Bywało, że kupowano na tzw. zeszyt. Sprzedawałem, bo ludzie nie mieli pieniędzy, a jeść trzeba. Wszyscy spłacali dług, gdy dostali wypłatę. Wcześniej czy później, ale oddawali — mówi.

W sklep trzeba ciągle inwestować. Pan Jan dokupił zamrażarki, chłodziarki, bo już wędliny nie mogą wisieć na hakach. Trzeba mieć kasę fiskalną. Przyznaje, że papierkowej roboty jest mniej, bo wszystkie opłaty robi się przelewem, zamawia się towar z dużych hurtowni drogą e-mailową lub telefonicznie. Towar przywożą na miejsce.

Obecnie wieś wyludniła się trochę. — Kiedyś sprzedawałem dziennie 100 bochenków chleba, a teraz tylko 30. Za to chętnie mieszkańcy kupują piwo. Coraz mniej jest kupujących. Prawdopodobnie sporo osób jeździ po zakupy do marketów w Nidzicy, bo tam jest taniej. Niestety, nie dam rady konkurować w cenach z marketami. Staram się utrzymać ceny podobne do tych, jakie są w sklepach w Nidzicy — mówi.

Zwłaszcza teraz, w czasie pandemii, ludzie nauczyli się robić zakupy przez internet.

— Do mnie do sklepu przychodzą, jak czegoś zabraknie, czy wypić piwo. Robią także zakupy osoby starsze, które nie mają czym dojechać do miasta lub z trudnością się poruszają — dodaje.

Trudno powiedzieć jak dalej będzie z handlem w małych wiejskich sklepikach, ponieważ ceny w zastraszającym tempie idą do góry.

— Co dostawa towaru, to jest drożej. Do tego dochodzą podwyżki prądu, paliwa, a to generuje koszty towarów i funkcjonowania sklepu.
W moim sklepie najwyższy wydatek to opłata za prąd. Samemu trzeba stawać za ladą, bo na pracownika nie da się zarobić. Klienci także ograniczają swoje wydatki, kupując tylko to, co najpotrzebniejsze. Drobny handel staje się nieopłacalny — tłumaczy.

Kilka razy włamywano się do sklepu. Ginęły wówczas najdroższe towary.

— Raz złodzieje wybili mur, żeby wejść do sklepu, a innym razem wyłamali drzwi. Złodziei nie znaleziono, a ja poniosłem koszty naprawy — wspomina pan Jan.

Bycie sklepikarzem to nie jest taka prosta sprawa. Właściciel musi dbać o jak najlepsze zaopatrzenie. o to, żeby niczego nie zabrakło, bo jeśli klient przyjdzie raz, drugi i towaru nie kupi, to więcej do sklepu nie przyjdzie. — Wiele zależy od kupujących i zasobności ich portfeli — mówi. Praca w sklepie to praca od poniedziałku do niedzieli. — Nie ma czasu na odpoczynek. Już nawet nie pamiętam, kiedy byłem na urlopie. Nie ma mnie kto zastąpić — mówi pan Jan.