Czy „zdrowa żywność” jest zdrowa?

2021-10-15 20:42:37(ost. akt: 2021-10-15 15:07:59)

Autor zdjęcia: Pixabay

16 października obchodzimy Światowy Dzień Żywności (ang. World Food Day). Obchodzimy go od 1979 roku — tego dnia 24 lata wcześniej powstała Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa. Porozmawiajmy więc o zdrowej żywności.
Na półkach sklepowych, w reklamach i licznych poradnikach wszyscy namawiają mnie: odżywiaj się zdrowo! I kuszą. A to etykietką eko na pomidorach, a to wielkim napisem „bez GMO” na pieczywie. A potem słyszę, że to „eko” od zwykłego różni się wyłącznie… ceną!

To w końcu co jest zdrowe, a co w sklepie i na straganie omijać szerokim łukiem? Podobno jeśli w danym produkcie jest gdzieś tak do dziesięciu różnorakich „ulepszaczy”, to można już mówić o żywności zdrowej. Zdrowej, czyli jakiej?
— Jeżeli możemy używać pewnych skrótów myślowych, żeby podjąć decyzję, to będziemy to robić. I tak się dzieje ze sloganem „zdrowa żywność” — mówi dr hab. Iwona Batyk, prof. UWM, z Katedry Rynku i Konsumpcji Wydziału Nauk Ekonomicznych UWM w Olsztynie. — Pojęcie to jest błędne i w wielu przypadkach nadużywane. Nie możemy mówić o zdrowej żywności, ponieważ jaka będzie cała reszta produktów znajdujących się na rynku — chora? Hasło „zdrowa żywność” na etykiecie jest bardzo często nadużywane i jest nieprawdziwe. Należałoby używać sformułowań: „żywność wysokiej jakości” czy „żywność o wartości dodanej”. Warunkiem dopuszczenia środka spożywczego do obrotu jest jego bezpieczeństwo, żywność powinna być przede wszystkim bezpieczna.

Moda

Jak o wielu dziedzinach naszego życia, tak nawet o naszych wyborach żywieniowych decyduje moda i trendy. A te bardzo często narzucają sami producenci, przekonując z wszelkich kanałów informacyjnych, że jak nie będziemy odżywiać się zdrowo, w szczególności produktami konkretnie ich firmy, to grożą nam wszystkie choroby świata. Efekt jest taki, że choć wielu z nas kompletnie nie wie, czym przy wyborze jedzenia się kierować — leci jak muchy na lep i ślepo sięga po wszystko, co w nazwie ma „zdrowe”. No bo lepsze, może nie zawsze smaczniejsze, ale sama myśl, że zdrowo jemy i jesteśmy trendy — już poprawia nasze samopoczucie.

Dodatkowo w świadomości konsumenckiej zakorzenił się bardzo silny pogląd, że współczesna żywność nie jest zdrowa i zwyczajnie szkodzi — jasne więc, że popyt na produkty oznaczane jako ekologiczne wciąż rośnie. Szkopuł jednak w tym, że wielu producentów, doskonale obeznanych z oczekiwaniami i podświadomością klientów, ucieka się do oznaczania jako „eko” produktów, które wprawdzie sztucznych dodatków nie zawierają, ale i nie wyprodukowano ich zgodnie z normami dla ekologicznej żywności. Co tu daleko szukać — choćby tzw. ekologiczne ciastka i inne łakocie. Choć wytworzone rzeczywiście wyłącznie z naturalnych składników, do produktów polecanych jako zdrowe absolutnie zaliczać ich nie można. Dlaczego zatem widać je na półkach sklepów, które ekologiczną żywność mają na szyldzie?

Jakby tego było mało, konsumenci najwyraźniej żywią jakieś ciągoty w kierunku preparatów iście szamańskich, o niepotwierdzonym, a raczej domniemanym działaniu, a koniecznie o egzotycznie brzmiącej nazwie. Taki na przykład ginkgo biloba — nikt nie wie, co to jest i jak wygląda, po fachową literaturę nawet do sieci sięgać nie chce, ale z reklam wiadomo, że świetnie poprawia koncentrację i pamięć. A prawda jest taka, że żaden szanujący się naukowiec jak dotychczas nie potwierdził, że ów specyfik jakkolwiek pamięć poprawia — potwierdzono jedynie jego wpływ na poprawę krążenia…

Etykiety

Ogromna część polskiego społeczeństwa robi zakupy odruchowo, tymczasem dobre decyzje wymagają pochylenia się nad informacjami zawartymi na etykietach.

Ostatnio etykieta „ekologiczny” też już powoli odchodzi do lamusa. Wypiera ją wspomniane „bez GMO”, ale tak naprawdę na półkach w spożywczakach furorę robi przymiotnik „organiczny”. Do tego dochodzi jeszcze magiczny certyfikat. Tu już nie ma żartów, bo żeby otrzymać stosowny certyfikat, producent musi z jednej strony zadbać o taką formę uprawy, która nie wykorzystuje pestycydów i nawozów sztucznych. Z drugiej strony, musi sprostać dość wyśrubowanym normom także w procesie przetwórczym.

Każdy produkt musi spełniać wymagania prawa żywnościowego, być bezpieczny pod względem fizycznym, mikrobiologicznym czy chemicznym. Na pewno mamy wybór produktu, który został wyprodukowany z surowców specjalnie wyselekcjonowanych, co do których stosowano minimalne zabiegi (np. nawozy sztuczne) i różnego rodzaju dodatki. Takie produkty na pewno będą atrakcyjniejsze dla konsumenta i chętniej je wybierze. — Podejmując decyzję o zakupie, kieruję się zasadą: im mniej, tym lepiej, czyli wybieram produkt, w którym jest jak najmniej dodatków wymienionych na etykiecie — relacjonuje prof. Batyk. Chcemy mieć maksimum korzyści przy minimum wysiłku, bo przeczytanie składu produktu wymaga wysiłku.

— Bardzo istotne jest zaufanie konsumentów do producentów — zwraca uwagę prof. Batyk. Jeżeli producent zapewnia nas, że coś jest zdrowe i dobre, to jesteśmy mniej skłonni do dokładnego przeczytania etykiety. Jeżeli kierujemy się ceną, to jesteśmy w stanie zaakceptować, że jakość zdrowotna produktu nie jest najlepsza. Działa taki mechanizm: chcę zapłacić niską cenę, więc na wszelki wypadek nie będę zwracać uwagi, co jest napisane na etykiecie. Badania wskazują, że tylko 1 na 12 osób zakłada okulary, idąc do sklepu. A warto.

Pamiętajmy też, że papier przyjmie wszystko i seler czy rzodkiewka z napisem „ekologiczna” wcale nie daje gwarancji, że właśnie z takiej uprawy pochodzi. Poza tym takie informacje trudno zweryfikować, dlatego kupując eko-warzywa i owoce — szukajmy znaków konkretnych instytucji, które poświadczą ich pochodzenie. Musi tam widnieć choćby Ekogwarancja PTRE, PNG, Cobico, Bioekspert, BioCert Małopolska, Polskie Centrum Badań i Certyfikacji, Biuro ds. Badań i Certyfikacji Oddział w Pile, Agro Bio test — te zakupy naprawdę będą ekologiczne. Na mięsie z kolei powinien widnieć znak certyfikatu QAFP, PQS lub QMP — wtedy możemy być pewni, że jest zdrowe.

— Bardzo często mamy do czynienia ze zwykłym oszustwem — mówi prof. Batyk. — Choćby stosowanie zarezerwowanych wyłącznie dla przetworów mlecznych nazw „ser” lub „masło” w stosunku do produktów zawierających tłuszcze roślinne. A tłuszcz mleczny jest znacznie droższy niż tłuszcz roślinny. Albo zamieszczenie informacji typu: „w polewie czekoladowej” zamiast „w polewie o smaku czekoladowym”, gdy polewa nie jest zrobiona z czekolady; „owocowy”, podczas gdy do wytworzenia produktu nie użyto soków/owoców, a jedynie aromaty owocowe. Popularna informacja „o smaku” oznacza, że nasze kubki smakowe zarejestrują dany posmak, np. truskawek, ale faktycznie jest tam tylko aromat truskawkowy. Czy jogurt owocowy zawiera wsad owocowy, czy też smak uzyskano dzięki aromatom i barwnikom? Z kolei na niektórych etykietach informacje są prawdziwe, ale ich obecność może wprowadzać w błąd, np. sugerować niższą jakość innych produktów spożywczych lub dawać do zrozumienia, że produkt posiada szczególne właściwości. Bez dodatku cukru oznacza, że dany produkt nie jest dodatkowo dosładzany, np. słodzikami, a nie że nie zawiera cukru w ogóle. Co do przetworów mięsnych niektóre z nich wytwarza się z produktu określanego jako MOM (mięsa oddzielonego mechanicznie), a ten nie może być określany mianem mięsa. W przypadku wędlin sprzedawanych na wagę sprzedawca ma obowiązek podawania składu wędlin na wywieszkach.

Naturalny kontra ekologiczny

Kolejne nadużycie stosowane przez producentów— to oznaczenie „naturalne” na opakowaniach. O ile jeszcze produkt „ekologiczny” to taki z odpowiednimi certyfikatami — żadna ustalona definicja produktu „naturalnego” po prostu nie istnieje. Ale znów wygrywa nasza podświadomość, która judzi, że jak naturalny — to znaczy zdrowy, z pewnością powstał z naturalnych składników — a zatem nie ma prawa być szkodliwy. Kto się dziwi, że jak widzę naturalne żelki na półce, to ubaw mam po pachy?

To samo dotyczy produktów „domowych”, w których składzie bardzo często znajdziemy konserwanty, choćby propionian sodu czy benzoesan sodu. Owszem, te dodatki dopuszczalne są w przemyśle spożywczym, ale w produktach „naturalnych” występować im po prostu nie wolno. Pomijam już fakt, że czasem można znaleźć produkt barwiony naturalnie, oznakowany na opakowaniu symbolem E120 — co oznacza — ni mniej, ni więcej — tylko koszenilę: sproszkowane jaja czerwonej pluskwy!

— Nikt nam nie da gwarancji, że spożywając produkty „eko”, „bio”, „naturalne” będziemy zdrowi. Ważny jest umiar, rozsądek i korzystanie z tego, co daje nam matka natura w postaci jak najmniej przetworzonej oraz pozyskiwanej w kraju czy regionie. A dodatkowo, jeśli to możliwe korzystanie z rekomendacji producentów i budowanie zaufania do nich na podstawie wysokiej jakości nabywanej żywności — podsumowuje prof. Batyk.

Pamiętajmy też, że dziś, w dobie protestów coraz młodszych obywateli o ochronę tego, co jeszcze nam na tej Ziemi zostało, oraz zażartej walki z węglem o poprawę klimatu — żywność, którą uprawia się bez sztucznych środków ochrony roślin, to taka nasza mała cegiełka w tej walce. Nie dość bowiem, że jemy zdrowo, to jeszcze mamy świadomość, że kupując tzw. certyfikowane produkty ekologiczne, przyczyniamy się do ochrony środowiska.
Magdalena Maria Bukowiecka