Nie szkolę psów, tylko ludzi
2021-09-07 16:04:42(ost. akt: 2021-09-07 16:07:54)
— Moja praca to trochę gra detektywistyczna. Szukam przyczyny, wykluczam określone powody zachowań — mówi Magda Biadoń, instruktorka szkolenia psów, behawiorystka i założycielka olsztyńskiej szkoły dla psów DogPoint. Ekspertki pytamy, na czym polega jej codzienna praca, czego właściwie potrzebuje pies i czy każdy problem związany z zachowaniem zwierzęcia da się rozwiązać.
— Od zawsze chciała pani pracować ze zwierzętami?
— Pamiętam, że od dziecka interesował mnie świat zwierząt. Jeszcze jako kilkulatka oglądałam z tatą programy przyrodnicze na kanale Animal Planet. Kiedy miałam osiem lat dostałam książkę, w której wyjaśniono kim jest behawiorysta. Przeczytałam to zdanie i postanowiłam, że w przyszłości zostanę behawiorystką. Potem rozpoczęłam wieloletnią przygodę jako instruktor jazdy konnej, a następnie ukończyłam studia zootechniczne w kierunku hodowli koni. Dopiero po życiowym zwrocie akcji zdecydowałam, że ostatecznie pójdę w kierunku behawioryzmu psów.
— Pamiętam, że od dziecka interesował mnie świat zwierząt. Jeszcze jako kilkulatka oglądałam z tatą programy przyrodnicze na kanale Animal Planet. Kiedy miałam osiem lat dostałam książkę, w której wyjaśniono kim jest behawiorysta. Przeczytałam to zdanie i postanowiłam, że w przyszłości zostanę behawiorystką. Potem rozpoczęłam wieloletnią przygodę jako instruktor jazdy konnej, a następnie ukończyłam studia zootechniczne w kierunku hodowli koni. Dopiero po życiowym zwrocie akcji zdecydowałam, że ostatecznie pójdę w kierunku behawioryzmu psów.
— Co oznaczał ten zwrot?
— Na studiach zootechnicznych wybrałam kierunek hodowla koni i jeździectwo. Byłam instruktorem jazdy konnej i moją przyszłość wiązałam właśnie ze stajnią. Niestety miałam wypadek samochodowy, połamałam się. Ale nie poddałam się i po rekonwalescencji wróciłam do stajni. Następnie miałam kolejny wypadek, spadłam z konia. Wtedy stwierdziłam, że lepiej postawić na nieco „bezpieczniejszy” zawód. Zrobiłam półtoraroczny kurs behawiorysty i instruktora szkolenia psów. I zdecydowałam, że założę szkołę.
— To chyba było spore ryzyko. Mocno wierzyła pani w tę dziedzinę?
— (śmiech) Rzeczywiście, wszyscy wokół powtarzali mi, że z tego nie da się żyć. Że należy bardziej traktować to jako dodatkowe zajęcie, pasję. Zarejestrowałam się jako bezrobotna i postarałam o dotację na własną działalność. Otrzymane pieniądze i wszystkie oszczędności włożyłam w szkołę. Weszłam na rynek będąc konkurencyjna ze względu na metody pracy. Bardzo mocno postawiłam na konsultacje indywidualne z dojazdem do klienta. Z czasem zaczęłam organizować też różnego typu imprezy charytatywne czy weekendowe warsztaty ze specjalistami, a także prowadzić webinaria. Po dziesięciu latach prowadzenia własnego biznesu mogę śmiało powiedzieć, że cały włożony wysiłek zaprocentował. Moja praca to tak naprawdę nie szkolenie psów, a szkolenie ludzi (śmiech). Tłumaczę opiekunowi psa co ma robić, żeby pies zachowywał się w określony sposób. Jestem idealistką i gdy mam określone marzenie, to zrobię wiele, by je spełnić i osiągnąć cel. Tak też było z otwarciem szkoły. Momentami bywało ciężko, ale myślę, że było warto.
— Na studiach zootechnicznych wybrałam kierunek hodowla koni i jeździectwo. Byłam instruktorem jazdy konnej i moją przyszłość wiązałam właśnie ze stajnią. Niestety miałam wypadek samochodowy, połamałam się. Ale nie poddałam się i po rekonwalescencji wróciłam do stajni. Następnie miałam kolejny wypadek, spadłam z konia. Wtedy stwierdziłam, że lepiej postawić na nieco „bezpieczniejszy” zawód. Zrobiłam półtoraroczny kurs behawiorysty i instruktora szkolenia psów. I zdecydowałam, że założę szkołę.
— To chyba było spore ryzyko. Mocno wierzyła pani w tę dziedzinę?
— (śmiech) Rzeczywiście, wszyscy wokół powtarzali mi, że z tego nie da się żyć. Że należy bardziej traktować to jako dodatkowe zajęcie, pasję. Zarejestrowałam się jako bezrobotna i postarałam o dotację na własną działalność. Otrzymane pieniądze i wszystkie oszczędności włożyłam w szkołę. Weszłam na rynek będąc konkurencyjna ze względu na metody pracy. Bardzo mocno postawiłam na konsultacje indywidualne z dojazdem do klienta. Z czasem zaczęłam organizować też różnego typu imprezy charytatywne czy weekendowe warsztaty ze specjalistami, a także prowadzić webinaria. Po dziesięciu latach prowadzenia własnego biznesu mogę śmiało powiedzieć, że cały włożony wysiłek zaprocentował. Moja praca to tak naprawdę nie szkolenie psów, a szkolenie ludzi (śmiech). Tłumaczę opiekunowi psa co ma robić, żeby pies zachowywał się w określony sposób. Jestem idealistką i gdy mam określone marzenie, to zrobię wiele, by je spełnić i osiągnąć cel. Tak też było z otwarciem szkoły. Momentami bywało ciężko, ale myślę, że było warto.
— Musiała pani z czegoś zrezygnować?
— Od dziesięciu lat nie byłam na prawdziwym urlopie. Oczywiście zrobiłam to zupełnie świadomie. Praca, którą wykonuję jest moją pasją. Nie myślę: „Ojej, muszę iść do pracy”, tylko od dekady budzę się z uśmiechem na ustach i idę na zajęcia. Ale urlop może rzeczywiście by mi się przydał (śmiech). Mogę sobie już teraz na niego pozwolić, ale pracy nigdy dość.
— Oprócz prowadzenia szkoleń bierze też pani udział w nietypowych zawodach sportowych. Przygotowuje też do nich chętnych opiekunów. Co to takiego?
— Tak, rally obedience to przyjemny, wesoły sport dla każdego psa i jego przewodnika. Uczestniczyć w konkurencjach mogą dorośli i dzieci, starsze psy i szczeniaki - nie ma ograniczeń. Nie jest to sport wysiłkowy, tylko posłuszeństwo na luzie. Może być bardzo fajnym przedłużeniem podstawowego kursu posłuszeństwa, podczas którego kursanci uczą się obycia z psem w warunkach miejskich. Trenują przywołanie, chodzenie przy nodze, grzeczne czekanie. Te wszystkie umiejętności wykorzystujemy właśnie w Rally-O. Możemy traktować ten sport czysto rekreacyjnie i nie brać udziału w zawodach, ale można też zmierzyć się z innymi przed sędzią. Kiedy widzi się, że pies chce i lubi ze nami pracować, dostaje w tej pracy nagrody, to dzięki takiej pracy wydajemy się dla psa „bardziej fajni”.
— Od dziesięciu lat nie byłam na prawdziwym urlopie. Oczywiście zrobiłam to zupełnie świadomie. Praca, którą wykonuję jest moją pasją. Nie myślę: „Ojej, muszę iść do pracy”, tylko od dekady budzę się z uśmiechem na ustach i idę na zajęcia. Ale urlop może rzeczywiście by mi się przydał (śmiech). Mogę sobie już teraz na niego pozwolić, ale pracy nigdy dość.
— Oprócz prowadzenia szkoleń bierze też pani udział w nietypowych zawodach sportowych. Przygotowuje też do nich chętnych opiekunów. Co to takiego?
— Tak, rally obedience to przyjemny, wesoły sport dla każdego psa i jego przewodnika. Uczestniczyć w konkurencjach mogą dorośli i dzieci, starsze psy i szczeniaki - nie ma ograniczeń. Nie jest to sport wysiłkowy, tylko posłuszeństwo na luzie. Może być bardzo fajnym przedłużeniem podstawowego kursu posłuszeństwa, podczas którego kursanci uczą się obycia z psem w warunkach miejskich. Trenują przywołanie, chodzenie przy nodze, grzeczne czekanie. Te wszystkie umiejętności wykorzystujemy właśnie w Rally-O. Możemy traktować ten sport czysto rekreacyjnie i nie brać udziału w zawodach, ale można też zmierzyć się z innymi przed sędzią. Kiedy widzi się, że pies chce i lubi ze nami pracować, dostaje w tej pracy nagrody, to dzięki takiej pracy wydajemy się dla psa „bardziej fajni”.
— Behawioryzm bardzo rozwinął się w ostatnich latach, wielu opiekunów korzysta z pomocy specjalistów. Skąd wynika popularność tej dziedziny?
— Kiedy dziesięć lat temu zaczynałam pracę, używanie słów „behawiorysta”, czy „zoopsycholog” wywoływało na twarzy ludzi lekki uśmiech. Kiedy oznajmiałam jaki kurs skończyłam i czym planuję się zajmować, zdarzało się, że byłam małym obiektem drwin. A przecież problemy ze zwierzętami były zawsze. Przykładowo - w Olsztynie teraz jest dziesięć szkół, wtedy były dwie. Wszystko raczkowało, ale drzemał w tym potencjał. Ta branża opiera się przede wszystkim na poleceniach. Można mieć największy baner reklamowy na środku miasta, a i tak skuteczniejsza jest poczta pantoflowa. Kiedy komuś uda się rozwiązać problem z psem, poleca behawiorystę kolejnej osobie. Ktoś usłyszał, ktoś powiedział, a w rezultacie klientów i problemów do rozwiązania przybywa. Teraz, po dziesięciu latach widzę, że jest dużo większa świadomość wśród opiekunów. A już szczególny boom wydarzył się po wybuchu pandemii.
— Kiedy dziesięć lat temu zaczynałam pracę, używanie słów „behawiorysta”, czy „zoopsycholog” wywoływało na twarzy ludzi lekki uśmiech. Kiedy oznajmiałam jaki kurs skończyłam i czym planuję się zajmować, zdarzało się, że byłam małym obiektem drwin. A przecież problemy ze zwierzętami były zawsze. Przykładowo - w Olsztynie teraz jest dziesięć szkół, wtedy były dwie. Wszystko raczkowało, ale drzemał w tym potencjał. Ta branża opiera się przede wszystkim na poleceniach. Można mieć największy baner reklamowy na środku miasta, a i tak skuteczniejsza jest poczta pantoflowa. Kiedy komuś uda się rozwiązać problem z psem, poleca behawiorystę kolejnej osobie. Ktoś usłyszał, ktoś powiedział, a w rezultacie klientów i problemów do rozwiązania przybywa. Teraz, po dziesięciu latach widzę, że jest dużo większa świadomość wśród opiekunów. A już szczególny boom wydarzył się po wybuchu pandemii.
— Dlaczego się tak stało?
— Ludzie zostali w domach, psy widziały nas przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Potem lockdown się skończył i wróciliśmy do normalnej pracy. Psy to rozstanie przeżyły bardzo mocno, co skutkowało pozbawieniem niezależności, lękiem separacyjnym, niszczeniem przedmiotów w domu. Takich nieradzących sobie z samotnością „covidowych” piesków mam w tej chwili w mojej szkole bardzo dużo. Drugim powodem boomu było to, że ludzie w czasie pandemii, znudzeni siedzeniem w domu, chcieli bardzo wyjść i coś porobić. Jako że zajęcia ze szkoleniowcem odbywają się zwykle na świeżym powietrzu, można zachować odpowiedni dystans, to okazało się, że takim dobrym sposobem na relaks są ćwiczenia z psem.
— Ludzie zostali w domach, psy widziały nas przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Potem lockdown się skończył i wróciliśmy do normalnej pracy. Psy to rozstanie przeżyły bardzo mocno, co skutkowało pozbawieniem niezależności, lękiem separacyjnym, niszczeniem przedmiotów w domu. Takich nieradzących sobie z samotnością „covidowych” piesków mam w tej chwili w mojej szkole bardzo dużo. Drugim powodem boomu było to, że ludzie w czasie pandemii, znudzeni siedzeniem w domu, chcieli bardzo wyjść i coś porobić. Jako że zajęcia ze szkoleniowcem odbywają się zwykle na świeżym powietrzu, można zachować odpowiedni dystans, to okazało się, że takim dobrym sposobem na relaks są ćwiczenia z psem.
— Co jest powodem nietypowych zachowań u psa? Determinuje to jego charakter, wychowanie, zachowanie właściciela?
— Jedyna słuszna odpowiedź na to pytanie to: zależy. Bardzo mocno zależy to od samego problemu. Trzeba pamiętać, że zachowania psów jak wycie, szczekanie są dla nich naturalne, a to dla nas stanowią określony problem. Po drugie, istotne jest zrozumienie psa przez człowieka. Wokalizacja jest bowiem przekazywaniem pewnego komunikatu. I człowiek powinien wiedzieć, co w danym momencie pies chce mu powiedzieć. Nieświadomość co aktualnie dzieje się z psem jest przyczyną narastających problemów. Jest jeszcze jeden ważny aspekt - brak zaspokojenia typowych dla psa potrzeb gatunkowych i rasowych. Jeżeli biorę do domu psa myśliwskiej rasy, to nie będzie to kanapowiec i będzie musiał spełniać swoje potrzeby, by nie sprawiać problemów behawioralnych. Kiedy konsultujemy się w gronie behawiorystek, bardzo często stwierdzamy, że nasi podopieczni mają właśnie niezaspokojone podstawowe potrzeby. Powszechnie wiemy, że pies powinien dostać jeść, pić i wyjść na spacer. Ale na przykład nie wiemy, że pies ma naturalną potrzebę eksploracji i swobodnego węszenia, dlatego codzienne spacery dookoła bloku będą dla niego nudne i będzie sprawiał problemy, na przykład ciągnął na smyczy. Nie chodzi tu o to, żebyśmy korygowali jego zachowania, a skupili się na emocjach i potrzebach. Lepiej dać psu dziesięciometrową linkę zamiast półtorametrowej smyczy i chodzić z nim w ciekawe miejsca. Będzie bezpiecznie, a do tego pies może swobodnie od nas odejść, węszyć i przez to „czytać informacje”, co jest niezwykle ważne z psiego punktu widzenia. Ja z moim psem codziennie rano chodzę na długie spacery na łonie natury. Zwierzę jest usatysfakcjonowane, a ja z czystym sumieniem idę do pracy. Z kolei u moich kursantów po zamianie smyczy na dłuższą autentycznie schodzi powietrze. Opiekunowie oddychają z ulgą, a psy w końcu mogą być psami. Oczywiście wszystko wymaga treningu i pracy ze strony opiekuna psa.
— Co jest największym błędem opiekunów? Lekkomyślność przy adopcji, brak czasu, konsekwencji w działaniu, wiedzy?
— To też zależy od problemu, ale na pewno wszystko po trochu. Ludzie kochają swoje psy, są empatyczni, dbają o swoje zwierzęta i to naprawdę widać. Brakuje nam jeszcze trochę wiedzy, która jest na szczęście coraz bardziej dostępna. Opiekunowie przestają wierzyć w opowieści, że psu wystarczą zlewki z obiadu czy ma potrzebę wybiegania się. Najbardziej brakuje jednak chyba umiejętności rozumienia psa. Cały czas coś od niego chcemy: chodź, siadaj, nie rusz. A na czym polega prawidłowa komunikacja? Jest nadawca i odbiorca i to musi działać w dwie strony. Jeżeli ja nadaję coś do psa, to on będzie wykazywał odbiór. Musimy patrzeć, jaka jest jego reakcja, czy nie odczuwa dyskomfortu, bo nakładamy na niego zbyt dużą presję. Przykładowo: nie karzmy psa za jego naturalną reakcję, na przykład warknięcie na innego psa, który zbliżył się na niebezpieczną odległość do naszego. Boli mnie, że opiekunowie mają wobec psów duże oczekiwania, a przecież pies to istota, która także ma emocje. Kiedy te emocje wybuchają, to wymagamy absolutnego posłuszeństwa. Walczymy z zachowaniem, a nie przyglądamy się emocjom, które określone zachowanie wywołały.
— Sama pani praca przeszła chyba dużą metamorfozę w ciągu tych dziesięciu lat.
— Tak, metody znacznie ewoluowały. Ja kursantom przekazuję coraz nowszą wiedzę. Raz w roku robię też dla moich byłych kursantów tzw. dog camp, gdzie uczę nowych metod pracy. Mam też apel do opiekunów, aby z problemami zgłaszali się do behawiorystów najwcześniej jak tylko jest to możliwe. Miałam już przypadki, że ludzie przychodzili do mnie po kilku miesiącach lub latach. Lepiej naprawdę „wyjść na panikarza”, ale zdusić zachowanie w zarodku, niż czekać kilka miesięcy, aż się to rozkręci i walczyć z tym kolejne, długie miesiące. Często odbieram telefony, w których ludzie mówią: „Pani jest naszą ostatnią szansą”.
— Jedyna słuszna odpowiedź na to pytanie to: zależy. Bardzo mocno zależy to od samego problemu. Trzeba pamiętać, że zachowania psów jak wycie, szczekanie są dla nich naturalne, a to dla nas stanowią określony problem. Po drugie, istotne jest zrozumienie psa przez człowieka. Wokalizacja jest bowiem przekazywaniem pewnego komunikatu. I człowiek powinien wiedzieć, co w danym momencie pies chce mu powiedzieć. Nieświadomość co aktualnie dzieje się z psem jest przyczyną narastających problemów. Jest jeszcze jeden ważny aspekt - brak zaspokojenia typowych dla psa potrzeb gatunkowych i rasowych. Jeżeli biorę do domu psa myśliwskiej rasy, to nie będzie to kanapowiec i będzie musiał spełniać swoje potrzeby, by nie sprawiać problemów behawioralnych. Kiedy konsultujemy się w gronie behawiorystek, bardzo często stwierdzamy, że nasi podopieczni mają właśnie niezaspokojone podstawowe potrzeby. Powszechnie wiemy, że pies powinien dostać jeść, pić i wyjść na spacer. Ale na przykład nie wiemy, że pies ma naturalną potrzebę eksploracji i swobodnego węszenia, dlatego codzienne spacery dookoła bloku będą dla niego nudne i będzie sprawiał problemy, na przykład ciągnął na smyczy. Nie chodzi tu o to, żebyśmy korygowali jego zachowania, a skupili się na emocjach i potrzebach. Lepiej dać psu dziesięciometrową linkę zamiast półtorametrowej smyczy i chodzić z nim w ciekawe miejsca. Będzie bezpiecznie, a do tego pies może swobodnie od nas odejść, węszyć i przez to „czytać informacje”, co jest niezwykle ważne z psiego punktu widzenia. Ja z moim psem codziennie rano chodzę na długie spacery na łonie natury. Zwierzę jest usatysfakcjonowane, a ja z czystym sumieniem idę do pracy. Z kolei u moich kursantów po zamianie smyczy na dłuższą autentycznie schodzi powietrze. Opiekunowie oddychają z ulgą, a psy w końcu mogą być psami. Oczywiście wszystko wymaga treningu i pracy ze strony opiekuna psa.
— Co jest największym błędem opiekunów? Lekkomyślność przy adopcji, brak czasu, konsekwencji w działaniu, wiedzy?
— To też zależy od problemu, ale na pewno wszystko po trochu. Ludzie kochają swoje psy, są empatyczni, dbają o swoje zwierzęta i to naprawdę widać. Brakuje nam jeszcze trochę wiedzy, która jest na szczęście coraz bardziej dostępna. Opiekunowie przestają wierzyć w opowieści, że psu wystarczą zlewki z obiadu czy ma potrzebę wybiegania się. Najbardziej brakuje jednak chyba umiejętności rozumienia psa. Cały czas coś od niego chcemy: chodź, siadaj, nie rusz. A na czym polega prawidłowa komunikacja? Jest nadawca i odbiorca i to musi działać w dwie strony. Jeżeli ja nadaję coś do psa, to on będzie wykazywał odbiór. Musimy patrzeć, jaka jest jego reakcja, czy nie odczuwa dyskomfortu, bo nakładamy na niego zbyt dużą presję. Przykładowo: nie karzmy psa za jego naturalną reakcję, na przykład warknięcie na innego psa, który zbliżył się na niebezpieczną odległość do naszego. Boli mnie, że opiekunowie mają wobec psów duże oczekiwania, a przecież pies to istota, która także ma emocje. Kiedy te emocje wybuchają, to wymagamy absolutnego posłuszeństwa. Walczymy z zachowaniem, a nie przyglądamy się emocjom, które określone zachowanie wywołały.
— Sama pani praca przeszła chyba dużą metamorfozę w ciągu tych dziesięciu lat.
— Tak, metody znacznie ewoluowały. Ja kursantom przekazuję coraz nowszą wiedzę. Raz w roku robię też dla moich byłych kursantów tzw. dog camp, gdzie uczę nowych metod pracy. Mam też apel do opiekunów, aby z problemami zgłaszali się do behawiorystów najwcześniej jak tylko jest to możliwe. Miałam już przypadki, że ludzie przychodzili do mnie po kilku miesiącach lub latach. Lepiej naprawdę „wyjść na panikarza”, ale zdusić zachowanie w zarodku, niż czekać kilka miesięcy, aż się to rozkręci i walczyć z tym kolejne, długie miesiące. Często odbieram telefony, w których ludzie mówią: „Pani jest naszą ostatnią szansą”.
— Czy każdy problem z psem da się rozwiązać? Bywały sytuacje, którym nie dało się zaradzić?
— Nie miałam jeszcze takiej sytuacji, więc trudno jest mi odpowiedzieć, czy istnieją takie, że się nie da. Ale miewałam trudne przypadki, które wymagały dodatkowej konsultacji ze specjalistą, na przykład weterynarzem, fizjoterapeutą czy dietetykiem, bo okazywało się, że problem nie jest behawioralny, a zdrowotny. Moja praca to trochę taka gra detektywistyczna. Szuka się przyczyny, wyklucza powody. Więc trudność przypadków polega też na tym, że nie wszędzie moje kompetencje sięgają i będą kiedykolwiek sięgać. Dobrze więc być otwartym na różne opcje. Bo to co nam się często wydaje, nie zawsze jest rzeczywistością.
Dominika Wrotek
— Nie miałam jeszcze takiej sytuacji, więc trudno jest mi odpowiedzieć, czy istnieją takie, że się nie da. Ale miewałam trudne przypadki, które wymagały dodatkowej konsultacji ze specjalistą, na przykład weterynarzem, fizjoterapeutą czy dietetykiem, bo okazywało się, że problem nie jest behawioralny, a zdrowotny. Moja praca to trochę taka gra detektywistyczna. Szuka się przyczyny, wyklucza powody. Więc trudność przypadków polega też na tym, że nie wszędzie moje kompetencje sięgają i będą kiedykolwiek sięgać. Dobrze więc być otwartym na różne opcje. Bo to co nam się często wydaje, nie zawsze jest rzeczywistością.
Dominika Wrotek
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez