Samorządy zamykają oddziały w szpitalach, bo brakuje lekarzy i pielęgniarek

2021-08-09 07:18:44(ost. akt: 2021-08-09 08:04:41)

Autor zdjęcia: pixabay.com

Zarabiają miesięcznie nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych, a mimo to szpitale mają problem z kadrą lekarską. Problem w tym, że lekarzy specjalistów po prostu nie ma. A wtedy jedynym wyjściem jest czasowe zamknięcie oddziału.
Czasowe zamknięcie oddziału szpitalnego, to jedyny wyjście w przypadku braku kadry medycznej. I coraz częściej szpitale decydują się na taki krok, licząc, że jakoś uda im się znaleźć medyka, często ściągając go z sąsiedniego szpitala. Tu argumentem są zwykle pieniądze. Jednak teraz dodatkowo sprawę skomplikowała pandemia i otwarcie szpitali tymczasowych, które jak gąbka chłoną kadrę z innych szpitali.

Lekarz dostaje tam 250 zł za godzinę, to trudno przebić tę ofertę — mówi dyrektor jednego ze szpitali na Warmii i Mazurach.

Brak lekarzy, a w konsekwencji kłopoty z zabezpieczeniem kadry na dyżurach, to główna przyczyna tymczasowego zawieszania pracy oddziałów szpitalnych.
W ubiegłym tygodniu był nieczynny oddział wewnętrzny Szpitala Powiatowego w Iławie. Odział został zamknięty na siedem dni z powodu trudności z zabezpieczeniem kadry lekarskiej. W lipcu dwóch lekarzy specjalistów rozstało się z iławskim szpitalem.

W pierwszym półroczu tego roku regionie czasowo zawieszonych było sześć oddziałów szpitalnych, a od 1 lipca wyłącznych czasowo z działalności jest osiem oddziałów — mówi wicewojewoda Aleksander Socha, który odpowiada za służbę zdrowia w województwie. — Główny powód to problemy kadrowe. Niektóre oddziały trudno ponownie uruchomić, bo nie ma pełnej kadry, która jest niezbędna do prowadzenia działalności leczniczej. Tu chodzi przede wszystkim o oddziały wewnętrzne, chirurgię. Coraz częściej mamy do czynienia z zawieszeniem pracy oddziałów noworodków, bo rodzi się mniej dzieci.

Czy w związku zamknięciem oddziałów jest w jakiś sposób zagrożone bezpieczeństwo zdrowotne mieszkańców na danym terenie?


— Jeśli zamyka się się oddział, to jest to jakieś zagrożenie — zauważa wicewojewoda Socha. — Pacjent chciałby uzyskać pomoc szybko i najlepiej na miejscu. To może powodować, że niektórzy będą odkładali wizytę do lekarza na później, co może być zagrożeniem dla zdrowia.

Wojewoda wydaje zgodę na zawieszenie oddziału maksymalnie na miesiąc, licząc, że do tego czasu da się poprawić sytuację kadrową. Na miesiąc został zawieszony oddział chorób wewnętrznych w szpitalu w Kętrzynie. Może ruszy od 1 września.

— Z pracy odszedł nam jeden lekarz, przeszedł do innego szpitala — mówi Wojciech Glinka, dyrektor kętrzyńskiego szpitala. — Szukam, daję ogłoszenia, namawiam, ale nie mogę znaleźć lekarza, choć oferujemy świetne warunki. Jednak brak lekarzy to jest problem ogólnopolski, wielki problem systemowy, który narasta.

Czy lekarze nie chcą pracować w szpitalach powiatowych? — Nie, po prostu mamy za mało lekarzy w Polsce — podkreśla starosta kętrzyński Michał Kochanowski. — Na sto tysięcy mieszkańców mamy najwięcej łóżek w Europie, a najmniej lekarzy. I to jest główny powód.

Samorządowcy, dyrektorzy szukają lekarzy, gdzie się tylko da. — Na razie nie grozi nam zamknięcie żadnego oddziału szpitalnego — mówi Wojciech Iwaszkiewicz, burmistrz Giżycka. — Ale problemy kadrowe, braku lekarzy, pielęgniarek, ratowników są wszędzie.

Jak temu zaradzić?


Wojciech Karol Iwaszkiewicz, burmistrz Giżycka
Fot. Archiwum prywatne
Wojciech Karol Iwaszkiewicz, burmistrz Giżycka

— Od przyszłego roku akademickiego w Giżycku chcemy uruchomić studia pielęgniarskie, mamy podpisany list intencyjny z Uniwersytetem Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie w tej sprawie — dodaje burmistrz Iwaszkiewicz. — W Giżycku powstałaby filia uczelni. Bo jeżeli nie będziemy kształcić pielęgniarek, to po odejściu na emeryturę tych, które obecnie pracują, nie będzie kim ich zastąpić.

Jest luka pokoleniowa. Zbyt mała liczba absolwentów wchodzi do tego zawodu — przyznaje Iwona Kacprzak, wiceprzewodnicząca Okręgowej Rady Pielęgniarek i Położnych w Olsztynie. — Dlatego wiele pielęgniarek mimo osiągnięcia wieku emerytalnego pracuje dalej, często w kilku placówkach.

Jednym z problemów z lekarzami było ograniczenie ich kształcenia za czasów rządu Hanny Suchockiej, bo ponoć mieliśmy ich za dużo. Kilka lat temu te limity zostały zniesione i za rok na rynek pracy trafi znacznie większa liczba absolwentów studiów medycznych. Jednak braki lekarzy są tak duże, że trzeba z dziesięciu lat, by sytuacja zdecydowanie się poprawiła, a ponadto trzeba jeszcze kilku lat, by ci lekarze zrobili specjalizację.

Pewnym wyjściem do tego czasu jest import lekarzy. — Ściągamy lekarzy z Białorusi — mówi burmistrz Iwaszkiewicz. — W naszym szpitalu pracują dwa takie małżeństwa. Jedno z nich jest już po nostryfikacji dyplomów lekarskich. Dla tych lekarzy mamy mieszkania służbowe.

Dyrektorzy szpitali, samorządowcy nie uciekają od odpowiedzi, ile płacą w swoich placówkach lekarzom. Podają kwoty. — U nas średnie wynagrodzenie lekarza w szpitalu to ok. 20 tys. zł brutto, a pielęgniarki ok. 5 tys. zł. To przyzwoite zarobki — uważa jeden z samorządowców. Inni podają wyższe kwoty, bo wystarczy że lekarz weźmie choćby 5 dyżurów w miesiącu i ma dodatkowe ok. 8 tys. zł do pensji.

Patrząc przez pryzmat płac na Warmii i Mazurach, które są najniższe w kraju (przeciętna płaca w gospodarce narodowej w I kwartale wyniosła 5,3 tys. zł brutto, czyli 3,8 tys. zł netto), kwoty rzeczywiście mogą powalić z nóg.

Lekarze nie mają więc raczej powodów do narzekania na zarobki. Zarabiają dobrze, bo nawet kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie. Problem w tym, że na to nie pracują 160 godzin w miesiącu, a często dwa razy więcej. Jednak, gdyby lekarze nie brali dodatkowych dyżurów, to nie byłoby komu leczyć pacjentów. I koło się zamyka.

Problem w tym, że to sami dyrektorzy szpitali za zgodą oczywiście samorządów nakręcają te płace, oferując coraz więcej, coraz więcej. Jednak są pod presją społeczną, mieszkańców, którzy chcą być leczeni na miejscu a nie jeździć do szpitala do innego miasta.

Kiedy na UWM ruszała medycyna, wielu liczyło, że dzięki temu w regionie będzie więcej lekarzy, bo będą kształcenia na miejscu. — Z tego rocznika, który w tym roku kończy medycynę na UWM, nikt nie planuje zostać w Olsztynie, na naszym terenie i to przerażające — mówi Ewa Zakrzewska, członek prezydium Okręgowej Rady Lekarskiej w Olsztynie. — Na pewno lekarzy jest za mało. Z tym problemem stykamy się w każdym szpitalu. Brakuje internistów, chirurgów. Jest luka pokoleniowa, której nie da się zapełnić w ciągu kilku alt, nawet zwiększając liczbę naboru na studia medyczne. Wykształcenie lekarza trwa minimum te 10 lat.

Protest?


Na 11 września pracownicy ochrony zdrowia zapowiedzieli wielki protest, bo rozmowy z ministrem zdrowia nic nie dały. W manifestacji wezmą udział: pielęgniarki, technicy laboratoryjni, lekarze, sanitariusze i pracownicy niemedyczni.

— Strajkiem nie rozwiążemy sprawy — zauważa wicewojewoda Socha. Zdaniem wojewody trzeba rozwinąć system kształcenia lekarzy, może nawet skrócić czas

Takie rozwiązania systemowe już dawno proponował prof. Wojciech Maksymowicz, poseł i były minister zdrowia, bo jak przekonuje trzeba efektywnie wykorzystywać siły, kadry, którymi się dysponuje.

— Trzeba dopasować możliwości jak najlepszej pomocy do tego, czym się dysponuje — mówi prof. Maksymowicz. — Bo nie rozwiążemy problemu, sprowadzając lekarzy z zagranicy. Samorządy powiatowe muszą wydawać coraz większe pieniądze, chcąc mieć u siebie lekarzy. Przebijają się w ofertach, przez co zadłużają się jeszcze bardziej, a z drugiej strony dezorganizowana jest praca wysokospecjalistycznych oddziałów w innych miastach. Dziś szpitale konkurują ze sobą, a na danym terenie powinien być jeden szpital powszechny, a te mniejsze powinny pełnić funkcję szybkiej pomocy pacjentom, dobrej diagnostyki, a potem zajmować się pacjentami, którzy wymagają długiej terapii. Przy takim rozwiązaniu nie potrzeba aż tylu lekarzy specjalistów w szpitalach , a więcej pielęgniarek i na pewno opiekunek.

Dlaczego nie rozmawia się o takich rozwiązaniach? — Bo jest jak zwykle lęk wyborczy — dodaje prof. Maksymowicz. — Myślę, że trzeba tu rozmawiać z samorządami, ale rozmawiać, bo nie chodzi o likwidację szpitali. Jak pokazała pandemia dzięki temu, że mamy tak gęsto sieć szpitali powiatowych, mieliśmy rezerwy, których nie było w innych krajach.

Czego domagają się medycy?


Oprócz pilnego spotkania z premierem Mateuszem Morawieckim chcą:

— znacznie szybszego niż planowany wzrost nakładów na system opieki zdrowotnej do wysokości nie 7 proc, ale 8 proc PKB (jak w krajach sąsiednich, średnia OECD na 2018 rok wynosi 8,8 proc. PKB),
— zwiększenia wynagrodzeń pracowników ochrony zdrowia do poziomów średnich w OECD i UE.
— zwiększenia liczby finansowanych świadczeń dla pacjentów oraz poprawy dostępności pacjenta do świadczeń
— podwyższenia jakości świadczeń dla pacjentów
— zwiększenia liczby pracowników pracujących w systemie ochrony zdrowia do poziomów średnich w krajach OECD i UE.

Andrzej Mielnicki