"Jagoda nigdy się nie poddawała." Czesław Jerzy Małkowski wspomina żonę

2021-07-22 21:01:09(ost. akt: 2021-07-23 09:36:43)
Czesław Jerzy Małkowski z żoną Jadwigą

Czesław Jerzy Małkowski z żoną Jadwigą

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

Czesław Jerzy Małkowski, były prezydent Olsztyna, opowiada, że żona była najwspanialszą kobietą, jaką poznał. Wspierała go w każdej sytuacji. Byli ze sobą bardzo związani, od liceum. Jadwiga Małkowska zmarła nad ranem w środę, 21 lipca.
— Pusto teraz w domu…
— Siedzę na kanapie i patrzę na portret żony, który namalował kiedyś malarz Tadeusz Brzeski. To przepiękny portret. Naprzeciwko jest też nasz wspólny portret, który powstał z okazji obchodów 650 lat Olsztyna. Idziemy szczęśliwi, w pięknych strojach, a żona idzie z kwiatami. To wyjątkowo piękne zdjęcie… Dziś jestem sam. Na stole przede mną leży mnóstwo zdjęć. Szukałem najlepszej fotografii do ceremonii pogrzebowej. Byliśmy ze sobą bardzo związani. Od czternastego roku życia…

— To była szkolna miłość?
— Poznaliśmy się w pierwszej klasie liceum pedagogicznego w Szczytnie. A tak naprawdę na dobre zaiskrzyło między nami w ostatniej klasie. Wtedy byliśmy już naprawdę mocno ze sobą. Poszliśmy potem razem do pracy. Do dzisiaj pamiętam jej długi piękny warkocz i głos. W liceum dużo śpiewała i się tym zauroczyłem. A poza tym ona była bardzo dobrą uczennicą. Przez wszystkie lata zawsze była w pierwszej trójce. Była też bardzo uporządkowana i zdyscyplinowana. To było piękne u niej. Dlatego byliśmy razem: Jurek i Jagoda. To ja zacząłem nazywać ją Jagodą. A to dlatego, że mam siostrę Jagodę.

— A ona brata Jurka.
— Niestety brat przed świętami Bożego Narodzenia zmarł na covid. Żona przeżyła jego śmierć tak bardzo, że miała depresję i znalazła się w szpitalu. To był ukochany, najmłodszy brat, którym opiekowała się w latach młodzieńczych. Dlatego nie mogła się odnaleźć po jego śmierci. Nie jadła i nic nie piła. Dopiero w szpitalu uniwersyteckim, za co jestem bardzo wdzięczny, zaczęła odzyskiwać siły. Szwagier był również i mi bardzo bliski. Często do nas przyjeżdżał i był ojcem chrzestnym naszej córki. A teraz zmarła Jagoda, najbliższa mi osoba… Trudno mi się pozbierać. To była wspaniała kobieta. Niesamowita żona. Również pełna optymizmu pacjentka. Przez ostatnie trzy lata niestety nie chodziła. Leżała w łóżku.

— To był dla niej trudny czas…
— Najpierw w styczniu 2018 roku przeszła operację serca. Miała ogromne problemy z krążeniem. Choroba serca była wywołana sytuacją, jaka nas spotkała. Co prawda spreparowana, ale jednak się wydarzyła (chodzi o sprawę seksafery w olsztyńskim w ratuszu w 2008 roku — red). Zaważyło to na jej zdrowiu. Ja to szczególnie przeżywam, w pewnym sensie się obwiniam. Na szczęście operacja w szpitalu wojewódzkim się udała. Mogłem już następnego dnia się zobaczyć z żoną. Ale okazało się, że wieczorem ciśnienie dobiło do trzystu i porozrywało naczynia. Ratował ją wtedy dr Piotr Żelazny, który jest cudotwórcą. Otworzył klatkę piersiową i po mistrzowsku wyrwał ją z najgorszego. Żona trafiła wtedy na OIOM, gdzie leżała dwa miesiące. Później wróciła na kardiochirurgię.

— Długo leżała w szpitalu?
— Przed Wielkanocą przywiozłem ją do domu. Pomagał jej rehabilitant pan Mirek, któremu też dziękuję za pomoc. Jagoda już w sierpniu sama stanęła na nogi. Próbowała chodzić, nawet wchodzić na schody. Ale we wrześniu znowu stało się nieszczęście. Ja wtedy byłem w sądzie, bo cały czas trwała moja okrutna sprawa. Z żoną była córka, która na chwilę akurat musiała wyjść z domu. A Jagoda już wtedy potrafiła sama wstać z fotela i samodzielnie zrobić kilka kroków. I chciała udowodnić, że jest samodzielna. Zawsze zresztą taka była… Poszła do łazienki, poślizgnęła się i przewróciła. Dramat. Złamała biodro, a głową uderzyła mocno w ścianę. Leżała potem sześć tygodni na wyciągu. Dopiero później ją operowano. W tym czasie trzeba było też ratować jej płuco. Tu na wysokości stanął szpital pulmonologiczny w Olsztynie. Też jestem wdzięczny, bo lekarze zrobili cuda z tym płucem. Uaktywnili je. I było coraz lepiej. Niestety do czasu, bo dawały o sobie znać inne słabości — ataki cukrzycy i osłabione nerki przez leki. Ostatnio, na początku lipca, żonę dotknął udar. Nie była w stanie go pokonać. Zmarła rano, a ja dzień wcześniej wieczorem byłem u niej.

— Miał pan nadzieję, że wyjdzie z tego.
— Rozmawialiśmy, bo w cudowny sposób odzyskała mowę. Był już planowany wypis na czwartek. Rozmawialiśmy, że w maju z okazji urodzin odwiedziły ją koleżanki z pracy, z kuratorium. To było piękne spotkanie. I był eliksir na moje serce, bo panie bardzo ją motywowały. Dlatego planowaliśmy, że w październiku, kiedy ma imieniny, też to powtórzymy. Wtedy, w szpitalu, po raz pierwszy spytała mnie: "Jurek, a ile czasu już choruję?" Zdziwiony byłem, bo nigdy takiego pytania nie stawiała. Wyjaśniłem, że trzy lata. Słuchała uważnie. Chciałem, żeby była już w domu. Wnuki już czekały na jej powrót. Jagoda za nimi przepadała. Dlatego, gdy zmarła rano, nie mogłem w to uwierzyć. Całe szczęście, że mam wspaniałą córkę, która ma dobrego męża i dwóch cudownych synów. Razem bardzo się wspieramy.

— Miał pan żonę, która zawsze była przy panu.
— Zawsze była, to prawda. Gdy byłem prezydentem, wyjeżdżaliśmy za granicę. Ona jeździła ze mną. I zawsze za jej pobyt płaciłem z własnej kieszeni. Nie chciałem nepotyzmu w wydatkach miejskich. Dlatego mamy tak wiele wspólnych zdjęć. Lubiliśmy też jeździć do Włoch, do Gubbio. Mamy tam przyjaciół. Jest tam też jest salon z modą kobiecą, gdzie dwukrotnie kupowałem Jagodzie bardzo ładne garsonki. Gdy pojechaliśmy do Gubbio trzeci raz, z zadziwieniem patrzyliśmy na witrynę tego sklepu. Widniała tam fotografia żony z informacją, że „tu ubiera się żona prezydenta Olsztyna z Polski”.

— Dużo państwo razem przeżyli.
— To bogactwo uczuciowe i rodzinne. Lubiliśmy razem spacerować i podróżować. Ale nigdy nie wyjeżdżaliśmy na wczasy zagraniczne. Jeździliśmy na południe Polski, na Kurpiowszczyznę i zawsze w zaciszne zakątki. Żona jeździła też do sanatorium do Kołobrzegu. Ja do niej na kilka dni dojeżdżałem, żeby być z nią. Zawsze zresztą dobrze się rozumieliśmy. Nigdy się nie okłamywaliśmy w ostatecznych rozmowach. A gdy spotkało mnie nieszczęście, ona bardzo je przeżywała. Przeprowadziliśmy jednak szczerą rozmowę. Uwierzyła mi. A potem była przeszczęśliwa, gdy usłyszała wyrok uniewinniający. A kiedy wybrzmiał wyrok drugiej instancji, więc ostateczny, tak to przeżyła, że znalazła się w szpitalu. Straciła przytomność.

— Kamień z serca?
— Można tak to nazwać. Wtedy też była bardzo długo na oddziale kardiologicznym w szpitalu miejskim. Dziękuję doktorowi Ryszardowi Targońskiemu, który jest nieprzeciętnym i serdecznym lekarzem. Trudno wymieniać nazwiska wszystkich lekarzy, którzy dbali o zdrowie żony. Wszystkim jestem wdzięczny. Żona też była. Wszyscy czynili cuda. Ale Jagoda była silna. Miała nieodpartą chęć życia. Nie dawała się zwyciężyć. Nie uznawała porażek. Mnie też wzmacniała. Gdy spotkało mnie to, co spotkało, wyszliśmy na długi spacer. Powiedziałem jej wtedy: „Jagódko, boję się, że mogą mnie zamknąć”. O ona wtedy odpowiedziała: „Jurek, nie na rok, nie na dwa, nawet na więcej. Ale jak jesteś pewny swojej niewinności, trzymaj się tego. Ja będę z tobą”. To była niesamowita kobieta...

— Gdyby nie była z panem, byłoby znacznie trudniej.
— Powiem wprost: gdyby jej nie było, to dzisiaj byśmy nie rozmawiali.

Barbara Banasik, przyjaciółka Jadwigi Małkowskiej:

— Pracowałyśmy razem w jednym pokoju przez pięć lat w kuratorium oświaty. Dlatego wszystkie problemy przeżywałyśmy razem. Nie było w niej nigdy wiary, że to, co się działo, było prawdziwe. Cały czas stała za mężem murem. Ileż osób jej wtedy mówiło, żeby go zostawiła, żeby wystawiła mu walizki za drzwi. To był straszny dla niej czas. Często też odwiedzałam ją w domu. Przychodziłam wtedy, kiedy odbywały się rozprawy sądowe, żeby być z nią w tym czasie. Włączała zawsze telewizor i czekała na wiadomości. Nawet gdy miała chwile niepewności, szybko stawiała się do pionu. Była bardzo wierząca i modliła się do Jana Pawła II. A gdy zachorowała, mąż był zawsze przy niej. Nie opuszczał jej na krok. To marzenie wielu kobiet, żeby mieć tak troskliwą opiekę. To rzadko się zdarza, żeby mąż i córka tak czule i tak blisko byli przy niej. Można powiedzieć, że jej darowali te trzy lata. Od rana do wieczora byli przy niej.

Jadwiga Małkowska w rozmowie z "Gazetą Olsztyńską" sprzed kilku lat:

Poznaliśmy się w szkole. Nie była to jednak miłość od pierwszego wejrzenia, bo przecież pięć lat byliśmy w jednej klasie. To zaczęło się pod koniec szkoły. A od czasu, gdy jestem prezydentową, domowe sprawy są tylko na mojej głowie. Robię zakupy, zajmuję się remontami, często kupuję sama koszule, krawaty, a nawet garnitury mężowi. Umawiam się z obsługą sklepu, że odniosę ubrania, jeśli nie będą dobre.

ADA ROMANOWSKA
a.romanowska@gazetaolsztynska.pl