Założycielki Fundacji Psiaki z Warmii i Mazur: Pomaganie jest naszą pasją [ROZMOWA]
2021-07-10 20:43:09(ost. akt: 2021-07-10 20:50:01)
Magdalena Rojowska, Maria Bohutyn i Kamila Kozicka-Szafran od kilkunastu lat pomagają bezdomnym zwierzętom. Półtora roku temu razem założyły Fundację Psiaki z Warmii i Mazur. Wspólnie szukają domów i zbierają środki, by psom w przytuliskach żyło się lepiej.
Z Magdaleną, Marią i Kamilą spotykam się w jednej z restauracji w Dobrym Mieście. Towarzyszą nam Apacz i Biały Kieł - szczeniaki o kremowym umaszczeniu, które pod opiekę fundacji trafiły kilka tygodni temu i jeszcze czekają na nowe rodziny. Psiaki są ciekawskie i wszędzie ich pełno. Jednak nawet gdy opiekunki skupiają się na rozmowie, kątem oka obserwują rozbrykane rodzeństwo.
— Pierwsza była przyjaźń czy połączyła was pomoc zwierzętom?
Magdalena: W moim i Kamili przypadku zaczęło się od zwierząt. Ja od zawsze interesowałam się losem czworonogów. Od małego pomagałam kotom czy odwoziłam błąkające się psy do schronisk. Pewnego dnia trafiłam na artykuł w Gazecie Olsztyńskiej o przytulisku w jednej gminie spod Olsztyna, które nie cieszyło się zbyt dobrą opinią. Zaczęłam tam pomagać, a wkrótce udzielać się także w przytulisku w Świątkach. Tam poznałam Kamilę, która działała też w Dobrym Mieście i nasze więzi się zacieśniły.
Maria: Z Magdą poznałyśmy się przez wspólnych znajomych i to ona zachęciła mnie do działania na rzecz zwierzaków. Zaczęłam przyjeżdżać do różnych przytulisk, gdzie spotkałam inne osoby, które tam działały, w tym Kamilę. Od razu znalazłyśmy wspólny język.
— Gminne przechowalnie nie mają zbyt dobrej opinii. Jaki widok zastałyście tam kilkanaście lat temu?
Magdalena: Bardzo zależy to od gminy. W przytulisku, którym zaczynałyśmy pomagać, psy na początku były przywiązane do bud na łańcuchach, a nad kojcami nie miały żadnego zadaszenia, będąc narażone na słońce czy deszcz. Dopiero po interwencji wolontariuszy te warunki się poprawiły. W przytuliskach, w których obecnie działamy, czyli Jezioranach, Ornecie i Świątkach, od początku było całkiem dobrze. Problemem były tylko adopcje. Mimo że dawano ogłoszenia do gazet, to z przechowalni nie ubywało zbyt wiele zwierząt.
Magdalena: Bardzo zależy to od gminy. W przytulisku, którym zaczynałyśmy pomagać, psy na początku były przywiązane do bud na łańcuchach, a nad kojcami nie miały żadnego zadaszenia, będąc narażone na słońce czy deszcz. Dopiero po interwencji wolontariuszy te warunki się poprawiły. W przytuliskach, w których obecnie działamy, czyli Jezioranach, Ornecie i Świątkach, od początku było całkiem dobrze. Problemem były tylko adopcje. Mimo że dawano ogłoszenia do gazet, to z przechowalni nie ubywało zbyt wiele zwierząt.
Maria: Tym co mnie uderzyło od początku było to, że psy miały szczątkowy kontakt z człowiekiem. Zapewnione były podstawowe potrzeby - karma, woda, klatki regularnie sprzątano. Zwierzęta jednak nie wychodziły na spacery, nie potrafiły chodzić na smyczy. Wynikało to oczywiście z czynnika finansowego. Osoba, która jest zatrudniana przez gminę wyłącznie karmi psy, sprząta, kontroluje, czy nie są chore. Ale zwierzętom brakuje obcowania z ludźmi, spacerów, rozpieszczania. Zaczynaliśmy więc od wyprowadzania.
Magdalena: Na początek właśnie w to poszło najwięcej naszej siły. Później zaczęłyśmy stopniowo ogłaszać psy w mediach, tak by miały większe szanse na adopcje.
— Wytłumaczcie proszę, na jakich zasadach psy trafiają do przytulisk.
Magdalena: Każda gmina ma co roku obowiązek stworzenia programu walki z bezdomnością zwierząt. Jej obowiązkiem jest wyłapywanie bezdomnych i zagubionych czworonogów.
Maria: Po złapaniu zwierzęcia na początku sprawdza się, czy ma czipa i ogłasza się w internecie, że taki pies czy kot został znaleziony. Jeśli przez czternaście dni od odłowienia zwierzęcia nie znajdzie się właściciel, to zwierzę staje się własnością gminy.
Magdalena: Przytuliska to jednak tylko tymczasowe punkty, w których zwierzę ma zostać tuż po odłowieniu, zanim jeszcze nie trafi do schroniska. Potem niezwłocznie powinno trafić do schroniska, z którym dana gmina ma podpisaną umowę.
Magdalena: Przytuliska to jednak tylko tymczasowe punkty, w których zwierzę ma zostać tuż po odłowieniu, zanim jeszcze nie trafi do schroniska. Potem niezwłocznie powinno trafić do schroniska, z którym dana gmina ma podpisaną umowę.
— Jak w przytuliskach zareagowano na waszą chęć pomocy?
Kamila: W większości przypadków ten pierwszy kontakt nie był łatwy. Ale po jakimś czasie dostrzeżono, że dzięki naszemu wsparciu psów stopniowo zaczęło ubywać. To z kolei zaczęło przekładać się na budżet gminy. Jeśli któreś opuści przytulisko, to mniej zwierząt zostaje do utrzymania. Pamiętajmy przy tym jednak, że cały czas też dochodzą nowe.
Maria: Ale w pewnym momencie zaczęły pojawiać się oczekiwania także z naszej strony. Chciałyśmy, by gminy stopniowo nam ułatwiały pracę i poprawiały warunki, w których przebywają zwierzęta.
— Co było dalej?
Magdalena: Byłyśmy na tyle zaangażowane, że inwestowałyśmy w to własne środki. Zależało nam na odmianie losów tych zwierząt. Zaczęłyśmy szukać nowych domów dla zwierząt w coraz szerszym obszarze. Z początku ogłaszałyśmy zwierzęta tylko w Olsztynie, potem dołączyłyśmy gminy ościenne, a obecnie działamy na całą Polskę.
Maria: Szło za tym coraz bardziej restrykcyjne sprawdzanie rodzin przed adopcjami. Zależy nam bowiem, by pies szedł do domu na całe życie, a nie by był wyłącznie chwilowym kaprysem.
— Jak sprawdzacie potencjalne rodziny?
Kamila: Psiaki ogłaszane są na naszej stronie i w mediach społecznościowych - na Facebooku czy Instagramie. Większość osób wyraża chęć adopcji telefonicznie. Po pierwszych dwóch zdaniach już można stwierdzić, czy warto kontynuować taką rozmowę. Nie wydajemy psiaków na łańcuch, do kojców. Czerwona lampka zapala nam się także, gdy osoba mówi na przykład, że pies będzie mógł wchodzić do domu tylko zimą.
Maria: Zdarzały się przypadki, że pies był duży i przyzwyczajony do podwórka. Wtedy robiłyśmy wyjątki. Ale psiaki tego typu (tu Maria wskazuje na małego Apacza i Białego Kła - przyp. red.) nie odnajdą się dobrze w takich warunkach.
Magdalena: Na wstępie do chętnych przesyłana jest ankieta przed adopcyjna. Duże znaczenie ma tu wiek potencjalnej rodziny. Przykładowo, nie wydamy młodego, aktywnego psa seniorom.
Maria: Sprawdzamy doświadczenie przyszłych opiekunów, ich podejście do zwierząt czy choćby skład domowników. Pies musi być dopasowany do charakteru i trybu życia rodziny. Nie każdy bowiem poradzi sobie z psem o danych cechach behawiorystycznych. Nie wszystkie psy sympatyzują też z innymi zwierzętami, a potencjalna rodzina może już jakieś przecież posiadać.
— A co z warunkami lokalowymi?
Magdalena: Te także zawsze są sprawdzane. Nie zawsze jednak robimy to osobiście. Jeśli psa ma zaadoptować ktoś z drugiego końca Polski, to wysyłamy do tej osoby zaprzyjaźnionego zwierzoluba z tamtego terenu, który wszystko dokładnie weryfikuje.
Kamila: Zdarzało się też tak, że procedura adopcyjna była dopełniona niemalże w stu procentach, a na miejscu okazywało się, że dom nie jest jednak taki, jakim go nam przedstawiono. Wtedy nie wydajemy zwierzęcia.
Magdalena: Wolimy nie ryzykować, bo mamy zbyt dużo przykrych sytuacji ze zwrotami psiaków. Nie jest to częste, ale się zdarza. W ciągu roku mamy kilka takich przypadków.
Maria: Na przykład jeśli mieszkanie potencjalnych opiekunów jest przez nich wynajmowane, teraz już oczekujemy pisemnej zgody właściciela lokalu. Zdarzyło nam się, że właściciel pierwotnie się zgadzał, a potem rozmyślił. Osoba wolała zrezygnować ze zwierzęcia, a nie z mieszkania. Po dwóch tygodniach pies do nas wrócił.
Magdalena: Są także rozstania par, w których żadna ze stron nie chce dalej opiekować się zwierzęciem. Zdarzają się też kłamstwa, powoływanie na domniemaną alergię czy wyjazd.
— Myślicie, że to dlatego że ludzie sobie nie radzą?
Magdalena: Często myślą, że zostawią w domu psa i nie będzie on wymagał opieki. Nic bardziej mylnego, szczególnie w przypadku szczeniąt. To nie są maskotki, które położymy sobie na kanapie i będą pięknie się prezentowały. Niszczą i mają swoje potrzeby, a wiele osób to przerasta.
Maria: Bywają też osoby nieprzygotowane na chorobę zwierzęcia. Zarzucają, że kiedy brali go od nas, to pies był zdrowy i że zataiłyśmy chorobę. Ale prawda jest taka, że nie ma funduszy na to, by wykluczyć wszystkie potencjalne zagrożenia. Oczekiwania osób są czasem zadziwiające. Ludzie chcą, tak jak produkt, psa zareklamować.
— Jak udaje wam się łączyć opiekę nad fundacją z obowiązkami zawodowymi?
Maria: Ja mam nienormowane godziny pracy. Dlatego mogę wykonać czasem jakieś obowiązki fundacyjne w ciągu dnia, ale zazwyczaj jest to praca po godzinach. W idealnym świecie chciałabym mieć więcej czasu dla fundacji. A tak trzeba go czasem wyszarpywać. Przecież doba ma tylko 24 godziny.
Magdalena: Ja z racji pracy od ósmej do szesnastej fundacyjne obowiązki wypełniam po pracy oraz w weekendy.
— Jak duża jest obecnie grupa ludzi, z którymi współpracujecie?
Maria: Na początku była nas garstka i do psów jeździło się niezależnie czy była zima, świątek, piątek czy niedziela. Nasza praca polegała też głównie na tym, by pies miał chociaż szczątkowy kontakt z człowiekiem. Teraz, kilkanaście lat później, ludzi przybyło. Jest silna grupa młodzieży oraz dorosłych, która wyprowadza psy na spacery. Są też ci, którzy tworzą ogłoszenia w internecie. Mamy też osoby z doskoku – pomoc w transportach i złote rączki. No i oczywiście ci, którzy zapewniają domy tymczasowe.
Magdalena: Nie zapominając o naszych przyjaciołach, którzy organizują zbiórki i bazarki na rzecz naszych podopiecznych. Są też oczywiście darczyńcy, bez których to wszystko nie mogłoby istnieć.
Kamila: Przez pierwsze lata rzeczywiście bywało ciężko. Miałyśmy zaległości i coś zawsze było kosztem czegoś. Na przykład psy były wyprowadzone, ale ogłoszenia niezrobione. Z czasem nauczyłyśmy się dzielić obowiązkami z innymi. A my jesteśmy bardziej odpowiedzialne za koordynację tej całej machiny.
— Ogłoszenia psów, które wstawiacie do internetu piszecie językiem, który porusza. W jakiej formie najłatwiej dotrzeć do nowych rodzin?
Kamila: Tego też z czasem musiałyśmy się nauczyć. Krótki, jedno czy dwuzdaniowy opis nikogo nie przyciągnie. Trzeba napisać coś od serca. Wtedy widzimy odzew w naszych telefonach. Bardzo dużo zgłoszeń było zwłaszcza w ubiegłym roku, gdy zaczęła się pandemia. Na początku bałyśmy się, że dla ludzi pies będzie zachcianką wyłącznie na czas kwarantanny, po którym zwierzę będzie odesłane do nas. Później odblokowałyśmy adopcje. Na szczęście okazało się, że psy trafiły do dobrych domów.
— Macie ogrom obowiązków na głowie. Jak na waszą częstą nieobecność w domu reagują członkowie rodzin?
Kamila: Mamy to szczęście, że bardzo nas wspierają i rozumieją.
Maria: Akceptują choćby to, że czasem do domu wracamy ze szczeniętami, które właśnie trafiły pod skrzydła fundacji (śmiech).
— A wasza przyjaźń - czy zyskała na tym, że wspólnie prowadzicie teraz fundację?
Magdalena: Ja i Maria mieszkamy w Olsztynie, więc mamy nieco więcej okazji do prywatnych spotkań. Ale z Kamilą już od dawna umawiamy się na wspólną imprezę i wciąż nie mamy czasu (śmiech).
Maria: Nie pamiętam nawet, kiedy ostatni raz widziałyśmy się w tym gronie w innych okolicznościach niż przytulisko. Chciałybyśmy, ale wolimy zrobić coś pożytecznego.
Magdalena: Fundacja zajmuje nam praktycznie cały czas wolny. Łączy nas głównie pomaganie zwierzakom i na tym się głównie skupiamy w wolnym czasie.
— Jak wyobrażacie sobie przyszłość fundacji?
Maria: Chciałybyśmy działać jeszcze prężniej i rozszerzyć siatkę osób pomagających o takich, którzy zostaną z nami na dłużej i będą mogli być przy psiakach na co dzień, a nie tylko od święta. Przymierzałyśmy się także do edukacji. Chcemy chodzić do przedszkoli czy szkół i opowiadać o tym, kim są bezdomne psy, skąd wynika bezdomność i jakim odpowiedzialnym zadaniem jest posiadanie psa. Tak, żeby od wczesnych lat życia zaszczepiać prawidłowe postawy. Już nawet raz udało nam się taką lekcję z powodzeniem poprowadzić.
Kamila: Nawet sam kontakt dzieci ze zwierzęciem dużo daje. Uczestniczyłam w takim spotkaniu wraz z psem mającym amputowaną łapę. Widać było poruszenie dzieci, zadawały mnóstwo pytań na temat stanu zdrowia czworonoga i były pod wrażeniem, jak ten pies dobrze sobie radzi. Także jest duży potencjał.
Kamila: Nawet sam kontakt dzieci ze zwierzęciem dużo daje. Uczestniczyłam w takim spotkaniu wraz z psem mającym amputowaną łapę. Widać było poruszenie dzieci, zadawały mnóstwo pytań na temat stanu zdrowia czworonoga i były pod wrażeniem, jak ten pies dobrze sobie radzi. Także jest duży potencjał.
— Czy świadomość na temat opieki nad zwierzętami rośnie? Widzicie zmianę w zachowaniu ludzi na przestrzeni ostatnich lat?
Magdalena: Zdecydowanie widzimy. Nawet osoby na wsiach, gdzie dotąd psy mnożyły się na potęgę, dzwonią do nas i proszą o pomoc w sterylizacji suczek czy znalezieniu domów dla szczeniąt - w takich sytuacjach też pomagamy. Taka postawa ludzi to duży krok naprzód. A my otwarte serca mamy na wszystkich i nigdy nie odmówimy pomocy.
Dominika Wrotek
redakcja@gazetaolsztynska.pl
redakcja@gazetaolsztynska.pl
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez