W Gabinecie Wspomnień zatrzymała czas

2021-06-12 20:03:30(ost. akt: 2021-06-11 15:53:20)

Autor zdjęcia: Daria Bruszewska-Przytuła

Grażyna Saj-Klocek ze Szczytna ma moc zatrzymywania czasu. Pierwszą tego wskazówką są... wskazówki właśnie. W zegarze, który zauważam, witając się z moją przewodniczką po świecie PRL, ani drgną! I coś mi mówi, że właśnie pani Grażyna ma z tym coś wspólnego...
Kiedy w koszulce z podobizną Krzysztofa Klenczona otwiera przede mną drzwi do Gabinetu Wspomnień, nabieram przekonania, że Grażyna Saj-Klocek w momencie ich przekroczenia faktycznie cofa się w czasie. Kiedy opowiada mi o swoich początkach pracy w Społem, mam nieodparte wrażenie, że widzę przed sobą właśnie tę młodziutką dziewczynę, która uczyła się przełączać rozmowy telefoniczne i sprawnie stukała w maszynę do pisania, dbając o to, by w tekście nie pojawił się żaden błąd. I chyba informacja o tym, że w pomieszczeniu, w którego powstanie pani Grażyna włożyła tyle serca i pomysłów, znajduje się wehikuł czasu, tłumaczyłaby całkiem zgrabnie fakt, że pracując zawodowo, ma ona czas na rowerowe wycieczki, wyprawy na narty, morsowanie, spacery, zdobywanie szczytów, czytanie i bardzo aktywny udział w życiu kulturalnym miasta. Może zresztą coś z tym wehikułem jest na rzeczy, bo sama też odkrywam, że po ponad godzinnym spotkaniu (które oczywiście zdawało się trwać nie dłużej niż kwadrans!) czuję swoje mięśnie twarzy. Od ciągłego uśmiechania się bolą mnie policzki. Jak w czasach dzieciństwa!

Strażniczka przeszłości


Pierwszy rzut oka na Gabinet Wspomnień w szczycieńskim biurze Społem natychmiast uruchamia lawinę skojarzeń. Są meble na wysoki połysk, jest zastawa, którą całkiem nieźle pamiętam z restauracji i... ze znajomych mieszkań, w których jakimś cudem znalazły się pojedyncze talerze czy sztućce z logo Społem. Jest też i waga, przez którą — jak przypuszczam, bo wciąż wzbudza moją fascynację — chciałam w wieku lat trzech zostać „sklepaczką”.
„Sklepaczką” mogłaby też zostać pani Grażyna, absolwentka liceum zawodowego, kształcącego handlowców. Rzecz w tym, że kiedy w drugiej klasie miała odbyć praktyki, skorzystała z propozycji, by zrealizować je w sekretariacie prezesa zarządu PSS Społem. A potem? Potem skończyła szkołę i... wróciła w to samo miejsce.


Pomysł na Gabinet Wspomnień pojawił się w głowie pani Grażyny dwa lata temu, kiedy to Społem obchodziło 150-lecie powstania na ziemiach polskich.

— Jestem pracownicą Społem od 1980 roku, czyli już ponad 40 lat, więc sama siebie mianowałam strażniczką przeszłości — mówi żartobliwie pani Grażyna.— Na Gabinet Wspomnień przerobiłam pomieszczenie, w którym kiedyś istniała kasa. Znajduje się tu kilka miniwystaw. Symbolem sklepu Społem jest tutaj waga sprzed kilku dekad. Towarzyszą jej np. opakowania po bułce tartej czy cukrze, reprezentujące naszą paczkarnię, oraz produkty kojarzące się ze sklepami rodem z PRL: musztarda i ocet. Prezentujemy tu także oryginalne fartuchy pracownic sklepów.

W Gabinecie znalazło się też miejsce dla części gablot, w których przechowywano pamiątki w świetlicy należącej do szczycieńskiego Społem. Nie brakuje też innych symboli tego, co było ważne dla pracowników firmy. Dzięki pani Grażynie uchowało się więc np. zaklęte w przedmioty wspomnienie o ośrodku wypoczynkowym w Kobylosze. Jeden z zachowanych przedmiotów wydaje się szczególnie odpowiedni do takiego „przechowywania”, bo to... lodówka. Jest mała, swoje na pewno już przeszła, ale działa!

A skoro o lodówce mowa, to warto dodać, że w Gabinecie pani Grażyna zaaranżowała także kącik gastronomiczny. To wspomnienie po dobrze znanych, także mieszkańcom naszego regionu, restauracjach, kawiarniach i barach należących do Spółdzielców.


Gdyby ktoś chciał podczas pobytu w Gabinecie sprawdzić, jakie ceny obowiązywały w lokalach kilka dekad temu, wystarczy, że poprosi o rachunek. Pani Grażyna zachowała dowód zapłaty z kawiarni, w której bawiła jako 18-latka.

— Jako młoda dziewczyna prowadziłam pamiętnik, więc kiedy odnotowałam w nim swoją wizytę w kawiarni, do zeszytu przypięłam też rachunek — wspomina.

A skoro o wnikliwym notowaniu mowa, to przypomnijmy, że dawniej w odpowiednio zarządzanym sklepie na straży porządku stała książka skarg i zażaleń. Okazuje się, że do jednej z nich wpisał się Jerzy Niemczuk. Na co poskarżył się mieszkający niedaleko Szczytna pisarz, scenarzysta m.in. „Rancza”? Cóż, niech to pozostanie tajemnicą... do czasu odwiedzin Gabinetu, oczywiście!


Detektywka historii


Pamiątki po czasach, których już nie ma, pani Grażyna gromadziła latami. Jedne intencjonalnie, inne trochę przypadkiem, a trochę ze świadomości, że wi
ele z tego, co dzisiaj wydaje się nieistotne, może nabrać znaczenia za jakiś czas.
Pani Grażyna, przyznaje żartobliwie, że ma manię zbieractwa. Przy utrwalonym w symbolicznej formie stanowisku pracy mojej przewodniczki, zatrzymujemy się na nieco dłużej. Sekretariat reprezentują, a jakże!, maszyna do pisania oraz... słownik ortograficzny, oprawiony zresztą przez przyjaciela pani Grażyny, Wacława Malczewskiego. Na wypadek, gdyby jakiś wyjątkowo złośliwy chochlik zaczaił się na tekst, w gotowości czuwa „korektor”, którego wygląd na pewno wywoła zdziwienie na twarzach młodzieży odwiedzającej Gabinet. O wspomnianej pasji do zbierania świadczą kalendarze — jest ich cała kolekcja!

Pani Grażyna ma też duszę historycznej detektywki. Rozmowa z dyrektorką biblioteki w Szczytnie, panią Jagodą, zainspirowała ją do wyciągnięcia starych ksiąg pracowniczych. Szukała w nich dokładnych danych na temat mamy Krzysztofa Klenczona, o której wiedziała, że była pracownicą Społem, a konkretniej: kierowniczką delikatesów. W czasie tych poszukiwań pani Grażyna odkryła, że i jej ulubiony artysta ma na koncie „społemowski” epizod. Młody Klenczon pracował tam bowiem jako inwentaryzator. Wśród dokumentów pracowniczych zachowały się m.in. jego podanie o przyjęcie do pracy, życiorys napisany ręką muzyka czy kwestionariusz, w którym muzyk utrzymywał, że jest właścicielem wytwórni wód gazowanych. Pani Grażyna żartuje, że może właśnie dzięki temu sodówka nie uderzyła mu do głowy.

Swoją drogą, z tym Klenczonem to dość niezwykła sprawa, bo pani Grażyna, jego wielka fanka, dzięki swoim odkryciom upewniła się, jak wiele ją łączy z muzykiem. Oboje, w odstępie dwóch dekad, zaczęli pracę w Społem tego samego dnia, czyli 1 marca. — Kiedy chciał odejść z pracy, wnioskował o rozwiązanie umowy z dniem 1 lipca. Pewnie wiedział, że ja się tego dnia urodziłam! — żartuje pani Grażyna. I tłumaczy, jakie obowiązki wyznaczono młodemu artyście: — Klenczon odpowiadał za spis majątku w naszych piekarniach, sklepach, restauracjach...


Czego jeszcze dowiadujemy się o artyście z Gabinetu Wspomnień? Na pewno tego, że miał godny podziwu charakter pisma. I że pracował po godzinach. I że... No, więcej to już nie ma co zdradzać. Tym bardziej że w sekrecie można dodać, że o Klenczonie pani Grażyna mogłaby rozmawiać długo i intensywnie, więc w czasie odwiedzin w Gabinecie, warto ją o artystę zagadnąć.

Klucze do sukcesu

„Intensywnie” to zresztą słowo-klucz. Szczytnianka jest jedną z tych osób, które nie pozwalają na to, by życie przelewało im się między palcami. Żyje aktywnie i nie wygląda na to, żeby miała zamiar z choćby części swoich aktywności zrezygnować.

Od 20 lat należę do grupy rowerowej „Kręcioły” — mówi na przykład pani Grażyna. I wskazując na T-shirt z podobizną Klenczona, dodaje: — Koszulka, którą mam na sobie, to pamiątka po naszej „kręciołowej” wyprawie na uroczystość nadania imienia szkole w Dźwierzutach. Jej patronem został oczywiście Krzysztof Klenczon.

W zaprojektowanym przez siebie gabinecie pani Grażyna znalazła miejsce także dla kącika poświęconego piekarniom i... kluczom. Ta ostatnia miniwystawa ma swoją nazwę: „Klucz do sukcesu i klucz do stresu”. Skąd się tyle tych kluczy wzięło?


— Przez lata, kiedy kolejne osoby przechodziły np. na emeryturę, zostawiały różne klucze do różnych biurek, szafek, kasetek. Nie wiadomo było, co z nimi robić. W końcu postanowiłam zebrać je w jednym miejscu. Wystawa rodziła się w bólach, bo czasem gwóźdź wchodził jak w masło, a innym razem trafiałam na poważny opór — żartuje pani Grażyna.

Kiedy stajemy przy fragmencie wystawy, który upamiętnia wypożyczalnię naczyń, pani Grażyna wspomina z kolei, że przez lata swojej pracy w Społem, nigdy nie podawała gościom i szefom kawy lub herbaty w firmowej zastawie. Wybierała inne filiżanki czy szklanki. Dlaczego? Może dlatego, że co innego było wówczas w modzie? A może, w myśl zasady, że szewc bez butów chodzi, nie było ich w biurze pod ręką? — Teraz za to jestem dumna, że mogę panią poczęstować wodą właśnie w filiżance z naszym logo — mówi pani Grażyna.

Tę jej dumę widać w każdym geście i uśmiechu, jakim obdarza przedmioty, które — za jej sprawą — także dla innych stają się czymś więcej niż eksponatami. Pani Grażyna jest strażniczką historii zaklętej w mniejszych i większych przedmiotach, ale, przede wszystkim, od zapomnienia ocala ludzi. Wskazując na dziesiątki zdjęć, przywołuje liczne nazwiska. Słuchając jej, można mieć wrażenie, że ma serce równie pojemne co pamięć.

A z tą pamięcią to jest ciekawa sprawa, bo szczytnianka zapewnia, że gdyby miała ją zawodzić, to z pomocą przybędą... kalendarze. — Co roku zakładam nowy i notuję w nim wszystkie ważne informacje — tłumaczy pani Grażyna. — To, co jest ciekawe, to fakt, że ja nie mam pamięci np. do cyfr, więc nie wyrecytuję tu pani np. swojego numeru telefonu. Ale kiedy ktoś mnie zapyta o to, kiedy ostatni raz spotkałam pana Jerzego Niemczuka, natychmiast przypomnę sobie zapach łąki i lasu, w otoczeniu których go widziałam, zobaczę taczkę, którą coś przewoził, usłyszę śmiech towarzyszących mi koleżanek i odgłosy trzciniaka, którego tego dnia słyszałyśmy.


Jest jeszcze coś, co sprawia, że pod koniec wizyty w Gabinecie Wspomnień, czuję mięśnie swojej twarzy: poza anegdotami i ciekawostkami, których pani Grażyna ma więcej niż Społem miało naczyń do wypożyczenia, szczytnianka zaraża zwyczajną radością.

Na uroczystym otwarciu Gabinetu Wspomnień było 28 osób, ale od tej chwili było u nas już ponad 400 kolejnych osób — tłumaczy moja przewodniczka. I faktycznie. Do księgi gości wpisuję się jako 449.

Gabinet został wyposażony przede wszystkim dzięki przedmiotom należącym do Społem oraz prywatnym pamiątkom pani Grażyny, ale z biegiem czasu swój mały wkład w jego kształt mieli także inni ludzie. Na przykład? Mąż pomysłodawczyni wystawy, który jest zapalonym modelarzem, a dzięki któremu w Gabinecie pojawiło się kilka modeli statków, stanowiących nawiązanie do tytułów utworów najbardziej znanego inwentaryzatora w dziejach polskiej muzyki. Dzięki temu gołym okiem widać, że muzyka Klenczona jest, jak to mówi pani Grażyna, „w »Białe żagle« wpleciona”.

Pani Grażyna przy maszynie do pisania

Ale kolekcja pamiątek z czasów PRL rozrasta się za sprawą także zupełnie innych osób. — Całkiem niedawno miałam fantastyczną przygodę. Wracałam do domu z pracy, kiedy zatrzymała mnie pewna znajoma pani. Ucieszyła się, że mnie widzi, bo od jakiegoś czasu miała dla mnie... kartkę żywnościową — przypomina sobie pani Grażyna, pokazując ten podarunek.

Choć opiekunka Gabinetu poświęca mu sporo swojej uwagi, nie oznacza to, że nie ma już kolejnych pomysłów. Z najnowszym wróciła kilka tygodni temu z toruńskiego muzeum zabawek. — Zaczęłam przeglądać przytulanki i inne zabawki, które mam w domu, bo zaplanowałam sobie stworzenie kolejnej małej wystawy — mówi pani Grażyna. I odpowiadając na pytanie o to, skąd biorą się w jej głowie te wszystkie pomysły, przyznaje, że im więcej spraw ma na głowie, tym lepiej funkcjonuje jej umysł, tym łatwiej też jest jej wszystko zorganizować. A na koniec pani Grażyna dodaje w swoim stylu, czyli rymując: — Jestem osobą pozytywnie nastawioną, a wręcz nakręconą.

I co pozostaje? Potwierdzić tylko, że widać to gołym okiem!

Daria Bruszewska-Przytuła
d.bruszewska@gazetaolsztynska.pl