Joanna Dove: Mam szczęście, że płaczę [ROZMOWA]
2021-05-30 18:36:13(ost. akt: 2021-05-28 15:03:16)
Oglądając występy ulubionych artystów nie zawsze zdajemy sobie sprawę, z jak wielkim wysiłkiem wiąże się ten zawód. Co to znaczy poświęcić życie muzyce? Co to znaczy stanąć przed wielotysięczną widownią? Dlaczego trema dopada nawet doświadczonych muzyków? O tym rozmawiamy z Joanną Dove, olsztyńską wokalistką i autorką tekstów.
— Niedługo ukaże się twoja debiutancka płyta. Czego możemy się po niej spodziewać?
— Tak naprawdę, to sama jeszcze nie wiem. Proces twórczy cały czas trwa, ciągle wprowadzam zmiany. Wynika to po części z mojego charakteru, a po części z inspiracji, których w świecie jest mnóstwo. Świat się otwiera, ludzie znowu się spotykają. Ruszają pierwsze koncerty. Więc póki co trudno określić, jak ostatecznie będzie wyglądał mój album. Mogę powiedzieć jedno. Będzie mocno, nastrojowo, będzie emocjonalnie i eklektycznie. Pewnie będą też niespodzianki. Oczywiście działam w pewnych ramach muzycznych. Trzymam się pewnych założeń, wypracowanego do tej pory stylu. Ale zaprezentuję różne kolory mojego głosu. Pomimo tego, że nagrywałam z wieloma muzykami, to tak naprawdę nie pokazałam się z tej strony, z której chciałam się pokazać i nie pokazałam jeszcze swojego potencjału. Bardziej udawało mi się to na koncertach. Przedtem więcej koncertowałam, niż nagrywałam. Na scenie czuje się najlepiej.
— Tak naprawdę, to sama jeszcze nie wiem. Proces twórczy cały czas trwa, ciągle wprowadzam zmiany. Wynika to po części z mojego charakteru, a po części z inspiracji, których w świecie jest mnóstwo. Świat się otwiera, ludzie znowu się spotykają. Ruszają pierwsze koncerty. Więc póki co trudno określić, jak ostatecznie będzie wyglądał mój album. Mogę powiedzieć jedno. Będzie mocno, nastrojowo, będzie emocjonalnie i eklektycznie. Pewnie będą też niespodzianki. Oczywiście działam w pewnych ramach muzycznych. Trzymam się pewnych założeń, wypracowanego do tej pory stylu. Ale zaprezentuję różne kolory mojego głosu. Pomimo tego, że nagrywałam z wieloma muzykami, to tak naprawdę nie pokazałam się z tej strony, z której chciałam się pokazać i nie pokazałam jeszcze swojego potencjału. Bardziej udawało mi się to na koncertach. Przedtem więcej koncertowałam, niż nagrywałam. Na scenie czuje się najlepiej.
— „Wszystko i nic” — to tytuł twojego najnowszego singla. Do utworu powstał również sugestywny klip. Gdzie go kręciliście?
— Ta piosenka jest dla mnie bardzo ważna i to ona otwiera moją nową drogę i album. Nagrania realizowaliśmy w Olsztynku w kinie Grunwald. W malowniczym starym kinie, które wkrótce pójdzie pod pazury remontów. Więc ten klimat niestety przepadnie gdzieś po drodze. Wykorzystaliśmy ten ostatni moment i udało nam się nagrać tam materiał. Bardzo się z tego cieszę. Mam nadzieję, że klip oddaje ducha tego miejsca. Ale też atmosferę minionego roku. Na jednej ze scen obserwujemy widownię, na której siedzi tylko jedna osoba. Ten obraz niejako odwzorowuje ducha samotności w dobie pandemii. Jednocześnie stanowi formę dialogu, który prowadzę sama ze sobą. Jednak widz również może dostrzec własne alter ego w postaciach pojawiających się na planie. Wyrazić własne lęki, ale i nadzieje. Co ważne, przestrzeń tego kina nie odciąga uwagi od treści utworu. O to chodziło nam podczas realizacji teledysku. Żeby był skromny, żeby pozwolił słuchaczowi skupić się na muzyce.
— Dlaczego zdecydowałaś się na karierę solową?
— Złożyło się na to kilka czynników. Zespół, w którym wcześniej grałam, czyli The Tyro, rozpadł się. Potrzebowałam też zmiany. Poza tym, w obecnych realiach, utrzymanie muzycznej grupy stało się wręcz niemożliwe, choćby ze względów finansowych. Dzięki karierze solowej mogłam bardziej zaznaczyć własną obecność, bardziej odsłonić się przed słuchaczami. Wcześniej byłam trochę anonimową artystką, która pracowała z innymi artystami. Teraz bardziej utożsamiam się z materiałem, tekstami, melodią, aranżami i utworami, ponieważ robię to ja. Wcześniej tworzyliśmy jako zespół. Teraz wszystko, zarówno tekst, jak i muzyka, jest oparte na moich barkach. Na moich słowach, na moim myśleniu, na moich odczuciach, na moich przeżyciach. Potrzebuję poczuć na sobie tę odpowiedzialność i zmierzyć się sama ze sobą.
— Złożyło się na to kilka czynników. Zespół, w którym wcześniej grałam, czyli The Tyro, rozpadł się. Potrzebowałam też zmiany. Poza tym, w obecnych realiach, utrzymanie muzycznej grupy stało się wręcz niemożliwe, choćby ze względów finansowych. Dzięki karierze solowej mogłam bardziej zaznaczyć własną obecność, bardziej odsłonić się przed słuchaczami. Wcześniej byłam trochę anonimową artystką, która pracowała z innymi artystami. Teraz bardziej utożsamiam się z materiałem, tekstami, melodią, aranżami i utworami, ponieważ robię to ja. Wcześniej tworzyliśmy jako zespół. Teraz wszystko, zarówno tekst, jak i muzyka, jest oparte na moich barkach. Na moich słowach, na moim myśleniu, na moich odczuciach, na moich przeżyciach. Potrzebuję poczuć na sobie tę odpowiedzialność i zmierzyć się sama ze sobą.
— Kochasz scenę, a scena kocha ciebie. Długo zabiegałaś o jej względy?
— To nie jest tak, że wybrałam scenę. Otrzymałam dar, scena sama mnie znalazła. Moje życie układało się tak, że w kółko śpiewałam. Od najmłodszych lat mieszkańcy Pieniężna zapraszali mnie do domów bym im śpiewała, pamiętam jak zawsze płakali ze wzruszenia słuchając mojego głosu. Jeździłam po konkursach, śpiewałam non stop od klatek schodowych po karuzele przed blokiem i podłączałam jeszcze radio do głośników na pełny regulator żeby słyszało mnie całe osiedle. Oczywiście był też do tego pokaz tańca (śmiech). W zasadzie śpiewało całe moje rodzeństwo, wiec w domu był jeden wielki chaos, nie wiem jak moi rodzice to znieśli (śmiech). Kosztem pasji nie miałam czasu na inne życie. Trudno było pogodzić to ze szkołą. Pochodzę z małego miasteczka i wielodzietnej rodziny. Rodzice nie mieli czasu ani żadnych możliwości, żeby rozwijać mój talent. Jako 5-latka śpiewałam w kościołach na mszach i w klasztorze księży Werbistów, bo tam miałam dostęp do muzyków i instrumentów, ale i w małym domu kultury tuż przy moim bloku, gdzie czułam się jak w domu i niemalże tam mieszkałam. Miałam tak silną potrzebę śpiewania, że w wieku 13 lat mimo zakazu rodziców i niektórych nauczycieli zaczęłam śpiewać na weselach. Dwa lata później usłyszał mnie wtedy znany rockowy zespół Snake z Olsztyna i od razu powiedzieli: „już jesteś nasza, będziesz z nami śpiewać”. Możliwości finansowych dalej nie miałam. Zespół oczywiście starał się mi pomagać, ale to były niewielkie kwoty a ja skromna, ale jak na młodą dziewczynę przystało, trochę butna, starałam się być samodzielna. Więc bardzo często dojeżdżałam ponad siedemdziesiąt kilometrów do Olsztyna na stopa. Niestety było to niebezpieczne. Widocznie miałam swojego anioła stróża, bo nic mi się nie stało, a wola śpiewania była i jest silniejsza. Wtedy to był dla mnie wielki świat. Znani ludzie, duże sceny i tak do dzisiaj żyję ze sceną w symbiozie.
— To nie jest tak, że wybrałam scenę. Otrzymałam dar, scena sama mnie znalazła. Moje życie układało się tak, że w kółko śpiewałam. Od najmłodszych lat mieszkańcy Pieniężna zapraszali mnie do domów bym im śpiewała, pamiętam jak zawsze płakali ze wzruszenia słuchając mojego głosu. Jeździłam po konkursach, śpiewałam non stop od klatek schodowych po karuzele przed blokiem i podłączałam jeszcze radio do głośników na pełny regulator żeby słyszało mnie całe osiedle. Oczywiście był też do tego pokaz tańca (śmiech). W zasadzie śpiewało całe moje rodzeństwo, wiec w domu był jeden wielki chaos, nie wiem jak moi rodzice to znieśli (śmiech). Kosztem pasji nie miałam czasu na inne życie. Trudno było pogodzić to ze szkołą. Pochodzę z małego miasteczka i wielodzietnej rodziny. Rodzice nie mieli czasu ani żadnych możliwości, żeby rozwijać mój talent. Jako 5-latka śpiewałam w kościołach na mszach i w klasztorze księży Werbistów, bo tam miałam dostęp do muzyków i instrumentów, ale i w małym domu kultury tuż przy moim bloku, gdzie czułam się jak w domu i niemalże tam mieszkałam. Miałam tak silną potrzebę śpiewania, że w wieku 13 lat mimo zakazu rodziców i niektórych nauczycieli zaczęłam śpiewać na weselach. Dwa lata później usłyszał mnie wtedy znany rockowy zespół Snake z Olsztyna i od razu powiedzieli: „już jesteś nasza, będziesz z nami śpiewać”. Możliwości finansowych dalej nie miałam. Zespół oczywiście starał się mi pomagać, ale to były niewielkie kwoty a ja skromna, ale jak na młodą dziewczynę przystało, trochę butna, starałam się być samodzielna. Więc bardzo często dojeżdżałam ponad siedemdziesiąt kilometrów do Olsztyna na stopa. Niestety było to niebezpieczne. Widocznie miałam swojego anioła stróża, bo nic mi się nie stało, a wola śpiewania była i jest silniejsza. Wtedy to był dla mnie wielki świat. Znani ludzie, duże sceny i tak do dzisiaj żyję ze sceną w symbiozie.
— Brałaś udział w przeróżnych muzycznych projektach. Czy w tej różnorodności było trudno odnaleźć własną tożsamość?
— Nie. Zawsze czułam co mi w duszy gra. Swoją drogę i charakter muzyki, jaką chciałam tworzyć, odnalazłam już jako dziecko. Zawsze ciągnęło mnie do muzyki bluesowo-rockowej. Chciałam śpiewać bluesowo jak Marvin Gay lub Otis Reding. Do muzyki rockowej z zacięciem bluesa takiej jak Deep Purpe, Led Zepelin, czy Scorpions. Miłością do tych zespołów zaraził mnie tata. Uwielbiam również nowe przestrzenie, które otworzyły się dzięki takim gwiazdom jak Rival Sons, Beth Hart, Notching but Thievs. Niestety zespoły, w których działałam ograniczały mnie w tym. Ktoś mógłby pomyśleć, że nie mogłam odnaleźć własnej tożsamości, bo zajmowałam się różnymi gatunkami. Potrafię śpiewać od soulu poprzez folk, od country po rocka, co świadczy o mojej eklektyczności i elastyczności. Kształtowałam swoją wielogatunkowość w wielu zespołach i rożnym repertuarze. Sprawdzałam się na różnych festiwalach i konkursach. Wtedy ważnym dla mnie i ceniony był międzynarodowy festiwal piosenki angielskiej na którym zajęłam pierwsze miejsce śpiewając przebój Whitney Houston „I'll always love you”. Ale z powodzeniem startowałam również w międzynarodowych konkursach z muzyką rockową.
Teraz, jako dorosła osoba oraz artystka, mam możliwości i odwagę, żeby powiedzieć coś od siebie.
— Nie. Zawsze czułam co mi w duszy gra. Swoją drogę i charakter muzyki, jaką chciałam tworzyć, odnalazłam już jako dziecko. Zawsze ciągnęło mnie do muzyki bluesowo-rockowej. Chciałam śpiewać bluesowo jak Marvin Gay lub Otis Reding. Do muzyki rockowej z zacięciem bluesa takiej jak Deep Purpe, Led Zepelin, czy Scorpions. Miłością do tych zespołów zaraził mnie tata. Uwielbiam również nowe przestrzenie, które otworzyły się dzięki takim gwiazdom jak Rival Sons, Beth Hart, Notching but Thievs. Niestety zespoły, w których działałam ograniczały mnie w tym. Ktoś mógłby pomyśleć, że nie mogłam odnaleźć własnej tożsamości, bo zajmowałam się różnymi gatunkami. Potrafię śpiewać od soulu poprzez folk, od country po rocka, co świadczy o mojej eklektyczności i elastyczności. Kształtowałam swoją wielogatunkowość w wielu zespołach i rożnym repertuarze. Sprawdzałam się na różnych festiwalach i konkursach. Wtedy ważnym dla mnie i ceniony był międzynarodowy festiwal piosenki angielskiej na którym zajęłam pierwsze miejsce śpiewając przebój Whitney Houston „I'll always love you”. Ale z powodzeniem startowałam również w międzynarodowych konkursach z muzyką rockową.
Teraz, jako dorosła osoba oraz artystka, mam możliwości i odwagę, żeby powiedzieć coś od siebie.
— Co wolisz? Wielkie amfiteatry na tysiąc widzów, czy kameralne sale?
— Kocham jedno i drugie. Aczkolwiek są to dwa zupełnie różne światy. Uwielbiam małe, intymne, kameralne koncerty, gdzie mam publiczność bardzo blisko siebie. Czuję oddechy moich słuchaczy, widzę błysk w ich oczach, widzę ich grymasy, emocje. Jest to zupełnie inny rodzaj kontaktu z odbiorcą. Ale przed takimi występami mam większą tremę. To tak, jakbym usiadła na jednej kanapie ze swoją publicznością. Siedzimy blisko siebie i rozmawiamy o intymnych, prywatnych tematach, rozbieram się przed nimi ze swoich emocji, opowiadam swoje życie, również te trudne momenty. Opowiadam o wszystkim, co mnie spotkało. Na dużych scenach odczuwam dużo mniejszą tremę. Duża publiczność generuje zupełnie inną energię. Jest trochę anonimowa. Sprawia, że chce mi się krzyczeć, tańczyć, bawić się. Tłum pod sceną staje się wtedy jedną wielką masą energetyczną. Widzę ją jako wielką, energetyczną kulę ciepłego, pozytywnego słońca, od którego biorę energię, by za chwilę ją oddać.
— Kariera artysty daje szansę poznania niezwykłych ludzi. Czy spotkałaś takich na swojej drodze?
— Oczywiście! Po raz pierwszy spotkałam się z taką bardzo znaną osobą, gdy miałam niecałe czternaście lat. Pojechałam na konkurs piosenki Ryszarda Rynkowskiego. To był ogólnopolski festiwal. Byłam wówczas osobą dość melancholijną i zagubioną. Dlatego wybrałam piosenkę pod tytułem „Mrok”, wzruszającą, poruszającą trudne życiowe tematy. Zaśpiewałam i ku mojemu zaskoczeniu, zwyciężyłam. Nie spodziewałam się, jaka niespodzianka czeka mnie za chwilę. Na scenę zaprosił mnie sam Ryszard Rynkowski. Zaczęłam śpiewać i pomyliłam się. Wtedy podszedł do mnie i powiedział: „nie przejmuj się, nie przejmuj! Posłuchaj, sam jestem cały stremowany”. Wszedł na scenę, zaczął śpiewać, zapomniał tekstu. Odwrócił się do mnie: „Widzisz? Nawet wielcy zapominają”. Było to niesamowicie miłe i budujące. Dzięki otwierającej się przede mną przestrzeni, miałam jeszcze wiele takich spotkań.
— Występujesz na scenie od ponad dwóch dekad, masz doświadczenie. Mimo to dalej odczuwasz tremę przed występami?
— Trema jest olbrzymia, ale kocham ten dreszczyk niepokoju Niestety scena ma nie tylko pozytywne strony. Wiążą się z nią lęki, wyzwania, oczekiwania publiczności. Staram się o nich nie myśleć, mimo to dopada mnie stres. W grę wchodzi również moja własna ambicja. Mimo, że kocham to robić, wychodzi mi to naturalnie, nie jestem wyuczonym muzykiem, to sama siebie muszę pilnować. Jestem sama dla siebie surowym nauczycielem. Trema oczywiście odpuszcza w momencie, gdy już udaje mi się wyłączyć, dać się ponieść muzyce i kiedy uda się nawiązać dialog z publicznością. Zanim jednak to nastąpi, pozostajesz w wielkiej niepewności. Twój głos nie jest struną w gitarze, którą możesz wymienić. Głos może cię zaskoczyć. Są też inne aspekty, które komplikują wiele występów. Chociażby kwestie techniczne. Na scenie może popsuć się dosłownie wszystko.
— Kocham jedno i drugie. Aczkolwiek są to dwa zupełnie różne światy. Uwielbiam małe, intymne, kameralne koncerty, gdzie mam publiczność bardzo blisko siebie. Czuję oddechy moich słuchaczy, widzę błysk w ich oczach, widzę ich grymasy, emocje. Jest to zupełnie inny rodzaj kontaktu z odbiorcą. Ale przed takimi występami mam większą tremę. To tak, jakbym usiadła na jednej kanapie ze swoją publicznością. Siedzimy blisko siebie i rozmawiamy o intymnych, prywatnych tematach, rozbieram się przed nimi ze swoich emocji, opowiadam swoje życie, również te trudne momenty. Opowiadam o wszystkim, co mnie spotkało. Na dużych scenach odczuwam dużo mniejszą tremę. Duża publiczność generuje zupełnie inną energię. Jest trochę anonimowa. Sprawia, że chce mi się krzyczeć, tańczyć, bawić się. Tłum pod sceną staje się wtedy jedną wielką masą energetyczną. Widzę ją jako wielką, energetyczną kulę ciepłego, pozytywnego słońca, od którego biorę energię, by za chwilę ją oddać.
— Kariera artysty daje szansę poznania niezwykłych ludzi. Czy spotkałaś takich na swojej drodze?
— Oczywiście! Po raz pierwszy spotkałam się z taką bardzo znaną osobą, gdy miałam niecałe czternaście lat. Pojechałam na konkurs piosenki Ryszarda Rynkowskiego. To był ogólnopolski festiwal. Byłam wówczas osobą dość melancholijną i zagubioną. Dlatego wybrałam piosenkę pod tytułem „Mrok”, wzruszającą, poruszającą trudne życiowe tematy. Zaśpiewałam i ku mojemu zaskoczeniu, zwyciężyłam. Nie spodziewałam się, jaka niespodzianka czeka mnie za chwilę. Na scenę zaprosił mnie sam Ryszard Rynkowski. Zaczęłam śpiewać i pomyliłam się. Wtedy podszedł do mnie i powiedział: „nie przejmuj się, nie przejmuj! Posłuchaj, sam jestem cały stremowany”. Wszedł na scenę, zaczął śpiewać, zapomniał tekstu. Odwrócił się do mnie: „Widzisz? Nawet wielcy zapominają”. Było to niesamowicie miłe i budujące. Dzięki otwierającej się przede mną przestrzeni, miałam jeszcze wiele takich spotkań.
— Występujesz na scenie od ponad dwóch dekad, masz doświadczenie. Mimo to dalej odczuwasz tremę przed występami?
— Trema jest olbrzymia, ale kocham ten dreszczyk niepokoju Niestety scena ma nie tylko pozytywne strony. Wiążą się z nią lęki, wyzwania, oczekiwania publiczności. Staram się o nich nie myśleć, mimo to dopada mnie stres. W grę wchodzi również moja własna ambicja. Mimo, że kocham to robić, wychodzi mi to naturalnie, nie jestem wyuczonym muzykiem, to sama siebie muszę pilnować. Jestem sama dla siebie surowym nauczycielem. Trema oczywiście odpuszcza w momencie, gdy już udaje mi się wyłączyć, dać się ponieść muzyce i kiedy uda się nawiązać dialog z publicznością. Zanim jednak to nastąpi, pozostajesz w wielkiej niepewności. Twój głos nie jest struną w gitarze, którą możesz wymienić. Głos może cię zaskoczyć. Są też inne aspekty, które komplikują wiele występów. Chociażby kwestie techniczne. Na scenie może popsuć się dosłownie wszystko.
— Kariera sceniczna to nie jest łatwy kawałek chleba...
— Zdecydowanie nie. Dopóki nie jesteś uznanym artystą, to często występujesz przed przypadkową publicznością. Nigdy nie wiesz, jak ta publiczność zareaguje. Nigdy nie wiesz, czy spełnisz jej oczekiwania. Każdy artysta marzy o tym, by wyśpiewać, to co chce, dla publiczności, która chce tego słuchać. Tak niestety nie zawsze się zdarza.
Ale artysta ze stażem wcale nie ma łatwiej. Na scenie musisz być aktorem. Nieraz czujesz się fatalnie, natomiast publika oczekuje od ciebie, byś czuł się świetnie i dobrze wyglądał. Przykładowo gdy byłam w stanach depresyjnych, między innymi po śmierci bliskiej osoby, musiałam zagrać zakontraktowany koncert sylwestrowy. Ani psychicznie, ani fizycznie nie byłam predysponowana i musiałam zaśpiewać tak, by nikt tego nie zauważył. Scena to jest ciężki fizyczny wysiłek. Musisz więc trzymać dobrą formę fizyczną, ćwiczyć nie tylko głos, który jest odzwierciedleniem stanu psychicznego. Musisz wyrabiać odporność psychiczną, gdyż każdy koncert to olbrzymia odpowiedzialność przed fanami oraz muzykami, z którymi występujesz.
— Zdecydowanie nie. Dopóki nie jesteś uznanym artystą, to często występujesz przed przypadkową publicznością. Nigdy nie wiesz, jak ta publiczność zareaguje. Nigdy nie wiesz, czy spełnisz jej oczekiwania. Każdy artysta marzy o tym, by wyśpiewać, to co chce, dla publiczności, która chce tego słuchać. Tak niestety nie zawsze się zdarza.
Ale artysta ze stażem wcale nie ma łatwiej. Na scenie musisz być aktorem. Nieraz czujesz się fatalnie, natomiast publika oczekuje od ciebie, byś czuł się świetnie i dobrze wyglądał. Przykładowo gdy byłam w stanach depresyjnych, między innymi po śmierci bliskiej osoby, musiałam zagrać zakontraktowany koncert sylwestrowy. Ani psychicznie, ani fizycznie nie byłam predysponowana i musiałam zaśpiewać tak, by nikt tego nie zauważył. Scena to jest ciężki fizyczny wysiłek. Musisz więc trzymać dobrą formę fizyczną, ćwiczyć nie tylko głos, który jest odzwierciedleniem stanu psychicznego. Musisz wyrabiać odporność psychiczną, gdyż każdy koncert to olbrzymia odpowiedzialność przed fanami oraz muzykami, z którymi występujesz.
— Jesteśmy jednym z najbiedniejszych regionów w kraju. Wielu ludzi stąd ucieka. Ty jednak zostałaś. Czy Olsztyn sprzyja młodym artystom, tworzącym muzykę niemainstreamową?
— Tu są moje korzenie, ale gram wszędzie. Z jednej strony Olsztyn to piękne miasto, fajne środowisko pełne twórczych ludzi. Z drugiej, w naszym regionie działa niewiele firm i instytucji, które w znaczący sposób wspomagałyby artystów. Rozwój biznesowy i muzyczny jest w Olsztynie utrudniony. W ostatnim czasie częściej jestem tu niż w Warszawie, aczkolwiek coraz częściej zastanawiam się, czy nie wyjechać z kraju. Jednak na razie przyjaciele i piękno tego miejsca zwyciężają.
— Tu są moje korzenie, ale gram wszędzie. Z jednej strony Olsztyn to piękne miasto, fajne środowisko pełne twórczych ludzi. Z drugiej, w naszym regionie działa niewiele firm i instytucji, które w znaczący sposób wspomagałyby artystów. Rozwój biznesowy i muzyczny jest w Olsztynie utrudniony. W ostatnim czasie częściej jestem tu niż w Warszawie, aczkolwiek coraz częściej zastanawiam się, czy nie wyjechać z kraju. Jednak na razie przyjaciele i piękno tego miejsca zwyciężają.
— Ponoć podróże kształcą...
— To prawda. Przede wszystkim inspirują! Pozwalają poznawać świat i uczą otwierania się na wszelką inność. Jakiś czas temu wyjechałam do Warszawy, potem wróciłam ponownie. Za jakiś czas pewnie znowu wyjadę, bo tym razem mam apetyt na podróż dookoła świata (śmiech). Kocham podróże, odkrywanie nowych miejsc, poznawanie nowych ludzi, nowej energii, nowych doświadczeń, kultur. Interakcja z innymi muzykami jest dla mnie szalenie ważna. Potrzebuję tej świeżości żeby tworzyć, żeby czuć się osobą spełnioną i szczęśliwą. Ale na razie mam jeszcze trochę do zrobienia na mojej kochanej Warmii. Tutaj mieszkają moi przyjaciele. Tutaj odnajduję zupełnie inny rodzaj inspiracji. Po tych wszystkich wojażach, koncertach, właśnie tutaj znajduję spokój. Mogę usiąść, odpocząć. Właśnie wtedy delikatnie wchodzę w proces tworzenia i porządkowania tych wszystkich emocji, inspiracji oraz doświadczeń.
— To prawda. Przede wszystkim inspirują! Pozwalają poznawać świat i uczą otwierania się na wszelką inność. Jakiś czas temu wyjechałam do Warszawy, potem wróciłam ponownie. Za jakiś czas pewnie znowu wyjadę, bo tym razem mam apetyt na podróż dookoła świata (śmiech). Kocham podróże, odkrywanie nowych miejsc, poznawanie nowych ludzi, nowej energii, nowych doświadczeń, kultur. Interakcja z innymi muzykami jest dla mnie szalenie ważna. Potrzebuję tej świeżości żeby tworzyć, żeby czuć się osobą spełnioną i szczęśliwą. Ale na razie mam jeszcze trochę do zrobienia na mojej kochanej Warmii. Tutaj mieszkają moi przyjaciele. Tutaj odnajduję zupełnie inny rodzaj inspiracji. Po tych wszystkich wojażach, koncertach, właśnie tutaj znajduję spokój. Mogę usiąść, odpocząć. Właśnie wtedy delikatnie wchodzę w proces tworzenia i porządkowania tych wszystkich emocji, inspiracji oraz doświadczeń.
— Masz jakieś pasje poza muzyką?
— Mam mnóstwo pozamuzycznych hobby. Lubię czytać beletrystykę, fantastykę i psychologię, lecz najbardziej poezję dzięki której sama piszę. Uwielbiam łowić ryby w naszych jeziorach i dzikich stawach, pływać wpław i kajakiem. Jestem fanką wszelkich sportów. Aktywnie ćwiczę różne formy aerobiku, ukończyłam nawet kilka kursów. No i oczywiście kocham tańczyć latino. Uwielbiam jeździć na rowerze, chodzić po górach. Moją odskocznią było również prowadzenie audycji muzycznych w radio. Jednak żadna z tych pasji nigdy nie zastąpi muzyki. Miałam kiedyś moment, gdy obraziłam się na mój głos, nie chciałam więcej śpiewać. Szukałam dla siebie nowego miejsca. Uczęszczałam do szkoły pielęgniarskiej. Niestety nic nie szło mi tak naturalnie jak muzyka i śpiew. W śpiewaniu mam wszystkiego po trochu. Odczuwam wiele skrajnych emocji, radości i smutki. Myślę, że to jest właśnie pełnia życia. Mam szczęście, że płaczę, gdy ktoś mnie zawiódł. Czuję, że przeżywam życie wszystkimi kolorami, nie tylko tymi jasnymi. Za wszystkie jestem wdzięczna. Dzięki tym doświadczeniom staje się dojrzalsza i jeszcze bardziej doceniam życie.
— Mam mnóstwo pozamuzycznych hobby. Lubię czytać beletrystykę, fantastykę i psychologię, lecz najbardziej poezję dzięki której sama piszę. Uwielbiam łowić ryby w naszych jeziorach i dzikich stawach, pływać wpław i kajakiem. Jestem fanką wszelkich sportów. Aktywnie ćwiczę różne formy aerobiku, ukończyłam nawet kilka kursów. No i oczywiście kocham tańczyć latino. Uwielbiam jeździć na rowerze, chodzić po górach. Moją odskocznią było również prowadzenie audycji muzycznych w radio. Jednak żadna z tych pasji nigdy nie zastąpi muzyki. Miałam kiedyś moment, gdy obraziłam się na mój głos, nie chciałam więcej śpiewać. Szukałam dla siebie nowego miejsca. Uczęszczałam do szkoły pielęgniarskiej. Niestety nic nie szło mi tak naturalnie jak muzyka i śpiew. W śpiewaniu mam wszystkiego po trochu. Odczuwam wiele skrajnych emocji, radości i smutki. Myślę, że to jest właśnie pełnia życia. Mam szczęście, że płaczę, gdy ktoś mnie zawiódł. Czuję, że przeżywam życie wszystkimi kolorami, nie tylko tymi jasnymi. Za wszystkie jestem wdzięczna. Dzięki tym doświadczeniom staje się dojrzalsza i jeszcze bardziej doceniam życie.
— Nazywasz się Joanna Gołombiewska. Wybrałaś pseudonim Dove, co z angielskiego znaczy gołąb. Czy to taka gra słów?
— Ten pseudonim nie wziął się znikąd. Dove, to rzeczywiście nawiązanie do mojego nazwiska. Gołąb to przede wszystkim synonim pokoju i wolności, lecz ptak z którym się utożsamiam, jest wyjątkowy, bo ma również cechy dzikiego drapieżnika,
— Ten pseudonim nie wziął się znikąd. Dove, to rzeczywiście nawiązanie do mojego nazwiska. Gołąb to przede wszystkim synonim pokoju i wolności, lecz ptak z którym się utożsamiam, jest wyjątkowy, bo ma również cechy dzikiego drapieżnika,
— Wraz z końcem pandemii ten ptak znowu rozwinie skrzydła...
— Mam taką nadzieję. Chciałabym realizować kolejne piosenki, wrócić do koncertowania po całym świecie. Mam nawet taki plan, żeby ruszyć w podróż autostopem. Poznać inspirujących muzyków z różnych zakątków świata. A pewnego dnia stanąć na szczycie wielkiej góry i zaśpiewać dla matki Ziemi w podziękowaniu za wszystko co mam. Tak, by mój głos popłynął w bezkresną przestrzeń.
— Mam taką nadzieję. Chciałabym realizować kolejne piosenki, wrócić do koncertowania po całym świecie. Mam nawet taki plan, żeby ruszyć w podróż autostopem. Poznać inspirujących muzyków z różnych zakątków świata. A pewnego dnia stanąć na szczycie wielkiej góry i zaśpiewać dla matki Ziemi w podziękowaniu za wszystko co mam. Tak, by mój głos popłynął w bezkresną przestrzeń.
Paweł Snopkow
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez