Czym jest Clubhouse i dlaczego wcale nie zabije Facebooka?

2021-05-01 14:11:00(ost. akt: 2021-05-01 11:09:34)
Paweł Tkaczyk: Mieliśmy już co prawda czaty głosowe, ale Clubhouse trafił w taki moment, gdy ludzie siedzieli w domu.

Paweł Tkaczyk: Mieliśmy już co prawda czaty głosowe, ale Clubhouse trafił w taki moment, gdy ludzie siedzieli w domu.

Autor zdjęcia: Marco Verch — flickr.com

Nowa sieć społecznościowa na razie nie jest oczywiście tak popularna, jak Facebook. Ale już jest nazywana jego „zabójcą”, choć raczej błędnie. Czym jest Clubhouse i jak się tam dostać? Czy to tylko chwilowy fenomen, który podzieli los Instagrama?
W 2021 roku na pewno będziemy coraz częściej słyszeć o Clubhouse. W uproszczeniu jest siecią społecznościową opartą o rozmowy na żywo. I mówimy tu o rozmowach głosowych. Nie ma więc elementów występujących w innych serwisach społecznościowych — zdjęć (poza profilowym), opisów itd.

Serwis tylko dla wybranych

Clubhouse to pewnego rodzaju elitarność, bo możemy do niego należeć tylko przez zaproszenie i tylko, gdy jesteśmy posiadaczami iPhone’a(co akurat się zmieni, bo wersja na Androida na pewno powstanie).

Zapis do Clubhouse wymaga aktywnego numeru telefonu, bo zaproszenie przychodzi SMS-em. Ale metodę logowania można później zmienić na e-mail.
Każdy z nowych użytkowników otrzymuje dwa zaproszenia do rozdania.

Ważniejszą cechą od elitarności aplikacji wydaje się konkretne pozycjonowanie — nie ma drugiego portalu społecznościowego opartego wyłącznie o rozmowy wideo.

Początkowo Instagram był taką aplikacją, jak Clubhouse. Można go było zainstalować tylko na iPhone’a, nie można było importować zdjęć, bo stawiano na ich przesyłanie zaraz po wykonaniu.

Jak to działa?

Serwis jest podzielony na pokoje, w których odbywają się rozmowy głosowe. Są trzy rodzaje, a w jednym pokoju może przebywać jednocześnie nawet kilka tysięcy osób.

Open (otwarty), gdzie nie ma blokady, więc każdy może do niego dołączyć
Social (społeczność), to pokój służący do budowania relacji z obserwującymi
Closed (zamknięty), to pokój wyłącznie dla osób, które do niego zaprosimy

Można też nadać pokojom nazwy (np. tematyczne). Do każdego pokoju można również napisać regulamin (przestrzegania go pilnuje administrator, który może też wyrzucić kogoś ze spotkania). W samej rozmowie można w zasadzie uczestniczyć przez słuchanie, ale i dołączyć do niej w każdym momencie, czego nie można zrobić w przypadku radia i podcastu.

Co ważne — aplikacja nie „słucha” rozmów, nie nagrywa ich i nie archiwizuje. Nagrywanie rozmowy może się odbyć tylko przy zgodzie wszystkich obecnych w pokoju. Mimo to Clubhouse już spotyka się z zarzutami braku moderacji treści, bo jeśli moderator nie zdecyduje się na hamowanie jakichś zachowań, wówczas dyskusja może się toczyć bez przeszkód. Tematyka może zejść wówczas na rasizm, czy ksenofobię. Ale — choć może niektórym będzie trudno w to uwierzyć — ma to swoje plusy, bo dzięki zerowej ingerencji, użytkownicy z Chin mogli swobodnie dyskutować np. o demokracji, czy polityce Chin wobec mniejszości Ujgurów. Podobno chińskie władze zablokowały obywatelom dostęp do aplikacji, ale oficjalnie się do tego nie przyznają.

Dlaczego warto należeć do Clubhouse, jeśli jesteśmy młodym twórcą? Pytamy o to Pawła Tkaczyka z agencji Midea, którego w aplikacji obserwuje już kilka tysięcy osób.

— Dlaczego o Clubhouse mówi się coraz częściej? Przecież w zasadzie to nic odkrywczego?

— Myślę, że Clubhouse trafił na swój czas. Jego funkcje, co prawda nie są niczym nowym, ale mamy przecież czasy pandemii i łączy się to również z konceptem, nazywanym mentalnym księgowaniem. Ludzie przesiedli się na Zooma, ale potrzebowali mentalnie innego komunikatora. Mieliśmy już co prawda czaty głosowe, ale Clubhouse trafił w taki moment, gdy ludzie siedzieli w domu. Porównałbym go więc do YouTube, ale z niższą barierą wejścia. Ludzie chcą coś robić na Instagramie, czy YouTube, ale nie mają technicznych możliwości. W przypadku Clubhouse wystarczy mówić do telefonu. Masz pokój, audycję, ludzi, którzy cię słuchają. Niska bariera wejścia bardzo tutaj pomaga. Od strony słuchacza Clubhouse jest z kolei medium tła. Tak traktowaliśmy często YouTube, czyli w tle słuchamy gadających głów, które są kompletnie niepotrzebne. Są też oczywiście tematy wymagające oglądania obrazu, ale na YouTube znajdziemy kanały, które spokojnie mogą funkcjonować, jako podcast, bo nie musimy widzieć rozmówców.

— YouTube w zasadzie trochę się zmienił, bo przybywa tam właśnie podcastów, w których autorzy mówią, ale praktycznie w ogóle nie trzeba tego oglądać, bo nic się tam nie dzieje. Skąd ta zmiana?

— Ludzie mają nawyk oglądania YouTube. Dużo łatwiej do nich tak dotrzeć, a trudniej trafić z podcastem, bo wymaga np. oddzielnej aplikacji. Wielu podcasterów przeszło na YouTube właśnie z formatem gadającej głowy, żeby zwiększyć widownię. O Clubhouse ludzie mówią, że słuchają go, gdy idą na spacer, biegają. Robią więc te same rzeczy, co w przypadku podcastów, których można słuchać wszędzie i zawsze, ale ta świadomość sprawia, że tego nie robisz, bo masz lepsze rzeczy do roboty. Clubhouse jest jednak telewizją na żywo. A to już można porównać do serialu na żywo. Usiądziesz i oglądniesz, bo później nie będzie.

— Rozwój Clubhouse na pewno pójdzie w kierunku jego udostępnienia na Androida. Wówczas straci swoją elitarność. To dobrze, czy źle?

— Dobrze, choć Clubhouse przeżywa teraz okres, powiedzmy „rozczarowania”. Mieliśmy wielki hype na Pokemon GO. Ludzie grali godzinami, ale po jakimś czasie zostało niewiele osób. Tak samo było z Clubhousem. Zostali najbardziej zagorzali fani. Dużo osób mówi, że uzależnia na początku, a później przestają tam zaglądać. Twórcy szukają teraz sposobu na pozyskiwanie użytkowników. Tempo gwałtownie spadło, więc rozdają więcej zaproszeń, dają linki do trwającej audycji, która umożliwia praktycznie natychmiastową rejestrację.

— Czyli elitarność już trochę zniknęła…

— Po części. Nawet mimo tego, że Clubhouse wciąż jest przeznaczony tylko na iOS. Twórcy zaczęli pracę nad monetyzacją dla twórców. Jest dużo osób, które poświęcają czas na solidne przygotowywanie zawartości swoich profili. YouTube daje takim ludziom zarobić, a Clubhouse jest darmowy. Eksperymenty już trwają i to jest priorytet. Jeśli ludzie będą zarabiać, to twórcy będą zmotywowani.


— Niektóre serwisy społecznościowe już odpowiedziały. Twitter założył „pokoje”, czyli całkowitego klona rozwiązań z Clubhouse. A jest tam przecież więcej osób.

— Clubhouse nigdy nie był ciekawy ze względu na funkcje. Myślę, że Facebook ma tu podobny plan, jak w przypadku Snapchata. Albo zrobią klona i skopiują funkcje Clubhouse, albo ich po prostu kupią. Jest kilka ścieżek.

— Gdybyś był właścicielem Clubhouse, to byś go sprzedał?

— To bardzo duży zakład. Instagram sprzedał się Facebookowi, dzięki czemu urósł wewnątrz Facebooka. Można sobie pluć w brodę, że tanio, ale Snapchat się nie sprzedał i Facebook go zjadł. Nie podejmuje się więc rozstrzygać tego zakładu.

— Czyli ciebie też już dopadło znużenie Clubhousem?

— Korzystam z niego dużo mniej. Nie mam czasu i nie widzę bardzo dużej wartości. Jestem człowiekiem, który jednak mocno liczy swój czas w social media. Jeśli robię pokój, na którym jest maksymalnie 100 osób i spędzam nad nim godzinę, albo robię live na YouTube, na który przeznaczam tyle samo czasu i pojawia się tam 400-500 osób, to byłbym głupi, gdybym poświęcił czas na Clubhouse. Na razie więc czekam i zostawiam go w spokoju.

— Zastanawiam się, czy to początkujący twórcy powinni spróbować swoich sił w Clubhouse, czy może jednak wszyscy?

— Właśnie początkujący, bo ta aplikacja jest wielkim przetasowaniem w sieciach społecznościowych. To samo dotyczyło Snapchata. Bez dużych nakładów teraz jest ciężko zdobyć fanów na Instagramie. Najlepszym sposobem na ich pozyskanie jest — uwaga — działanie w Clubhousie, bo w Polsce funkcjonuje on w dobrej symbiozie z Instagramem. W dużo lepszej niż z Twitterem. Jeśli więc jesteś młodym twórcą, to bardzo się opłaca tworzyć na Clubhouse. Jeśli tej aplikacji się powiedzie, to będziesz na niej znany. A jak nie, to przynajmniej zdobędziesz ludzi na Instagramie.

PJ