#135lat: Ludzie z Warmii i Mazur, czyli ludzie... skąd?

2021-04-16 19:31:19(ost. akt: 2021-04-16 16:09:00)
Ziemia, w przypadku naszego regionu, to coś pomiędzy symbolem a konkretem

Ziemia, w przypadku naszego regionu, to coś pomiędzy symbolem a konkretem

Autor zdjęcia: Andrzej Sprzączak

Skomplikowane losy ziem, które dzisiaj tworzą województwo warmińsko-mazurskie, przyczyniły się do powstania niezwykłego tygla kulturowego. Jak to odbija się na poczuciu tożsamości ludzi, którzy tu mieszkają? Czy czujemy się Warmiakami i Mazurami?

Łączy nas ziemia…


— pod takim hasłem w latach 80. XX wieku odbywał się ogólnopolski konkurs pamięci profesora Józefa Chałasińskiego na pamiętniki trzech pokoleń wsi polskiej. To właśnie pod wpływem analizy nadesłanych do niego prac profesor Barbara Fatyga miała, jak pisze Beata Szady, zacząć wiązać termin „wiecznego początku” z Warmią i Mazurami, ziemiami, których ciągłość kulturowa była przerywana, a jej łączenie, tak by ogniwa do siebie pasowały, stawało się zadaniem dla kolejnych pokoleń.

Ale tytuł wspomnianego konkursu może stanowić też ważny punkt wyjścia dla rozważań nad tym, na czym zasadza się współczesna tożsamość mieszkańców województwa warmińsko-mazurskiego. Województwa, które już z nazwy odnosi się do spuścizny dwóch grup, które wiele różniło.

Ta „ziemia”, w przypadku naszego regionu, to coś pomiędzy symbolem a konkretem. To jednocześnie coś więcej niż tylko ojcowizna oddzielona od sąsiada miedzą, coś więcej niż to, co potwierdzone aktem notarialnym, ale i coś więcej niż utkany ze wspomnień i wyobrażeń „kraj lat dziecinnych”.

Bo wystarczy przejrzeć choćby kilka wspomnień, żeby osób, które tu żyły, żeby zobaczyć, jakie znaczenie miał dla nich np. krajobraz. Edward Cyfus, człowiek wychowany na styku dwóch kultur, ale czujący się Warmiakiem, wspominał na przykład, że kiedy wzorem rodziny wyjechał z Polski do Niemiec, brakowało mu nie tylko tego, co określał jako „normalność”, ale i określonych widoków. Niemieckie lasy nie były, powiedzielibyśmy wręcz żartobliwie, odpowiednio leśne, a teren wydawał mu się zbyt… płaski.

To, co kłuje i to, co przeszkadza


Niektórym dzisiejszym mieszkańcom Warmii i Mazur, szczególnie tym „napływowym”, to poczucie tego, że nie jest się u siebie. Że nie ma się odpowiedniej legitymacji do tytułowania się człowiekiem „stąd”. Co ciekawe: dotyczy to nie tylko tych, którzy pojawili się tu po wojnie, ale i pierwszego pokolenia powojennego. Bo jeśli w domu słyszy się regularnie o tym, że „u nas to było tak i tak, a tutaj inaczej”, to to „tutaj” wolniej staje się „nasze”.

Ale nie „nasze” są też materialne ślady obecności po tych, którzy żyli tu wcześniej. Przez lata w konsternację wprawiały nas ewangelickie kościoły zamienione na katolickie, niemieckie cmentarze czy obcojęzyczne napisy na murach starych budynków. Nie wiedzieliśmy też, jako społeczeństwo, jak traktować dokonania ludzi, którzy tu kiedyś żyli. Czy wolno nam się nimi „chwalić”? Czy wolno traktować ich osiągnięcia jako część „naszego” dziedzictwa?
Na szczęście w ostatnich dekadach uczymy się wychodzić tym zobowiązaniom naprzeciw. Szukamy płaszczyzny porozumień, wspólnoty doświadczeń, bierzemy odpowiedzialność za to, co zastaliśmy, za to, co oddano nam pod opiekę. Świadczy o tym działalność różnych stowarzyszeń i inicjatyw oddolnych.

Kto wie, może wpływ na to ma zainteresowanie, jakie nasz region budzi u tych, którzy postanawiają rzucić dotychczasowe życie np. w Warszawie i zacząć je na nowo właśnie tu, na Warmii, na Mazurach. Zachwyt ludzi „z zewnątrz” jest świetnym sposobem na to, by czulej spojrzeć na to, co mamy. Ale, żeby nie było tak jednoznacznie, warto zauważyć, że tak, jak część osób boi się, że „warmińskość” i „mazurskość” przeminą wraz z pokoleniem, które pamięta czasy wojny, tak są i tacy, którzy boją się zawłaszczania tych pojęć przez ludzi, którzy chcą na nich opierać np. swoje biznesy.
Gdzie więc miejsce dla naszej tożsamości lokalnej?
Pewnie tam, gdzie je dla siebie ustanowimy.
Daria Bruszewska-Przytuła



Piotr Szatkowski z „Małym Księciem” po prusku.
Fot. Fot. archiwum prywatne

Piotr Szatkowski z „Małym Księciem” po prusku.

Piotr Szatkowski, czyli Psioter ôt Sziatków
urodził się w Działdowie, dorastał w poddziałdowskiej wsi Krasnołąka. Przetłumaczył na język pruski i gwarę mazurską „Małego Księcia”. Bada gwarę mazurską i przygotowuje doktorat w Instytucie Slawistyki PAN.

Definicji Mazura jest sporo, dla jednych to przynależność etniczna, wychowanie się w pewnej kulturze, przedwojenne korzenie, wspólnota losu. Dla innych umiłowanie kultury mazurskiej i dbanie o nią. Wielu powie, że wystarczy sam fakt urodzenia się czy wychowania na Mazurach. Są też i tacy, którzy twierdzą, że Mazur to tylko ewangelik.

Moja prywatna opinia jest taka, że pierwszeństwo do nazywania się Mazurami mają jednak potomkowie dawnych mieszkańców regionu (niezależnie od używanego języka czy wyznania), ale nie jest to wyłączność. Istnieje pewna furtka do choćby częściowego „stania się” członkiem mazurskiej społeczności. Dla nas, osób o bardzo skromnych lub żadnych korzeniach mazurskich, deklarowana mazurskość powinna być postrzegana jako zobowiązanie. To znaczy: mogę się nazwać Mazurem, ale wtedy, gdy spróbuję zrozumieć kulturę, mowę, historię regionu, gdy dobrowolnie zacznę wchodzić w dialog i poznawać rdzennych mieszkańców regionu. I najważniejsze — gdy w sercu faktycznie ta rdzenna mazurskość zacznie nam grać, gdy poczujemy, że ten lud jest nam najbliższy.
Jest to więc swego rodzaju asymilacja, ubogacenie sposobu myślenia o elementy rdzennej kultury, miłość do tej kultury i dbanie o nią. W przeciwnym razie, ocieralibyśmy się o zawłaszczenie mazurskiej kultury, odebralibyśmy rdzennym Mazurom ich miano, a jednocześnie nie dali nic od siebie, by Mazurzy i mazurska kultura istnieli.

Gdy dowiedziałem się przed laty, że dawniej część mojej rodziny przed I Wojną Światową mieszkała na Mazurach, obiecałem sobie, że zanim nazwę siebie Mazurem, postaram się zrobić, co w mojej mocy, by poznać tę kulturę. Stąd między innymi pomysł na „Mazurskie słówko na dziś”. Obecnie coraz częściej odważam się nazwać się Mazurem, ale od początku istnienia tej inicjatywy do dziś minęło ponad 7 lat. W tym czasie spotkałem się z dziesiątkami rdzennych Mazurów, godzinami z nimi rozmawiałem i pisałem, przewertowałem setki książek i artykułów. A mimo to wciąż czuję, że mam zbyt skromne prawo, by nazwać się w pełni Mazurem.

Fot. Arkadiusz Stankiewicz

Łukasz Staniszewski
prozaik, dramaturg oraz autor słuchowisk z Olsztyna. Rok temu wydał swoją debiutancką książkę „Małe Grozy”, w której w konwencji „naturalizmu magicznego” opisuje warmińską wieś.

Myślę że poczucie tożsamości nie jest stanem wiedzy, tylko bycia: „bycia w czymś” i „bycia kimś”. Bierze się ono ze środka naszego wnętrza, czasami się z nami komunikuje, a czasami nie. A jeśli się komunikuje, to wzbudza w nas wiele różnych emocji: gniew, niechęć, współczucie, potrzebę wpuszczenia tych ludzi, którzy żyli tu przed nami, Warmiaków i Mazurów, do przestrzeni publicznej. Wydaje mi się, że tak jak z innymi najważniejszymi sprawami w naszym życiu, czyli np. miłością, z poczucia tożsamości najlepiej zdajemy sobie sprawę wtedy, kiedy ktoś próbuje nam je odebrać.

W przypadku olsztyniaków po czterdziestce, bo tę grupę znam najlepiej, można mówić o tym, że ich tożsamość jest im ciągle odbierana. Przez pół życia patrzyliśmy przecież w telewizor, a drugie pół w komórki i internet. Widzimy tam wzorce, tematy i komunikaty, które nie pochodzą stąd. Mamy być Polakami, mamy żyć po warszawsku. A jeśli spojrzymy dalej, to widzimy jeszcze bardziej kolorowy świat, który nie jest zwrócony w naszą stronę. Kiedy z kolei spoglądamy w naszą stronę, w stronę Warmii, to widzimy świat, który nie ma z nami wiele wspólnego. Nie mamy się jak odnieść np. do tego, że nasi dziadkowie tu przyjechali i, w pewnym sensie, wyparli Warmiaków. Ani to nasza wina, ani zasługa. Po prostu żyjemy na czyimś miejscu, ale to nie my dokonaliśmy tego wyboru.

Nasze pokolenie nie jest więc ani warmińskie, ani warszawskie. Pojawia się w nas poczucie pustki, które nie wiadomo czym wypełnić…

Muszę przyznać, że nie lubię tych podziałów na Warmię i Mazury. To umowna rzecz, która działa przede wszystkim na wyobraźnię ludzi. A warmińskości będziemy chyba szukać jeszcze długo. Jest to dość trudne, bo żyjąc w globalnej wiosce, możemy żyć bez wychodzenia z domu. A czy można być Warmiakiem, żyjąc, tak jak w pandemii, tylko w domu? Zamawiając jedzenie kurierem, siedząc w Internecie, oglądając Netflixa? Czy w takich warunkach warmińskość jest komukolwiek do czegokolwiek potrzebna? To jest pytanie, na które nie potrafię odpowiedzieć.