Tata to nie dodatek do mamy

2021-04-17 17:04:10(ost. akt: 2021-04-17 17:08:53)

Autor zdjęcia: Pixabay

O podziale obowiązków w domach pisaliśmy już wiele razy. I o tym, że to kobiety wciąż czują na sobie kulturową presję, by opiekować się dzieckiem nawet wtedy, kiedy mogliby już w tym zastępować ich partnerzy — też. Niesiona falą niezgody na pewne sytuacje, których byłam w ostatnim czasie obserwatorką, postanowiłam się publicznie przyznać do tego, że mam wrażenie, że za taki stan rzeczy bardzo często odpowiadamy my, kobiety. Matki-Polki z krwi, kości i własnych wyobrażeń.
Wystarczy rzut oka w komentarze na jakimkolwiek blogu parentingowym czy grupie facebookowej dla matek, żeby przeczytać całe litanie o tym, że faceci za mało angażują się w rodzinne obowiązki. Że dom, dziecko, troska o zakupy i o to, by rachunki były opłacone na czas, jest na głowie kobiet. Wiele z nich opowiada swoje naprawdę poruszające historie. Takie, które budzą sprzeciw nie tylko radykalnych feministek. Bo nie trzeba mieć feministycznych poglądów, by zdenerwować się, czytając o mężczyznach, którzy wprost mówią, że kobieta opiekująca się dzieckiem jest tą, która „siedzi” w domu i nie ma co robić.

Pamiętam jednak, że kiedy pierwszy raz przeczytałam w Internecie skargę pewnego mężczyzny na to, że żona nie pozwala mu się zaangażować w opiekę nad dzieckiem, pomyślałam, wyznam szczerze, „tak, jasne”. Bo co to znaczy: „nie pozwala”? Zamyka się w pokoju z maluchem, a męża do tego pokoju nie wpuszcza? Ja też mogę uznać, że mąż nie pozwala mi się zaangażować np. w malowanie sufitu, nieważne, że nigdy, przenigdy, nie wykazałam ani odrobiny chęci włączenia się w takie zadanie. A nawet gdybym wykazała, to pewnie ograniczając się do zdawkowego: „mam ci jakoś pomóc?” i wymalowaną w oczach nadzieją, że padnie odmowna odpowiedź. Podejrzewałam więc, że i w tym przypadku mogło chodzić o ten sam rodzaj „entuzjazmu”.

Mama walczy o centrum


Moja ocena zaczęła się zmieniać, kiedy w gronie moich znajomych pojawiło się więcej młodych rodziców. Okazało się nagle, że część kobiet, nawet takich, których związki wydawały mi się partnerskimi, nie były gotowe zrezygnować z poczucia bycia „ważniejszym” rodzicem.

Takie spostrzeżenia potwierdza Małgosia, która przez kilka lat pracowała jako niania, a teraz skupia się na wychowaniu dwuletniej córki. — My, mamy, choć na ogół deklarujemy co innego, jesteśmy zadowolone z tego, że zajmujemy centralne miejsce w świecie dziecka. Nie chcemy z niego zrezygnować. Widzę to po sobie, widziałam to po kobietach, których dziećmi się zajmowałam. Jedna sytuacja szczególnie zapadła mi w pamięć… Pracowałam kiedyś u pewnego małżeństwa, które poleciło mnie innej parze. A właściwie: swojemu znajomemu, który szukał kogoś, kto zajmie się jego dzieckiem wtedy, kiedy będzie chciał wyjść z żoną na kolację. Bo choć minęły dwa lata od narodzin jego syna, nie udało mu się wyciągnąć żony na żadną randkę czy cokolwiek w tym stylu. Zgodziłam się. Zbliżała się ich rocznica ślubu, więc postanowił zrobić żonie niespodziankę. Umówił się ze mną, że przyjdę najpierw zapoznać się z małym podopiecznym, a za kolejny tydzień zostanę z małym na 3 godziny.

Kiedy jednak Małgosia poszła na pierwsze spotkanie, pani domu podeszła do niej z rezerwą. – Dziecko było urocze, choć nieco wstydliwe — opowiada olsztynianka. — Mama trzymała chłopca na kolanach, nie dała mu do mnie podejść. Zagadywałam do niego, a on zaczynał się do mnie chyba przekonywać. Ale im bardziej on był gotowy wejść we mną w jakąś relację, tym jego mama więcej wysiłku wkładała w to, żeby mnie przekonać, że jej dziecko nie jest w stanie funkcjonować bez niej. „Nawet kiedy biorę prysznic, jest ze mną” – tłumaczyła, a ja wyobrażałam sobie, że mówi o porankach, kiedy jej mąż jest w pracy. Opiekowałam się różnymi dziećmi, więc wiem, że bywają i takie, które naprawdę źle znoszą zostawienie ich samych w pokoju nawet na czas wizyty opiekuna w toalecie. Ta mama nie mówiła jednak o takich sytuacjach. Chodziło także o wieczory, kiedy mąż był w domu. A ten mąż, który wydawał mi się naprawdę fajnym człowiekiem, siedział na kanapie obok swojej żony i słuchał tego, co ona mówi, a ja miałam wrażenie, że przy okazji się zwyczajnie wstydzi. Żeby była jasność: mężczyzna kilka razy wyciągał ręce do dziecka, chciał je przejąć od żony. Ta jednak tego zupełnie nie zauważała.

Czy doszło do randki, w czasie której Małgosia miała zająć się dzieckiem?

— Niewiele brakowało, a nic by z tego nie było. Kiedy przyszłam w piątek, kobieta była wyraźnie zdenerwowana. Po raz kolejny powtórzyła mi, że dziecko sobie bez niej nie poradzi, bo przecież jest zbyt małe. I że jej syn nikomu nie ufa, że nawet z mężem nie zostaje sam w domu. I że na pewno nie da sobie zmienić pieluchy, a już na pewno bez niej nie zaśnie — relacjonuje Małgorzata. — Końca historii opowiadać chyba nie trzeba?

Może i nie trzeba, ale warto.

— Kiedy wrócili, dziecko spało. Nie miałam z tym chłopcem większych problemów. Faktycznie, był nieco zasmucony, szukał rodziców wzrokiem, ale działo się to wtedy, kiedy tracił zainteresowanie zabawą. Poza tym było naprawdę zwyczajnie — stwierdza Małgosia. — Prawdziwie zdziwiona byłam dopiero wtedy, kiedy wrócili rodzice chłopca. Mama zamiast ucieszyć się, że wszystko było w porządku, rzuciła mężowi oskarżycielskie spojrzenie, a mnie dość chłodno pożegnała. Z relacji osób, które poleciły mnie tej parze, wiem, że biedny facet odpokutował to swoje wyjście przed szereg. Ale to nic w porównaniu z tym, jak cierpi przez to, że nie ma możliwości stworzyć normalnej więzi z dzieckiem.

Małgosia wyciągnęła z tej historii lekcję dla siebie.

Kiedy urodziło się moje dziecko, natychmiast włączyłam swojego męża w opiekę. Wiedziałam, że od karmienia muszę być ja, bo tylko ja mam w tym domu piersi – śmieje się. — Poza karmieniem jest jednak wiele innych zajęć, które facet bez problemu może wziąć na siebie. Myślę, że to procentuje, bo nasza córka ma z nim świetną relację. Żeby była jasność: ja też bywam zazdrosna, gdy po całym dniu spędzonym z Olą, kiedy robię wszystko, co w mojej mocy, żeby dobrze się bawiła, ona rzuca się na szyję ojcu, który wrócił z pracy i przestaje mnie kompletnie zauważać. Myślę sobie wtedy: „super, to ja tu na głowie staję, a on wzbudza entuzjazm tylko tym, że się pojawił?”. Ale to trwa sekundę. I po niej już tylko się cieszę, że moja córka ma dwoje zaangażowanych rodziców.

Dopytuję jeszcze, czy Małgosi nie korci, by wejść w rolę wszechwiedzącej i niedającej się zastąpić mamy?

— Korci! Oczywiście, że korci! — mruga do mnie okiem. — Bo przecież wiadomo, że ja wiem najlepiej, jak moja córka powinna jeść, kiedy czuje się zmęczona itd. Wytykam czasem mężowi, że nie dobrał rajstop do sukienki, którą jej założył, albo to, że Ola ma źle uczesane włosy. A czasem się wręcz wściekam, kiedy nie jest tak, jak chcę. Święta nie jestem. Za wszelką jednak cenę nie chcę zrobić z mojego męża swojego pomocnika. Mamy być parterami, mamy być równie ważni. Miałam wrażenie, że ten mój zleceniodawca był okropnie nieszczęśliwy. Został wtłoczony w schemat: „ja wiem lepiej, jak być rodzicem, a ty się temu przyglądaj”.

Matka-Polka i ojciec w tle


Takich historii jak ta, którą opowiada mi Małgosia, jest więcej. Jedną z nich obserwowałam podczas wakacji.

Rodzina 2+2, na nodze mamy uwieszone dziecko, drugie ciągnięte przez nią za rękę. Mąż dwa kroki za nimi. Na plaży mężczyzna wyciąga rękę po krem, by posmarować buzię córki. Żona natychmiast mu ten krem wyrywa. On opłukuje jabłko pod wodą, którą leje z butelki, by po chwili podać je dziecku, ona to jabłko przejmuje, wyciąga chusteczkę i je poleruje. On zaczyna budować z synem dom z piasku, ona przybiega z odsieczą, wyrywa z ręki łopatkę. On na stołówce mówi do córki, że może sama posmarować sobie chleb masłem, żona rzuca mu pełne politowanie spojrzenie i sama chwyta nóż. A po chwili dobiega do mnie zdanie, którego się spodziewałam: „jestem taka zmęczona!”. I, niczym wierny kompan, wyrasta kolejne: „wszystko na mojej głowie!”. Tym słowom towarzyszy westchnienie jej męża, westchnienie, które jasno sugeruje, że nie pierwszy raz to słyszy. Odpiera więc atak: „Mówiłem ci, że możesz pospać dłużej, a ja przyniosę ci śniadanie do pokoju”. Dialog się rozkręca, a ja podsłuchuję bezczelnie dalej: „Tak, oczywiście. Już to widzę, jak radzisz sobie z dwójką dzieci”.

Rzucam spojrzenie na tę dwójkę dzieci. Nie wyglądają na takie, które gotowe by były roznieść stołówkę w ośrodku w pył i w proch. Więcej nawet: sprawiają wręcz wrażenie podobnych nieco do ojca: pogodzonych z losem. Nie awanturują się, siedzą porządnie.

Dialog rodziców trwa. „Pójdę dzisiaj z nimi na plażę, a ty zostań i odpocznij. Wrócimy na zabiegi” — mówi on, a o zabiegach wspomina, bo rzecz dzieje się w sanatorium. „O, tak, na pewno. Jeszcze coś im się stanie, ty jesteś taki nieuważny!” — komentuje ona.

Gdyby nie dzieląca nas odległość, wtrąciłabym chyba, że nie dalej jak wczoraj to ona wykazała się nieuważnością, bo zostawiła kartę dziecka w jednym z gabinetów i biegała w panice po budynku, szukając zguby. Dzieci, dodam, zostawiła pod opieką obcej osoby. Ich ojciec, najwidoczniej przyzwyczajony do podobnych zastrzeżeń, nie skomentował nic więcej. A ja pomyślałam, że pewnie część osób powiedziałaby, że jest mięczakiem. Że ulga żonie, że nie wchodzi z nią w dyskusje. A ja pomyślałam, że musi być twardzielem. Bo mimo wszystko ciągle próbuje. Mógłby machnąć ręką i cieszyć się tym, że ma spokój. Że trafiła mu się żona, która postanowiła być matką-Polką i z roli swojej nie zrezygnuje, choćby miała paść ze zmęczenia na twarz. A on jednak próbuje. Próbuje dowieść, że też jest rodzicem. Tylko czy dostanie taką szansę?

Daria Bruszewska-Przytuła
d.bruszewska@gazetaolsztynska.pl




Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. a1410 #3065041 18 kwi 2021 11:00

    Mąż Pani Małgosi miał szczęście, że urodziła się im córka a nie syn, bo wtedy Pani Małgosi mogłoby tak samo odbić, jak tej Pani której usypiała synka. Większości mam odbija na punkcie synów, wobec córek są dużo bardziej krytyczne i zachowują się przy nich normalniej. Po urodzeniu dziecka jednak większości kobiet mężczyzna potrzebny jest tylko do tego, żeby ją i dziecko utrzymać, reszta staje się drugorzędna. W sumie trudno się temu dziwić, bo wśród ssaków w naturze jest bardzo podobnie, ale trudno też oburzać się na mężczyzn, którym taki układ nie pasuje i odchodzą do kolejnej kobiety może z nadzieją, że ta druga będzie inna

    Ocena komentarza: warty uwagi (6) odpowiedz na ten komentarz