Adam Przybylski: Pomagając innym, pomagamy sobie [ROZMOWA]

2021-03-28 09:30:42(ost. akt: 2021-03-27 19:45:19)

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

Adam Przybylski z Olsztyna musiał wykonać tytaniczną pracę, żeby prowadzić normalne życie. Miał do pokonania wiele trudności, bo urodził się z niepełnosprawnością. Dzisiaj działa na rzecz innych. Co zrobić, żeby ludzie z ciężkimi chorobami mieli łatwiej? Dlaczego nie wolno zapominać o niepełnosprawnych? Te i inne kwestie poruszamy w naszej rozmowie.
— Ma pan na koncie dwa kierunki studiów: germanistykę i politologię. Odbył pan staż w bibliotece UWM, w Urzędzie Miasta w Ośrodku Dokumentacji Geodezyjnej oraz w Urzędzie Marszałkowskim. Pracuje pan na stanowisku administratora w Wydziale Koordynacji Systemów Zabezpieczenia Społecznego. Zanim jednak to się udało, przeszedł pan długą drogę.
— Urodziłem się jako wcześniak. W wyniku niedotlenienia mózgu cierpię od urodzenia na mózgowe porażenie dziecięce. Wiąże się ono z niedowładem czterokończynowym, zaburzeniami równowagi. Porażenie mózgowe rozpoznano u mnie dopiero w wieku dziewięciu miesięcy. To były lata 80. XX wieku. Nie było wtedy tak nowoczesnych środków do ratowania wcześniaków, ani tak znakomitej diagnostyki, jaką mamy teraz.

— Za to miał pan solidne oparcie w rodzinie.
— To prawda. Dzięki ogromnej pracy mamy, ale również taty, który zdobywał dla mnie specjalne mleko, przeżyłem. Potem czekała mnie długa rehabilitacja. Tutaj nieocenioną role odegrała mama, która ćwiczyła ze mną nawet po nocach. Dzięki jej zaangażowaniu dostałem się do przedszkola dla dzieci niepełnosprawnych. Z jej inicjatywy mogłem nauczyć się szybciej pisać niż inne dzieci. Było to dla mnie ogromne ułatwienie. To, jak funkcjonuję, to zasługa mamy oraz taty, wspaniałych rodziców. Ale także siostry.

— Rodzice wspierali pana nie tylko materialnie, ale i psychologicznie?
— Oczywiście. Zawsze wspierali mnie w ten sposób, gdy miałem niepowodzenia, coś mi nie wyszło. Motywowali, żebym szedł do przodu, żebym starł się dorównać najlepszym. A nawet osiągał lepsze wyniki niż pełnosprawni, żebym nie spoczywał na laurach. Zawsze przywiązywali dużą uwagę do nauki. Wskazywali, że nauka jest drogą do sukcesu, że nie można żałować na to żadnych środków. I ja się z tym zgadzam.
Dzięki wsparciu materialnemu i takiemu pchaniu do przodu osiągnąłem to, co osiągnąłem. Oczywiście ważny był również mój własny upór. Ale jestem bardzo wdzięczny swojej rodzinie, bo była dla mnie ogromna podporą.

— Kiedy udało się panu stanąć na nogi?
— Zacząłem chodzić dopiero w wieku pięciu lat. W wieku sześciu lat miałem operację. Po pierwszej operacji chodziłem jeszcze na palcach. Dlatego zdecydowano się na drugą operację, którą przeszedłem w wieku 14 lat. Niestety przeprowadzono ją za późno. Zahamowało to proces rehabilitacji. Po operacji rehabilitowałem się niemal przez rok. Przychodził do mnie prywatny rehabilitant. No i przy wsparciu rodziny znowu mogłem chodzić.
Ale proces mojej rehabilitacji trwa cały czas. Jako dorosły mężczyzna dalej rehabilituje się i ćwiczę, bo mam problemy z napięciem mięśniowym, problemy z kręgosłupem.

— Sukcesy w rehabilitacji odniósł pan — jak sam mówi — dzięki rodzicom. Ale również dzięki własnemu uporowi. Skąd czerpał pan motywację do działania?
— Przede wszystkim zdawałem sobie sprawę, że muszę chodzić. Poznałem życie osoby na wózku. Zanim nauczyłem się chodzić, przez pewien czas jeździłem na wózku spacerowym. Już wtedy wiedziałem, że życie nie jest łatwe. Miałem świadomość, z jak negatywnym odbiorem społecznym wiąże się niepełnosprawność. Bardzo chciałem być samodzielny. Miałem w sobie wewnętrzną siłę. Jestem osoba upartą, wytrwałą w działaniu. Wiedziałem, że dzięki rehabilitacji będę sprawiejszy, będę lepiej sobie radził w życiu. Zawsze stawiam sobie cel i robię wszystko, żeby go osiągnąć.

Adam Przybylski

— Czy niepełnosprawność wpływała na pana relacje z innymi?
— Oczywiście. Pamiętajmy, że przed przemianą ustrojową sytuacja osób z niepełnosprawnościami była naprawdę trudna. W latach 80. osoby te izolowano. Moja mama razem z innymi matkami pod kierownictwem doktor Anny Surażyńskiej walczyła o przedszkole dla niepełnosprawnych dzieci na Dajtkach. Gdy chodziła ze mną na spacer, czułem na sobie stygmatyzujące spojrzenia ludzi. Nie byli oswojeni z osobą na wózku.
W szkole miałem szczęście do bardzo życzliwych nauczycieli, którzy mnie wspierali. Nosili teczki, pomagali w rysowaniu figur geometrycznych. Ale niektórzy uczniowie wyśmiewali mnie. Na początku lat 90. nie było takiej wysokiej świadomości, jeśli chodzi o potrzeby osób niepełnosprawnych. Krążyło mnóstwo negatywnych stereotypów, osoby z niepełnosprawnością uważano za gorsze.
Chodziłem do szkoły integracyjnej i bardzo doceniam fakt, że w Olsztynie taka szkoła istniała. Niepełnosprawni mogli zdobyć wykształcenie, zdać maturę, pójść na studia. Mimo wszystko świadomość rówieśników i części pedagogów była niewystarczająca. Trzeba było walczyć, uświadamiać kadrę pedagogiczną o potrzebach osób z niepełnosprawnościami. Jestem zwolennikiem edukacji włączającej. Żeby uczniowie niepełnosprawni uczyli się z osobami pełnosprawnymi. Żeby nie zamykać ich w domach i stwarzać takie warunki,

— Jak przejawiał się ten brak świadomości, o której pan mówi?
— Przejawiało się to głównie w szkole podstawowej. Rówieśnicy nie wiedzieli, w jaki sposób mogliby mi pomóc. Że można pomóc, na przykład niosąc tornister. Czy przytrzymać, gdy nie ma poręczy. Nie byli chętni do pomocy, bo nie wiedzieli jak. Brakowało im trochę empatii, ale przede wszystkim wiedzy.

— Jest pan absolwentem filologii germańskiej. Skąd pomysł na takie studia?
— Zamiłowanie do języka niemieckiego wpoili mi rodzice. Przez całą szkołę średnią zachęcali mnie do nauki. Brałem nawet prywatne lekcje u studenta germanistyki. Bardzo chciałem nauczyć się tego języka, bo jesteśmy regionem, do którego przyjeżdża mnóstwo Niemców. Polubiłem ten język.
Studiowanie germanistyki było moim wielkim marzeniem. Zdawałem niemiecki na maturze. Obecnie zajmuję się tłumaczeniami i dalej się doszkalam, żeby władać nim jeszcze lepiej. Prowadzę konwersacje po niemiecku z ludźmi uczącymi się tego języka.
Języki obce są moja pasją. Posługuję się językiem angielskim, uczestniczę w klubie mówców, gdzie spotykam się z moimi mentorami. Brałem udział w warsztatach Wspólnoty Kulturowej Borussia, widywałem się z wolontariuszami z Niemiec.

— Czy zamiłowanie do politologii również wyniósł pan z domu?
— Tak. Tata zaszczepił we mnie zainteresowanie polityką, przesiąkłem tym. Więc zdecydowałem się bez wahania na studia politologiczne. Bardzo się z tego cieszę, bo poznałem wiele ważnych postaci ze świata polskiej polityki, co było dla mnie naprawdę ciekawym doświadczeniem. Naszą uczelnię odwiedzał Donald Tusk, Andrzej Lepper, politycy z Republiki Federalnej Niemiec, Marek Niedźwiecki, Miron Sycz, Tadeusz Iwiński. Miałem okazje ich posłuchać, zadać pytania. To bardzo cenne doświadczenie.

— Otrzymał pan wiele wsparcia. Teraz wspiera pan innych, działając w Warmińsko-Mazurskim Sejmiku Osób Niepełnosprawnych. Co panu daje pomaganie?
— Dla mnie pomaganie to samorealizacja. Jestem osobą empatyczną, wrażliwą, lubię dawać dobro ludziom. Przede wszystkim tym z niepełnosprawnościami. Wyznaje taką zasadę, że pomagając innym, pomagamy sobie. Nie oczekujmy koniecznie zapłaty. Możemy otrzymać ogromną radość. Dzięki działalności w Sejmiku udało mi się zrealizować kilka pomysłów. Zmodernizować Urząd Wojewódzki, zainstalować poręcz przy wejściu.
Bardzo bym chciał, żeby osoby niepełnosprawne mogły odnieść jakieś swoje niewielkie sukcesy. Oczywiście na miarę własnych możliwości, bo nie każda osoba może skończyć studia, ale każda powinna mieć szansę samorealizacji. Państwo nie powinno żałować na to pieniędzy. Pmietajmy, że niepełnosprawność może dotknąć każdego. Poza tym, nawet jeśli jesteśmy całkowicie sprawni, to dostosowanie przestrzeni publicznej, urzędów, różnych towarów i usług do potrzeb niepełnosprawnych pomaga wszystkim nam.
W Sejmiku współorganizowałem wizytę profesora Marka Wysockiego z Politechniki Gdańskiej. Naukowiec przedstawił nam standardy projektowania uniwersalnego. Bardzo bym chciał, żeby takie standardy zostały opracowane dla Olsztyna. Aby każda osoba, czy to pełnosprawna, czy niepełnosprawna, mogła poruszać się po mieście. Chciałbym, aby z szansy, którą dał mi los, mogli też skorzystać inni. Dzieci, młodzież, czy też seniorzy.
Apelowałbym do władz miasta, żeby problemy osób niepełnosprawnych mogły uczynić priorytetem, bo ta inwestycja się zwraca. Jako Sejmik bierzemy udział w programie „Olsztyn bez barier”, żeby nasze miasto stało się bardziej przystępne.

— Co jeszcze można zrobić, aby osobom z niepełnosprawnościami żyło się lepiej?
— Temat niepełnosprawności powinien być jednym z priorytetów polityki państwa. Należy uczulać ludzi, którzy podejmują decyzje, aby nie zapominali o tym problemie. Bardzo istotne jest również to, by osoby z niepełnosprawnościami mogły same decydować o swoim życiu. Aby politycy, eksperci, wspierali ich w tej decyzji, chyba że decyzja nie jest możliwa.
Kolejna ważna sprawa — żeby umożliwić im samodzielność, potrzeba więcej pieniędzy na pomoc osobom z niepełnosprawnościami. Podwyżki rent, zasiłków, zwolnień z podatku. Umożliwienie osobom niepełnosprawnym poprzez edukację włączającą kształcenie się zawodowe, ogólne lub wyższe. No i przede wszystkim pomoc w podjęciu godnej pracy. Żeby ta osoba nie trafiała do DPS-u, tylko mogła samodzielnie żyć w mieszkaniach chronionych lub socjalnych. Żeby nie musiała się martwić o to, co stanie się z nią po śmierci rodziców. Do tego potrzebne jest ogromne wsparcie państwa.

— Słusznie pan zauważył, że niepełnosprawność może dotknąć każdego z nas. Czasem tracimy zdrowie dosłownie z dnia na dzień. Jak odnaleźć się w takiej sytuacji?
— Jest to na pewno bardzo trudne, ale wszystko zależy od człowieka. Potrzebny jest wewnętrzny upór, motywacja. Jeśli chce się osiągnąć cel, nie można zrażać się trudnościami. Bardzo dużo zależy również od wsparcia rodziny. Gdy osoba potrzebująca trochę się podłamie, obok powinien zawsze być ktoś bliski, czy przyjaciel, który zawsze poda jej pomocną dłoń.
Trudno przygotować się na taką sytuację, bo jest to zwrot o 180 stopni. Ale myślę, że jeśli ma się wsparcie, to można pokonać wszelkie trudności. No i potrzeba trochę samozaparcia. Samemu też trzeba chcieć wyjść z domu, walczyć o swoje, pomagać innym. Żeby świat wokół nas stawał się lepszy.

Paweł Snopkow

Fot. GO
Niedawno ukazał się kolejny "Raport dziennikarzy Gazety Olsztyńskiej". Zajęliśmy się w nim sytuacją osób z niepełnosprawnościami i ich opiekunów. Następny Raport ukaże się 23 kwietnia. Przyjrzymy się w nim, jak na Warmii i Mazurach wygląda opieka nad najmłodszymi dziećmi. Czy mamy wystarczającą liczbę żłobków i przedszkoli? Na jakie koszty muszą być gotowi rodzice? Jeśli chcieliby Państwo zwrócić naszą uwagę na jakiś ważny problem, prosimy o maile: d.bruszewska@gazetaolsztynska.pl.
Wszystkie dotychczas opublikowane raporty są nadal dostępne na www.gazetaolsztynska.pl