Był na dnie, ale spotkał anioła
2021-03-26 17:01:53(ost. akt: 2021-03-26 15:35:41)
Paweł przez alkohol sięgnął dna. Był bezdomny i w pewnym momencie bez wiary w lepsze życie. Ale w trzeźwieniu pomogła mu Małgorzata, pracownik socjalny z Mrągowa. Spadła mu z nieba...
Dopiero, gdy sięgnął dna, zrozumiał, że musi się ocknąć. Choć nie było to łatwe, bo upadków w swoim życiu miał wiele. Ale za każdym razem butelka wygrywała. Dziś 46-letni Paweł Rybnowski jest trzeźwy już od czterech lat. Ale tylko dlatego, że spotkał na swojej drodze Małgorzatę. Ona wyciągnęła go z tego bagna, w które coraz bardziej go wciągnęło.
— Stoczyłem się na dno… I to na własne życzenie — opowiada Paweł Rybnowski, który pochodzi z małej miejscowości pod Mrągowem. — Nigdy nie pomyślałbym, że tak skończę. A pomyśleć, że gdy wchodziłem w dorosłe życie, piłem okazyjnie. Od święta, z okazji imienin, urodzin, wesela… Ot, jak każdy. Pracowałem, miałem rodzinę i fajne życie. A później wszyscy się ode mnie odwrócili. Nawet matka…
Młodość, jak mówią, ma swoje prawa. Dlatego każdemu spotkaniu towarzyszył alkohol. Pawłowi ten styl życia się podobał. A gdy wyprowadził się z rodzinnego domu do Mrągowa, mógł pozwolić sobie na więcej.
— Miałem tam kolegów, mogłem robić to, czego wcześniej nie znałem. Byłem w takich miejscach, w których kiedyś nie byłem. Kumple mi imponowali. Można było na nich liczyć, choć nie zawsze byli uczciwi. Takie życie było jak sielanka. Były balety, było „koko bongo” — wspomina Paweł. — Było fajnie, ale starałem się żyć normalnie. Miałem nawet pracę w urzędzie gminy. Nie rezygnowałem jednak z picia. Później piłem gdziekolwiek, nawet pod sklepem.
— Miałem tam kolegów, mogłem robić to, czego wcześniej nie znałem. Byłem w takich miejscach, w których kiedyś nie byłem. Kumple mi imponowali. Można było na nich liczyć, choć nie zawsze byli uczciwi. Takie życie było jak sielanka. Były balety, było „koko bongo” — wspomina Paweł. — Było fajnie, ale starałem się żyć normalnie. Miałem nawet pracę w urzędzie gminy. Nie rezygnowałem jednak z picia. Później piłem gdziekolwiek, nawet pod sklepem.
I przyszedł czas, że musiał wrócić do rodzinnego domu.
— Zaczęły się awantury. Nie dało się ukryć picia. Matka nawet poszła z prośbą o pomoc do proboszcza, żeby ze mną pogadał. Myślała, że jakoś na mnie wpłynie. Gdy się spotkaliśmy, zareagowałem gniewem. O mało nie doszło do rękoczynu — wspomina Paweł. — Wszyscy mieli mnie dość. Musiałem się wyprowadzić z domu. Trafiłem na ulicę. Rodzina zerwała ze mną kontakt. Musiałem radzić sobie sam. Spałem gdziekolwiek. Gdy „było pite”, nocowałem na metach. Coraz bardziej się staczałem. Nie pracowałem, byłem „dzieckiem ulicy”, choć miałem 37 lat. Włóczyłem się po Mrągowie, Olsztynie, Kętrzynie… Piłem wtedy i to nieźle. A skąd miałem pieniądze? W Olsztynie spotkałem dwóch gości. Wyszli świeżo z zakładu karnego. Zobaczyli, że się szwendam. Widzieli, w jakim jestem stanie i spytali, czy „wędkuję”. Zdziwiłem się, bo do ryb mnie nie ciągnęło, choć jestem z Mazur. A oni wytłumaczyli mi, że „wędkowanie” to żebranie. Na zachętę dali mi 10 zł. Nauczyli mnie, jak to robić. Żeby nie umrzeć.
— Zaczęły się awantury. Nie dało się ukryć picia. Matka nawet poszła z prośbą o pomoc do proboszcza, żeby ze mną pogadał. Myślała, że jakoś na mnie wpłynie. Gdy się spotkaliśmy, zareagowałem gniewem. O mało nie doszło do rękoczynu — wspomina Paweł. — Wszyscy mieli mnie dość. Musiałem się wyprowadzić z domu. Trafiłem na ulicę. Rodzina zerwała ze mną kontakt. Musiałem radzić sobie sam. Spałem gdziekolwiek. Gdy „było pite”, nocowałem na metach. Coraz bardziej się staczałem. Nie pracowałem, byłem „dzieckiem ulicy”, choć miałem 37 lat. Włóczyłem się po Mrągowie, Olsztynie, Kętrzynie… Piłem wtedy i to nieźle. A skąd miałem pieniądze? W Olsztynie spotkałem dwóch gości. Wyszli świeżo z zakładu karnego. Zobaczyli, że się szwendam. Widzieli, w jakim jestem stanie i spytali, czy „wędkuję”. Zdziwiłem się, bo do ryb mnie nie ciągnęło, choć jestem z Mazur. A oni wytłumaczyli mi, że „wędkowanie” to żebranie. Na zachętę dali mi 10 zł. Nauczyli mnie, jak to robić. Żeby nie umrzeć.
Choć śmierć była blisko.
— Pamiętam, jak raz siedziałem na przystanku. Byłem w fatalnym stanie. Opuchnięty byłem jak dzik i ślepłem jak kret… Miałem już dość picia. Czułem, że mój organizm odrzuca alkohol. Wątroba miała dość. Poprosiłem więc przechodnia, żeby zadzwonił po pomoc do opieki społecznej. Zrobił to. Tego dnia trafiłem do szpitala — podkreśla Paweł. — Wtedy przyjechała do mnie Małgorzata — pracownik socjalny. Ogarnęła mnie i… uratowała życie. Do dzisiaj, gdy do niej dzwonię, dziękuję, że wyciągnęła mnie z ulicy. Trafiłem do ośrodka w Marwałdzie koło Ostródy, żeby stanąć na nogi. Nie powiem, że to było łatwe. Ale zrozumiałem, że w końcu muszę zmienić swoje życie.
Paweł trafiał na różnych ludzi w życiu. Na tych gorszych, z którymi pił, ale i na tych, którzy namawiali go do trzeźwienia. Wiele razy trafiał do ośrodków, w których miał wyjść na prostą. Ale zawsze uciekał, bo nie dawał rady. Ciągnęło go do alkoholu. W końcu trafił do Fromborka na terapię. Właśnie ją ukończył i czuje, że ma w sobie siłę, aby żyć w trzeźwości.
— Gdyby trzeba było, za Małgosią skoczyłbym w ogień. Jako jedyna uświadomiła mi, że najcenniejsze, co mam, to własne życie. Że sam go sobie nie dałem i nie mam prawa go sobie odbierać. Że nie jestem bogiem, ale Pawłem alkoholikiem — nie kryje łez. — Od czterech lat jestem trzeźwy. To niewiele, bo niektórzy nie piją dłużej. Ale, jeśli się postaram, też dam radę.
Małgorzata Dobrowolska-Rydel pracuje w Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej w Mrągowie. Nie ma łatwej pracy. Pomaga rozwiązywać problemy alkoholowe i przeciwdziała przemocy w rodzinie. Paweł nazywa ją swoim aniołem.
— Paweł to bardzo trudny przypadek. Ale trafił w swoim życiu na wiele osób, które go wspierały. Ja tylko jestem jedną z wielu. Ale jeśli, jak twierdzi, wpłynęłam na jego decyzję o trzeźwieniu, to bardzo się cieszę — mówi Małgorzata Dobrowolska-Rydel. — Gdy dostałam zgłoszenie, że trzeba pomóc człowiekowi, pojechałam do szpitala i „wzięłam go za chabety”. Pojechał do schronisko dla osób bezdomnych Markot w Marwałdzie i cieszę się, że tam wytrzymał. Wspierałam go na duchu każdego dnia, ale gdy trzeba było, to mówiłam, co trzeba. Musiałam go czasami stawiać do pionu, żeby się nie przewrócił. Żartowałam nawet, że „mogę być najgorszą małpą”, ale najważniejsze są efekty. A one rzeczywiście dzisiaj są. Cały czas pozostajemy w kontakcie. Ale wiem, że Paweł tego kontaktu potrzebuje. Zmądrzał i mam nadzieję, że tego nie zaprzepaści. Widzę, że bardzo się stara. Trzymam kciuki, aby w końcu znów nawiązał kontakt z matką. Wiem, że to dla niego ważne.
Co teraz przed Pawłem?
Chce pomagać ludziom, którzy znajdują się na zakręcie życia. Właśnie w Marwałdzie.
— Paweł ma obawy. Choć dużo z siebie daje, potrzebuje cały czas wsparcia — dodaje pani Małgorzata. — Dlatego wierzę, że odnajdzie się w ośrodku. Bo najtrudniejsze dla niego byłoby, gdyby od razu skoczył na głęboką wodę, w tak zwane normalne życie i w normalną pracę. Myślę, że w Marwałdzie będzie miał dużo do opowiedzenia o sobie innym, którzy walczą o to, aby wyjść na prostą. Że będzie dla nich dobrym przykładem, że nawet z największego upadku można się podnieść.
— Paweł ma obawy. Choć dużo z siebie daje, potrzebuje cały czas wsparcia — dodaje pani Małgorzata. — Dlatego wierzę, że odnajdzie się w ośrodku. Bo najtrudniejsze dla niego byłoby, gdyby od razu skoczył na głęboką wodę, w tak zwane normalne życie i w normalną pracę. Myślę, że w Marwałdzie będzie miał dużo do opowiedzenia o sobie innym, którzy walczą o to, aby wyjść na prostą. Że będzie dla nich dobrym przykładem, że nawet z największego upadku można się podnieść.
ADA ROMANOWSKA
Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
Kruk #3063432 27 mar 2021 11:30
Trzymaj się chłopie Jesteś po dobrej stronie mocy
Ocena komentarza: warty uwagi (3) odpowiedz na ten komentarz