PRZEWODNIK PO BIEGANIU|| "Kostek": Na zdrową starość trzeba zapracować rozwagą

2021-03-22 08:02:11(ost. akt: 2021-03-22 08:08:27)
Rondo na ul. Dąbrowskiego. Mariusz Kostkowski na trasie Iławskiego Półmaratonu przygrywa biegaczom na bębnach

Rondo na ul. Dąbrowskiego. Mariusz Kostkowski na trasie Iławskiego Półmaratonu przygrywa biegaczom na bębnach

Autor zdjęcia: Michał Złotowski

Wycofałem się ze świata amatorskiej rywalizacji. Moje hamulce zawodzą. Przestraszyłem się, że mogę przekroczyć granicę zza której trudno będzie wrócić. Mam w sobie sprzeczność. Może to odreagowanIe organizmu po pracy, w której sam sobie jestem szefem?
"Po niewolniczym siedzeniu godzinami odpowiedź organizmu budziła demony wysiłku. Wiem, że to nie bieganie szkodzi, tylko brak rubieży, która strzeże zdrowia. Ona gdzieś biegnie przede mną. Na zdrową starość trzeba zapracować rozwagą. To ona zatrzymała mnie w domu.

Jestem na każdej biegowej imprezie w Iławie. Siadam w kąciku przy trasie z bębnami i wybijam rytm. Witam czołówkę i żegnam autobus z napisem "koniec". Nie czuję bólu rąk. Dopiero na drugi dzień opuchnięte stawy palców przypominają mi o mojej pasji."

Tak zacząłem rozmowę z "Kostkiem". Wyciągnąłem z niego więcej niż się spodziewałem. Mariusz Kostkowski ciągnął dalej:
"Zmiana pracy. Przyrośnięty do krzesła z komputerem przed oczami czułem, że muszę obudzić leniwy mięśniowy dzień. Lepiej późno niż później. Miałem 35 lat jak wyszedłem po raz pierwszy na trening. Troszkę z górki do Kwasigrocha, kawałek w lesie i powrót do domu. Wyszło pewnie z dwa kilometry. Tak kombinowałem przez miesiąc. Potem dokładałem jakieś metry. Nie chciało mi się więcej. Po co się męczyć?

Wcześniej byłem listonoszem. Piętra i okoliczne miejscowości wokół Iławy znałem na pamięć. To była nie tylko wytrzymałościowa zaprawa. Siła w mojej drobnej sylwetce też zaczęła się rozpychać.
Wystartowałem z marszu w pierwszym Iławskim Półmaratonie. Godzina czterdzieści, a z nieba ukrop. Spokojnie, bez napinki przeleciałem dystans. Może to spowodowało, że rok później zaliczyłem swój pierwszy maraton w 3.38. Warszawskie 42 km w 2012 roku przywitały mnie przyjaźnie. Wcześniej miałem operację przepukliny. Słyszałem ostrzegawcze głosy, jednak ten mój wewnętrzny przymus "muszę" zdecydował.

Starty posypały się jeden za drugim. Kilkanaście rocznie. Coraz więcej treningowych kilometrów bieganych na ilość, bez planu - do przodu. Pamiętam zawody, które mnie mocno przeczochrały. 33 km w Kretowinach; piach, górki i skwar. Lubawska dycha. Krótko, ale padałem na niej przez parujący asfalt. Po niej znowu spokojna iławska połówka w 1.37. I tak z jednego za drugi. Nie chodziło o wynik, raczej o pogoń za granicę możliwości. Ile mogę? Czy dam radę?

Po tym szaleństwie amatorskich wyzwań reset w postanowieniu: tylko jeden start w roku. A skoro jeden, to mocno, na zajazd w Maratonie Solidarności w Gdańsku. Wyszło 3.43 na luzie, bez ściany. Udka trochę bolały po nim, ale ok. I tak przez 3 kolejne lata, ciut lepiej i gorzej.

Urlop. Biegnę przed siebie. Wyspy Zielonego Przylądka. Kompletnie nieznany teren. Wiatr, że łeb urywa. Brak ścieżek, wydmy. Prowokując los, pędzę przed siebie. Zgroza jak pomyślę teraz na spokojnie. Te światy istnieją we mnie. Czasami zdarzały się takie chwile.

2017 rok. Koniec. Nie biegam. Jeszcze tylko przeleciałem wokół Jeziorak w 6 godz. 31 min. 8 sek. Obok kolega wiozący energetyczny pakiet dokarmiał mnie cały czas. Jestem szczupły, taki szczypior, ale bez żarcia nie ruszam się za daleko. To daje mi siłę. To był radosny kilometraż, na luzie. Sam się zdziwiłem, że tak przeleciało. Nawet na mecie maratonu potrafiłem zatańczyć breakdance i stanąć na głowie. To była jednak ryzykowana zabawa. Musiałem ją przerwać. Zatrzymałem 30-kilometrowe wybiegania. W niedzielę nawet więcej. Wio, support żywnościowy i do przodu. Tak nie można, jednak wolność w przestrzeni jest we mnie.

Drzemią we mnie dowcipy z dzieciństwa, wyzwania. Szukam ich. Czasami potruchtam 30 minut, rower, rolki, nordic walking. Zimą narty i łyżwy. To zamienniki na które mam troszkę czasu. Jednak umysł oczyszcza windsurfing. Trzy lata minęły jak szarpię się z wiatrem. Ta walka daje mi spokój na dłużej. Wymaga tylko wyjazdów na Hel. Nie czuję się kanapowcem. Mimo niedowagi, mam w sobie sprawność. Czuję ją.

Kiedyś pojechałem na maraton do Wrocławia i przez trzy dni przed nim, zamiast wypoczywać, poznawaliśmy sekrety miasta, nabijając kilometry. Praktycznie z marszu stanąłem na starcie. 24 kilometr, a ja mam dość. Jakoś doczłapałem do bruku Starówki. Na ostatnich 4 kilometrach mroczki w oczach i nagle słyszę muzykę z filmu "Rocky 5". To ona mnie poniosła. Wtedy pomyślałem, że podam ten rytm innym. Maraton, to nie jest bieg na 42 kilometry, to szaleńczy wyścig na 10 km, jak już niewiele masz w sobie.

Staram się być na każdym biegu w swoim rodzinnym mieście. Uczestniczę w nim pełen emocji. Przycupnięty jak kloszard na rondzie, trawniku, pod mostem; siadam i gram na bębnie. Patrzę na biegnących i wiem czego potrzebują, aby się uśmiechnąć. Przyspieszam, zwalniam. Coś tam przeskoczę. Czuję, że tego chcą. To nas łączy. Myślę, że lubią jak przez godziny narzucam miastu rytm.

Gram w zespole na perkusjonaliach; bębny conga (dwa duże bębny), bongosy (dwa małe), cajon (drewniana skrzynka, która ma w środku struny odpowiadające w zależności od miejsca uderzenia). Jak zatęsknię do nich, siadam i roznoszę dźwięki w domu. Czasami gdzieś w plenerze np. dla żartu na molo w Sopocie. Obwieszczam światu sukces, lub topię smutki. Mam wspaniałą i wyrozumiałą żonę. Była obecna na każdym biegu. Zamartwiała się przez godziny i cieszyła się, gdy wracaliśmy do domu.

Jestem jednym z was. To, że nie startuję nie znaczy, że nie jestem z wami. To, że nie trenuję nie znaczy, że kiedyś nie spotkamy się w biegu. Może mój wnuk kiedyś potruchta z wami.
Mariusz Kostkowski – Kostek. To postać innej bajki.
Paweł Hofman

Trening 22-28 marca – tydzień z dystansem do pasji biegania.
poniedziałek –rozbieganie + 3x30-40 m Skip A,B,C, po każdej serii 100 m lekko z górki - 6-10 km
wtorek – Inna forma aktywności. Rower + ogólna sprawność
środa – wolne od biegania
czwartek - Rozbieganie 30 min + 4-6 x40 sek. p. 2 min w marszu i truchcie – 8-12 km
piątek - wolne
sobota – Rozbieganie z przebieżkami, po 30-40 min rozgrzewki 3 km narastająco w szybkości ( zaczynamy od tempa w półmaratonie, po pierwszym km przyspieszamy jak na 10 km i ostatni km to już jak w teście Coopera. Po trucht 20 min
niedziela – wolne, ale od biegania

Za tydzień – wf w szkole i sport w klubie – dwa światy sprawności.

Paweł Hofman, trener lekkiej atletyki