Piersi nasze publiczne

2021-03-21 19:54:22(ost. akt: 2021-03-19 20:56:01)

Autor zdjęcia: Pixabay

Jeśli komuś wydaje się, że ciało to coś prywatnego, należącego do jednej osoby, to obserwując to, co dzieje się w mediach i przestrzeni publicznej, ma sporo okazji do tego, by zmienić zdanie. Bo do ciała, szczególnie kobiecego, prawa rości sobie wiele osób. I nie, tym razem nie będzie o ciążowym brzuchu. Będzie o piersiach.
Biust, bądźmy szczerzy, to coś więcej niż część ciała. I pewnie gdyby dało mu się prawo głosu, wybaczcie Państwo personifikację, to miałby niezwykle ciekawą historię do opowiedzenia. I każdy z nich — inną.

Niejeden z nich pewnie mógłby przypomnieć słowa dowcipnisiów, którzy zawstydzali jego bardzo jeszcze małoletnią właścicielkę, dopytując, czy już „coś się tam dzieje”, „czy pierwszy biustonosz kupiony”? I pewnie to wybieranie pierwszego stanika też by wspomniał, ten biust nasz publiczny. Choć we wspomnieniach mogłyby zacząć pojawiać się istotne różnice: bo dla jednych biustów taka pierwsza wizyta w prawdziwym sklepie z bielizną była pewnie chwilą triumfu, a dla innych… No cóż. Kolejnej porcji zawstydzenia.

A później biust taki mógłby coś rzec na temat niedogodności, jakich doświadczał podczas lekcji w-fu i innych wysiłków fizycznych. Może dorzuciłby coś o komentarzach, których miał okazję się wtedy nasłuchać. Bo wiadomo: chłopcy w okresie dojrzewania o biustach mają do powiedzenia całkiem dużo. A że wraz z wyrzutem hormonów pojawia się i wyrzut „doskonałych” pomysłów, to pewnie biust mógłby oddać głos i plecom, które opowiedziałyby o tym, ile razy zostały doświadczone tymi pomysłami. Bo wiadomo: nic tak nie śmieszy, jak wprawienie koleżanki w konsternację, kiedy „strzeli jej się” z tego stanika.

Co jeszcze mógłby chcieć powiedzieć kobiecy biust, ten celebryta wśród części ciała, na którego oko chcą mieć wszyscy? Może właśnie rzuciłby rozkapryszony, że ma dość życia na widoku i że nawet skryty niezwykle, wciąż jest podglądany? I że ile tak można?

Gdyby zdecydował się na szczerość większą, niż na ogół decydują się kobiety, które mają te biusty w posiadaniu, to wyznałby, że dość ma takich „przypadkowych” dotyków i tego, że nawet w nieszczególnie zatłoczonym autobusie ktoś nagle podejrzanie blisko musi stawać, napierać nań i rzucać czasem przepraszające spojrzenia, a czasem tylko pełne triumfu. Takie w stylu: „Jedno dotknięcie biustu w ciągu dnia zaliczone!”. Żadna to przyjemność dla biustu.

A skoro o przyjemnościach… Oczywiście, biust miałby do opowiedzenia kilka milszych historii, ale na ich przytoczenie pokusiłby się raczej w węższym, niż Czytelników Gazety, kręgu.

Część z biustów wspomniałaby za to pewnie o innych swoich doświadczeniach, takich z pogranicza tego, co najpiękniejsze i najboleśniejsze. Bo jednak pierwsze spotkania z nowym, kwilącym człowiekiem, który do tego biustu rości sobie prawo, to temat-rzeka. Dość powiedzieć, że zdania w tej materii są między biustami podzielone i nie wszystkie postrzegają to zawłaszczanie jako coś dobrego. A inne gotowe są oddać się we władanie bobasowi nawet i do czasu, kiedy z bobasem coraz mniej ma wspólnego.

Fot. Pixabay

Niezależnie od tego, czy biust zdecyduje się żyć w symbiozie z młodym najeźdźcą, czy raczej się z nim szybko pożegna, i w jednym, i w drugim przypadku nasłucha się nieźle. Albo mu będą powtarzać, że taki biust-żywiciel to na wagę złota, owszem, ale – na Boga! – niech się z tą swoją funkcją nie ośmiela obnosić! W domu – dobrze, w brudnej toalecie w sklepie – dobrze! Ale nie na ławce w parku! Toż by go jeszcze ktoś dojrzał i porównał z tymi, co to na billboardach się pojawiają! I jakby dojrzał, a porównanie nie wypadłoby na korzyść tego karmiącego biustu, to wiadomo: wstyd i żenada. Więc jak już ten biust musi, no po prostu musi, w dostarczyciela posiłków się bawić, to naprawdę… Dla dobra swojego i wszystkich innych, niech się schowa i nie pokazuje. Razem ze swoją właścicielką najlepiej, bo wiadomo, że powinnością matki jest siedzenie w domu przez 3 do 18 lat. A później może zacząć powoli zaliczać wychodne. I biust zabierać, ale odpowiednio opakowany, żeby przypadkiem nie było widać, że on jakiś taki… po przejściach. Sami wiecie.

Ale nie myślcie sobie, że te biusty, co to postanowiły innym szlakiem pójść i zatrudnienie dać butelkom, że one nie będą musiały ze wstydem się chować przed światem. Zaraz znajdzie się ktoś, kto takiemu biustowi przypomni, że wypadałoby się brać do roboty, a nie sobie zastępstwo znajdować. I niech biust nie zwala winy na właścicielkę, bo wiadomo, że ona to rozkapryszona panienka i jej się w innych częściach poprzewracało. Żeby własnego dziecka nie karmić! Tak, nie karmić, bo wiadomo, że to, co się za pośrednictwem tej butelki dziecku do buzi pakuje, to obok jedzenia nie stało! I kiedyś to biusty nie tylko karmiły, ale i w polu towarzyszyły, a teraz to by tylko te biusty na plażach do słońca się chciały wystawiać! Wstyd.

A skoro o wstydzie… To biusty są z nim zaprzyjaźnione jak z nikim. Bo od małego (tak, tak) przypomina im się, że wstydem są dla swojej właścicielki. To dlatego mają siedzieć pod koszulką i nie pokazywać się światu. No i prawie nigdy nie są wystarczająco dobre. Bo jak są małe — to za małe, jak duże — to za duże. Albo nie dają odpowiedniego wsparcia bluzce w okazywaniu jej wdzięków, albo wsparcia przez nie musi szukać umęczony kręgosłup. Zawsze coś nie tak. O dolach biustu sporo wiedzą profesjonalne brafitterki. One czasem rzucą dobrym słowem, zatroszczą się o to, żeby taki biust wyszedł od nich w odpowiednim kostiumie, gotowy do tego, by stawiać czoła światu. Czasem nawet poprawią humor właścicielce, zachęcą, żeby na biust spojrzała z wyrozumiałością, bo sporo przeszedł i naprawdę nie ma co się go tak czepiać.

A jak właścicielka jednak biust swój lubi i akceptuje, w dobrej komitywie z nim żyje, to i łatwiej zachęcić ją do tego, by o biust dbała. Żeby co miesiąc sprawdziła, czy mu nic nie dolega, od czasu do czasu zabrała go na wycieczkę do lekarza, żeby mu jakiś podgląd wewnętrzny zrobić. A jak się okaże, że biust jednak wymaga konkretniejszych działań ze strony lekarza, to i pewnie zapewni sobie i jemu trochę więcej życia w spokoju.

Czasem zdarza się i tak, że biust musi się pożegnać z właścicielką. A właściwie ona z nim. To trudne. I takiemu biustowi żal, że tych wszystkich nie zawsze mądrych komentarzy, jego właścicielka będzie musiała wysłuchać już bez niego. Bo że będą gadać, to pewne. A biustowi, podczas tego pożegnania, zostaje tylko trzymać kciuki, żeby jego właścicielka nie dała sobie wmówić, że bez niego to już jest innym człowiekiem. Takim mniej kobiecym.

*******************

Na taki nietypowy ton powyższego artykułu zdecydowałam się tylko dlatego, że mam nadzieję, że Czytelnicy znajdą w tej żartobliwej narracji zapis kilku poważnych problemów. Problemów, o których całkiem niedawno przypomniała nam swoją szczerością Paulina Młynarska. Dziennikarka opublikowała w mediach społecznościowych wpis, w którym poinformowała o tym, że poddała się profilaktycznej podwójnej mastektomii.

„Wahałam się czy o tym pisać. Jednak pomyślałam, że jeśli choć jedna/ jeden z Was weźmie to sobie do serca, to warto” – zaczęła swój wpis Młynarska, uzasadniając, dlaczego dzieli się tą dość intymną informacją na temat swojego życia.

— Nie wchodząc w szczegóły, jakiś czas temu odkryto u mnie zmiany morfologiczne, których obecność świadczy o wysokim ryzyku zachorowania na złośliwego raka piersi w przyszłości — pisze dalej Młynarska. — Na tym etapie, miałam jeszcze wybór. Mogłam zdecydować się na ścieżkę „zachowawczą”, czyli branie leków przez długie lata i częste badania kontrolne, lub na „ostre cięcie” — leczenie operacyjne z jednoczesną rekonstrukcją plastyczną. Rozważanie tej alternatywy było bardzo trudnym procesem.

Młynarska przypomniała, że w 2013 roku przed podobną decyzją Angelina Jolie. — (…) upubliczniła ten fakt, wywołując ogólnoświatową dyskusję o prawie osoby do podejmowania decyzji dotyczącej jej własnych, zagrożonych złośliwym rakiem, piersi — zaznaczyła dziennikarka. I dodała: — Nigdy nie zapomnę tych mądrali gulgoczących wtedy o „fanaberiach” gwiazdy. Dziś wiemy, że „efekt Angeliny” uratował tysiące kobiet. Na szczęście świat się zmienia. Mastektomia zapobiegawcza jest obecnie, w większości cywilizowanych krajów, normalną i refundowaną procedurą medyczną. W Polsce Od 2019 roku. Przy takim wskazaniu jak moje, decydując się na zabieg operacyjny zredukowałam dla siebie ryzyko zachorowania na złośliwy nowotwór piersi o około 90 proc. Czuję wdzięczność!

Przywołując komentarze, z jakimi zetknęła się Jolie, Młynarska miała pewnie świadomość, że i ona będzie narażona na podobne opinie ze strony przeciwników profilaktycznej mastektomii. Tak też się stało. Po wyznaniu dziennikarki na straży jej zdrowia stanął samozwańczy oddział internautów. Powtórzyły się zarzuty o brak rozsądku, kierowanie się emocjami, a nawet… modą.

Fot. Ja Fryta/ CC BY-SA 2.0/ Wikipedia

Po raz kolejny okazało się, że inni wiedzą lepiej, gdzie jest miejsce dla kobiecych piersi.


— Okazało się, że naruszyłam społeczne tabu, wywołałam ogromne emocje i... sprowadziłam na siebie taką falę nienawiści, że przez chwilę zaparło mi dech — przyznała w kolejnym wpisie na Facebooku dziennikarka. — Wczoraj przepłakałam cały dzień. Dziś wstaję i powtarzam: badajcie się. Teraz, zaraz. Nie musicie ciężko chorować, nie musicie umierać, nie musicie się wstydzić.

Paulina Młynarska zaznaczyła, że cieszy się, że po jej wpisie media podjęły temat, tym bardziej że, jak sama przyznała, nie miała wcześniej realistycznego wglądu w to jak tragicznie jest w Polsce z wiedzą na temat raka piersi, profilaktyki, dostępnego leczenia.

Ale nie tylko o wiedzę chodziło, bo, jak napisała jedna z kobiet, które skontaktowała się z Młynarską, czasami trudno jest po prostu zdobyć skierowanie na badanie piersi. 50-latka podkreśliła, że nigdy się takiego „nie doprosiła”, a na badania prywatne jej nie stać.

Poza domorosłymi lekarzami, w Internecie roi się też od tych, którym najwyraźniej wydaje się, że już nie tylko ciążowe brzuchy są dobrem publicznym. Młynarskiej zarzucano, że występuje przeciwko własnemu ciału, okaleczając się bez wyraźnych powodów. Rzecz w tym, że trudno uwierzyć, że ci sami obrońcy ciała dziennikarki, reagowaliby w ten sposób, gdyby zabieg dotyczył innej części ciała. Takiej, której nie widać.

Piersi sieją zgorszenie


A skoro o widoczności mowa: jakiś czas temu piersi były tematem numer jeden także w kontekście ich obnażania w… Sejmie. Bo Marcelina Zawisza, posłanka Lewicy, kiedy została mamą, postanowiła nie rezygnować z udziału w pracach Sejmu. Do pracy przychodziła więc z niemowlakiem. A dziecko, jak wiadomo, nakarmić czasem trzeba. Więc karmiła. Na przykład w czasie obrad komisji, wywołując tym samym oburzenie lub konsternację u jednych, a zadowolenie u innych. Chwalono ją, że jest nie tylko wielozadaniowa, ale i odważna. Ale nie szczędzono jej też przykrych słów, przypominając, że w miejscach publicznych nie ma miejsca dla nagich piersi. Nawet jeśli reklamy w miastach zdają się sugerować coś zupełnie innego.

Daria Bruszewska-Przytuła

Fot. freepik


Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Marta #3063023 21 mar 2021 21:20

    tak delikatnie mówiąc, to niezłe bzdury :)

    Ocena komentarza: warty uwagi (9) odpowiedz na ten komentarz