Lepiej mieć żywą córkę niż martwego syna. Aleksandra Dulas o tym, jak wspierać transpłciowe dzieci [ROZMOWA]

2021-03-12 19:56:48(ost. akt: 2021-03-12 13:53:22)

Autor zdjęcia: Joanna Tarnowska

W świetnie przyjętej książce „Mój cień jest różowy” Scott Stuart opowiada historię chłopca, który odkrywa, że pragnie nosić spódniczkę. O tym, jak wspierać dzieci odkrywające swoją tożsamość seksualną, rozmawiamy z Aleksandrą Dulas, edukatorką seksualną.
— Jedną z kluczowych informacji o nowonarodzonym dziecku jest jego płeć. A przecież może się tak zdarzyć, że to, co zapisano w dokumentach, nie będzie się zgadzało z tym, jak o sobie myśli nasz syn czy córka. Zanim zaczniemy mówić o tym, co to oznacza dla niego, skupmy się na rodzicach.
— Takie sytuacje są trudne dla rodziców, bo muszą oni od nowa ułożyć sobie w głowie , kim jest ich dziecko i kim, co ważne, było ono przez ten cały czas. Płeć jest rzeczą stałą. Zawsze mieliśmy więc córkę albo syna, chociaż wydawało nam się odwrotnie. Taka deklaracja pojawia się czasami bardzo wcześnie, bo już przedszkolu, a czasami późno, bo na przykład w okresie dojrzewania, a bywa i tak, że jeszcze później. Przebiega to różnie i dla każdego rodzica jest to takie doświadczenie, które wymaga bardzo dużo pracy z samym sobą, ze swoimi obawami lękami. Trzeba przecież pamiętać, że żyjemy w społeczeństwie, które w kontekście płci jest zero-jedynkowe. Tymczasem nawet w z punktu widzenia biologii nie jest to takie jasne.

— Są ludzie, którzy uważają, że jest. Mamy określone narządy i one nas mają definiować.
— Płeć jest konstruktem, który składa się z narządów płciowych, chromosomów, hormonów, gonad, i z płci mózgowej, czyli tego, kim się czujemy. To wszystko (i pewnie jeszcze wiele drobiazgów, które wskazaliby biolodzy) składa się na to, co nazywamy płcią. I jeśli cokolwiek z tego może być nietypowe, to już możemy powiedzieć, że płeć nie jest czymś czarno-białym. Tak naprawdę najważniejsze jest to, kim się czujemy.

— Społeczeństwo czasem jednak chce decydować za nas. Mamy być tym, kim nas widzi.
— Nie każde społeczeństwo tak ma. Są kultury, w których przedstawiciele tzw. trzeciej płci funkcjonują idealnie. Bardzo dobrze pokazuje to książka Waldemara Kuligowskiego. Odcieni naszej płciowości jest bardzo dużo.

— Jesteśmy, nadal, więźniami stereotypów i uprzedzeń. Bycie mężczyzną wiąże się, przede wszystkim, z udowadnianiem, że nie jest się kobietą. Kiedy czytałam książkę „Mój cień jest różowy”, przypomniałam sobie o tym na nowo.
— Dzisiaj miałam lekcję etyki w szkole podstawowej. Rozmawialiśmy właśnie o tej książce. Jedna z uczennic opowiedziała mi, że jej babcia, kiedy miała 16 lat, poszła do kościoła spodniach. Ksiądz był tak wściekły, że chciał jej te spodnie zdjąć. Miało to na celu ustawienie jej w szeregu, pokazanie, że ma nie wychodzić poza pewien schemat i pewne ramy. Mam jednak wrażenie, że my, kobiety, odrobiłyśmy lekcje 150 lat temu. Zawalczyłyśmy o siebie, o prawa wyborcze, o noszenie wygodniejszych na ogół spodni, o bycie na uniwersytecie, w polityce i tak dalej. I o ile nową definicję kobiecości udało nam się opracować, o tyle
definicja nowej męskości się dopiero buduje. Ta, która obowiązywała od kilku tysięcy lat definiowała mężczyznę jako tego, który rządzi, który nie siedzi z dziećmi w domu, ale z niego wychodzi, by być politykiem, filozofem. Kiedy kobiety przejęły te „męskie” tereny, mężczyźni poczuli się zagubieni.

— Mogliby odwdzięczyć się tym samym i wkroczyć na „kobiece” terytorium.
— To, czym tradycyjnie zajmowały się kobiety, kojarzy się pejoratywnie. Fajnie jest wychodzić z domu i rządzić światem, ale zajmować się dzieckiem, zmieniać pieluchy i podawać zupę, to już nie jest takie fajne. A właściwie: jest fajne, ale nie jest prestiżowe. Wydaje mi się, że dzisiaj dobrze by było usiąść i od nowa ustalić, kim tak naprawdę jesteśmy dla siebie, jak chcemy budować relacje kobiecości i męskości. Myślę, że mężczyźni, którzy porzucają swoje zajęcia na poczet na przykład zajęcia się własnym dzieckiem, ostatecznie tego nie żałują, bo mają relację z tym dzieckiem, a to jest coś nie do przecenienia.

— Ten różowy cień z tytułu książki Stuarta Scotta, to ukryte „ja” kilkuletniego chłopca. Chłopca, który na początku trochę obawia się reakcji swojego taty na wieść o tym, że ten cień chce nosić sukienki. Scott inspirował się prawdziwą historią swojego syna. I pokazał, że warto stawiać właśnie na tę relację, o której wspominasz, dając dziecku bezwarunkową miłość.
— To prawda. To ważniejsze niż udowadnianie, że świat męski jest lepszy niż świat kobiet. Ta książka pokazuje, że warto podążać za marzeniami i warto trwać przy swoich dzieciach.

— No właśnie: marzenia. Bardzo ważny jest dla mnie ten fragment książki, w którym bohaterowie wspólnie oglądają album rodzinny, dzięki czemu chłopiec dowiaduje się, że w jego rodzinie byli ludzie, którzy byli nieszczęśliwi, ponieważ musieli zrezygnować z tego, co było dla nich ważne. Ich cienie nie były takie, jakie „być powinny”.
— Mnie też bardzo podoba się ten wątek. Ta książka nie jest o niezgodności płci, chociaż rzeczywiście można też o tym rozmawiać przy okazji tej lektury, zwłaszcza z małymi dzieciakami, co jest czymś super. Tak naprawdę książka „Mój cień jest różowy” opowiada jednak właśnie o tym, że w stereotypowym świecie możemy gubić swoje marzenia. To też przypomnienie o tym, że warto jednak za nimi podążać i że nikt nie ma prawa nam narzucać, co jest dla nas, a co nie. Możemy kierować się tym, do czego mamy talent, predyspozycje, tym, do czego nas ciągnie. W książce jest piękny fragment o tym, że jeśli ktoś tego nie akceptuje, jeśli ktoś nas z tego powodu nie będzie lubił, to jest po prostu głupolem. Warto być w zgodzie ze sobą, bo znajdziemy ludzi, którzy będą nas szanować i takim ludziom też warto się oddać.

— Rzecz w tym, że to znajdowanie ludzi, którzy będą nas akceptować, wcale nie jest takie łatwe. Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę opublikowała ostatnio wyniki badań, z których wynika, że 70 proc. młodzieży LGBTQ+ doświadczyło jakiejś przemocy w związku ze swoją tożsamością. Z tego powodu trudno nie dziwić się rodzicom, którzy lękiem reagują na to, że ich dziecko nie jest heteroseksualne. Taki rodzic ma pełne prawo bać się, że jego dziecko spotka krzywda. Z drugiej strony: każdy rodzic powinien też zrobić wszystko, by to jego dziecko nie stało się tym, kto będzie sprawcą przemocy. Musimy przygotować nasze dzieci do kontaktu z osobami o różnych tożsamościach?
— Tak. Myślę, że to jest ogromne zadanie do wykonania dla wszystkich dorosłych, ale fajnie by jednak było, żebyśmy zaczęli od siebie. Jeśli chcemy, żeby nasze dzieci były fajnymi ludźmi, pamiętajmy, że one uczą się przez obserwację. W związku z tym, jeżeli my będziemy dorosłymi, którzy są akceptujący jeżeli nie mówimy o ludziach w sposób, który byłby dla nich nieprzyjemny, to prawdopodobieństwo, że nasze dzieci też nie będą tego robić, jest ogromne. Oczywiście, dzieci w grupie potrafią się głupio zachować, ale jeśli wiedzą o tym, że mama i pani w szkole nie popierają tego typu zachowań, to będą się z tym liczyć. Takie dzieciaki przeglądają się w nas jak w lustrze. Dopiero nastolatki, z założenia, nie chcą być takie jak my.

Dzieciaki z grupy LGBT są bardzo narażone na autoagresję, na próby samobójcze, nie dlatego, że są słabsze psychicznie, ale dlatego, że doświadczają tak dużej ilości przemocy i dyskryminacji. W tym, niestety, od dorosłych. Najczęściej do przemocy dochodzi w szkołach, w których jest przyzwolenie na tego typu zachowania.

Niestety, nadal szukamy dla swoich dzieci szkół, kierując się wynikami egzaminów, a nie tym, czy szkoła jest bezpieczna i przyjazna

— Zajmujesz się edukacją seksualną. Ja pamiętam ze swoich lekcji wychowania do życia w rodzinie, że ich głównym przesłaniem było, żeby czekać z seksem. Do ślubu najlepiej. A jak raz trafił nam się nauczyciel, który mówił o tym, jak się korzysta z prezerwatywy i kazał nam zanotować skuteczność poszczególnych rodzajów antykoncepcji, to po semestrze już lekcji z nim nie było.
— Na szczęście mam wrażenie, ze jest coraz więcej nauczycielek i nauczycieli, którzy chętnie rozmawiają, którzy są otwarci, więc to się zmienia na lepsze. Nie zmienia się jednak to, że jeśli jakiś zaniepokojony konserwatywny rodzic zaalarmuje kuratorium, że nauczyciel mówi „za dużo”, to szkołę czeka pewnie kontrola, a tego dyrektorki czy dyrektorzy nie chcą ryzykować, bo takie sytuacje są uciążliwe i czasochłonne.

— Rzecz w tym, że taka rzetelna edukacja seksualna jest potrzebna nie po to, żeby, jak się niektórym wydaje, uczyć o seksie, ale po to, by uczyć, jak siebie i kogoś drugiego nie ranić. Tym bardziej że nie wszyscy rodzice są na takie rozmowy gotowi.
— Oczekiwanie, że wszyscy rodzice, tylko dlatego, że są rodzicami, będą się znali na sferze seksualnej, to nadużycie. Mogą być przecież ekonomistami, polonistami, krawcami, a niekoniecznie seksuologami. Fajnie by było, żeby w domu mówiło się przede wszystkim o wartościach w tej sferze, o szacunku do siebie i swojego ciała, które jest ważne, ponieważ to ono nas nosi całe życie. A o pozostałe sprawy dobrze jest pytać fachowców, tym bardziej że relacja z rodzicami jest szczególna i niekoniecznie służy rozmowie o najintymniejszych szczegółach naszego życia seksualnego.

— Edukacja seksualna powinna też służyć poprawie bezpieczeństwa. I nie mówię tu tylko o informowaniu, jak uniknąć chorób czy niechcianej ciąży. Chodzi też o naukę stawiania granic, o zrozumienie, jak nie krzywdzić tej drugiej osoby.
— Tak, w tym zakresie jest wiele do zrobienia. Tym bardziej że mężczyźni często podnoszą kwestię tego, że pytanie o to, czego kobieta chce, czy nie chce, jest „nieromantyczne”. Tymczasem zdecydowanie „nieromantyczne” jest raczej przekraczanie czyichś granic, przyczynianie się, nawet bez naszych złych intencji, do tego, że ktoś będzie czuł się źle. Takie pytanie naprawdę nie musi zepsuć atmosfery. Ważne jest, żebyśmy mieli dobre wspomnienia po tym, co nam się przydarza w życiu w kontekście seksualności.

— Pamiętam, ile „śmiechu” było przy okazji informacji o aplikacji, która miała służyć do oficjalnego wyrażania zgody na seks. Bo niektórym się wydawało, że przed pójściem z kimś do łóżka, będziemy musieli spisać kontrakt. To chyba kolejny dowód na to, że boimy się mówienia o seksie.
— Jeżeli chcemy być dorośli, musimy się tego nauczyć. Dojrzali i mądrzy ludzie się nie krzywdzą. Jeżeli ktoś nie umie pogadać o tym, czego chce jego partnerka czy partner, czy jesteśmy zdrowi, czy powinniśmy zrobić badania, to chyba nie jest też gotowy na uprawienie seksu.

— Wróćmy na chwilę do tego, jak rozpoznawać sygnały wysyłane nam przez nasze dziecko, które mogą świadczyć o tym, że jest ono osobą transpłciową.

— Z nastolatkami to jest tak, że one najczęściej mówią o tym wprost, tylko my nie chcemy słuchać. Podchodzimy do tego z nastawieniem „Eee, przejdzie ci”, „A tam, głupoty gadasz”, „Zośka coś wymyśliła, a ty robisz jak Zośka”.

Bywa też tak, że przestają się ubierać zgodnie z płcią biologiczną, a na namawianie do tego, by to zmienili, reagują agresywnie. Bywa, że chłopiec, który ma żeńskie ciało, będzie spłaszczał biust, będzie bardzo źle znosił okres miesiączkowania, mogą się też pojawić jakieś inne działania wycelowane przeciw własnemu ciału: cięcie lun inne rodzaje autoagresji. Nie zawsze jednak te znaki muszą być związane z transpłciowością, więc warto rozmawiać, a jeśli nie umiemy sobie z tym wspólnie poradzić, pójdźmy do psychologa lub psychiatry i sprawdźmy, co jest grane. Nie bójmy się tego. Pamiętam wystąpienie matki osoby transpłciowej, która powiedziała:
„Wolę mieć żywego syna niż martwą córkę”.

I to jest najlepsze podsumowanie. Trzeba kochać dziecko takim, jakim ono jest. Transpłciowość jest jedną z opcji, nasze dziecko może być też osobą niebinarną, czyli nieidentyfikującą się z żadną z płci, i ono też będzie musiało się z tym „ułożyć”. Może nas wówczas poprosić, żebyśmy zwracali się do niego konkretnym, innym niż dotąd, imieniem, stosowali inny rodzaj gramatyczny. Róbmy to. To niewiele kosztuje, a dla dziecka to może być ważny sygnał, że jest akceptowane i ma osobę, na którą może liczyć. Bądźmy czujni i otwarci.
Daria Bruszewska-Przytuła

Książka „Mój cień jest różowy” Scotta Stuarta powstała pod wpływem osobistych doświadczeń autora z 3-letnim wówczas synem, który przeżywał fascynację postacią Elsy z „Krainy lodu”. To inspirująca opowieść o małym chłopcu, który odkrył, że ma różowy cień… i poszedł do szkoły w spódniczce, oraz o ojcu, który pokazał, co to znaczy naprawdę wspierać swoje dziecko w jego wyborach.


Scott Stuart mieszka w Australii z żoną i synkiem i zajmuje się pisaniem książek dla dzieci. Od ponad dziesięciu lat związany jest z branżą rozrywkową również w zakresie projektowania, ilustracji i animacji. W Australii Scott Stuart został okrzyknięty mianem Ojca Roku. Nagrany przez niego film z udziałem syna miał ponad 17 milionów odtworzeni na Tik Toku.
Książka „Mój cień jest różowy” została przetłumaczona na język polski przez Michała Rusinka.
Źródło: mat. prasowe, red.


ZACHĘCAJĄ DO BYCIA SOJUSZNIKIEM

7 na 10 nastolatków LGBT+ w Polsce doświadcza homofobicznej i transfobicznej przemocy. Ich dramatyczną sytuację potwierdzają m.in. codzienne zgłoszenia do telefonu zaufania 116 111. To dlatego Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę prowadzi kampanię „LGBT+ja” zachęcającą nastolatki do okazywania sojusznictwa i wsparcia dla swoich nieheteronormatywnych i transpłciowych rówieśników.
Skalę problemu pokazują m.in. badania Kampanii Przeciw Homofobii, według których ponad dwie trzecie badanych nastolatków LGBT+ (70 proc.) doświadcza różnych form przemocy. 70 proc. żyjących w Polsce nastolatków LGBT+ czuje się osamotnionych, jedynie 25 proc. znajduje pełną akceptację u swoich matek, jeszcze mniej (12 proc.) u ojców. U 50% występują nasilone lub silne objawy depresji. 69% osób uczestniczących w badaniu KPH rozważało samobójstwo, przy czym 12% bardzo często.
— Młodzi ludzie LGBT+, którzy szukają u nas wsparcia, opowiadają o przemocy rówieśniczej, ale też o przemocy ze strony dorosłych — również tych najbliższych: rodziców, nauczycieli. Mówią o osamotnieniu i braku nadziei. W wielu sytuacjach nie czują się bezpiecznie, brakuje im przestrzeni do bycia sobą. Bardzo dużo takich telefonów odebraliśmy w czasie ostatniej kampanii prezydenckiej. Dzieci pytały nas nawet, czy przypadkiem nasz telefon nie jest jeszcze jedną strefą wolną od LGBT — mówi Oliwia Pogodzińska, pracująca w telefonie zaufania Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.

Idea sojusznictwa promowana w ramach akcji „LGBT+ja” opiera się na serii prostych zasad rozwijanych w kampanijnej komunikacji z młodzieżą, m.in.:
1. Pokazuję, że wspieram osoby LGBT+. Wiem, że to ważne.
2. Staję po stronie osób LGBT+. Mówię, że jestem. Pytam, jak mogę pomóc.
3. Reaguję na przemoc wobec osób LGBT+. Zgłaszam. Szukam pomocy.
4. Nie śmieję się z homofobicznych żartów. Reaguję na nie sprzeciwem. Tłumaczę, dlaczego nie powinno się z nich śmiać i ich powtarzać.
5. Nie lajkuję treści dyskryminujących osoby LGBT+. Wyrażam swój sprzeciw, piszę, że to nie jest OK.
6. Uczę się, co to znaczy należeć do mniejszości. Chcę lepiej rozumieć. Rozmawiam z tymi, którzy myślą inaczej.
7. Obalam stereotypy na temat osób LGBT+. Rozmawiam z tymi, którzy myślą inaczej.
8. Mówię wprost: LGBT to nie ideologia. LGBT+ to ludzie.

mat. prasowe Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, red. dbp