Cały czas czuję na sobie oddech ludzi umierających na Covid-19

2021-03-04 10:19:43(ost. akt: 2021-03-04 11:02:33)
Zdjęcie jest tylko ilustracją do tekstu

Zdjęcie jest tylko ilustracją do tekstu

Autor zdjęcia: Dariusz Dopierała

Ja się zabezpieczam wszędzie. Jestem zaszczepiona i myślę, że do czerwca maski nie zdejmę — mówi w rozmowie z nami dr Anna Doszyń, która na co dzień zajmuje się bezpieczeństwem epidemiologicznym w szpitalu o profilu covidowym.
Dr n. med., specjalista epidemiologii Anna Doszyń w 2003 roku pracowała dla ONZ, zabezpieczając kontyngent przed zakażeniem koronawirusem. Wtedy był to SARS-CoV-1. Dziś walczy z SARS-CoV-2.

— Biorąc pod uwagę, że miała Pani do czynienia zarówno z pierwszym, jak i drugim SARS-CoV, czy można je porównać i znaleźć różnice?
— Różnicę widać. SARS pierwszy miał dużo większą śmiertelność, ale znacznie mniejszą zaraźliwość, czyli możliwość zakażania człowieka od człowieka. Obecny SARS-CoV-2 jest 7 koronawirusem z listy nam znanych i tylko kilka z nich wywołuje infekcje u człowieka. Śledząc dane spływające z Chin, nawet biorąc poprawki na ich wiarygodność, wiedziałam że zmagać nam się przyjdzie z troszkę słabszym wirusem niż SARS-CoV-1, ale bardzo mocno szerzącym się w populacji. Co oczywiście potwierdza ogłoszona w świecie pandemia.

— Jak zapamiętałą pani początki pandemii w Polsce?
— Już 10 lutego zaczęłam przygotowywać szpital na możliwość przyjęcia pacjentów zakażonych Covid-19. Nauczałam personel prostej, ale jakże istotnej rzeczy. Mianowicie, jeżeli przyjmują człowieka z objawami infekcji, „takiego grypowego”, to automatycznie zakładają mu maseczkę i każą zdezynfekować ręce. To samo dotyczy pracowników placówki. Od początku uczyłam, żeby pracować na dwóch maskach, pacjenta i personelu.
Wdrożyliśmy taki standard, że w siódmej dobie po kontakcie sprawdzaliśmy testem genetycznym, czy osoba może być zarażona, czy też nie. Połowa okresu wylęgania to taki czas, w którym możemy potwierdzić w większości przypadków, czy mamy do czynienia z zarażonym czy nie. W ten sposób możemy wyselekcjonować jednostki chore, które jeszcze nie zarażają, i odizolować je.
Siódma doba to jest taki moment, kiedy wirus ulokował się w płucach, namnaża się i wędruje do górnych dróg oddechowych. Przy każdym wydechu czy kaszlu, człowiek zainfekowany wydziela go, mogąc zarazić druga osobę w bliskim kontakcie, szczególnie bez zabezpieczeń, bez maseczki ochronnej.

Sytuacja na początku była dobra. Poczyniliśmy duże zakupy sprzętu ochrony osobistej. Z agencji rezerw materiałowych na złożony wniosek dostaliśmy kombinezony ochronne.
Dopiero późną wiosną, po wyczerpaniu zapasów, problemem stało się pozyskiwanie środków ochrony. Nadal zapewnialiśmy je personelowi i pacjentom, jednak za, że tak powiem, bajońskie kwoty.

— Czy ten wirus panią czymś zaskoczył?
— Wielokrotnie zaskakiwał. Przede wszystkim kiedy zaczęły się pojawiać osoby odporne na niego. Nie wierzyłam, że można się nie zarazić, łamiąc standardy reżimu sanitarnego.
Na przykład mieliśmy chorą kobietę, która nie wiedząc, że jest zakażona tym wirusem, leczyła się w domu. Nie zaraziła swojego męża, mimo że nie stosowała wskazanych na dzień dzisiejszy środków ochrony. To była pierwsza oznaka tego, że być może trafiają się osoby, które są w jakiś sposób odporne na wirusa.

— Czy osoby takie są badane na obecność przeciwciał w pani placówce?
— Nie. Do tej pory szpital nie prowadzi rutynowo identyfikacji przeciwciał takich osób. Testy są bardzo drogie. Jednakże posiadamy je i są wykorzystywane głównie komercyjnie. Jeśli ktoś chce oznaczyć u nas przeciwciała, to może to zrobić, ale badań sami nie zlecamy.
Oczywiście teraz, już w 2021 roku, mamy wiele informacji dostępnych na ten temat. Jednak wiosną i latem ubiegłego roku było to dla nas czymś, czego się uczyliśmy. I uczymy się nadal.

— Co wiemy o szczepionkach?
— Szczepionki na bazie kwasów nukleinowych, zawierające matrycę RNA (mRNA), to szczepionki na które my, epidemiolodzy, czekaliśmy 10 lat. SARS-COV-2 przyspieszył badania, które były prowadzone od dekady dla SARS-u pierwszego. Szczepienia teraz prowadzone to chyba najmocniejsza broń, żeby pandemię powstrzymać.

— Świat za rok? Czy pani zdaniem mamy szansę wrócić do normalności?
— Po części na pewno powrócimy do normalności. Natomiast będziemy musieli zawsze liczyć się z tym, że ten wirus, jak wszystkie inne wcześniejsze odmiany koronawirusa, zostanie z nami. Czy on przyjmie charakter sezonowy, podobnie jak grypa, czy nie, dziś trudno jest powiedzieć. Powinniśmy się jednak liczyć z tym, że będzie to wirus, który zadomowi się w populacji ludzkiej. Co jakiś czas, da o sobie znać. Ważne jest, aby ta populacja była uodporniona.

— Jakieś rady w tym trudnym okresie dla mieszkańców województwa warmińsko-mazurskiego, z którego pani także pochodzi?
— Przede wszystkim ja zabezpieczam się wszędzie. Jestem zaszczepiona i myślę że, do czerwca maski nie zdejmę. Najważniejszym sposobem na zatrzymanie rozprzestrzeniania się Covid-19 jest to, aby zasłaniać nos i usta. Tą drogą przecież się zarażamy.
Pracuję w bezpośrednim kontakcie z ludźmi chorymi. Pobieram materiał do badań, czyli grzebię im w nosogardzieli. Czasem kaszlną na mnie, bo to normalna rzecz, jak masz z chorym do czynienia. Nie zaraziłam się przez cały rok.
Oczywiście że się boję, jak większość ludzi. Cały czas czuję na sobie oddech śmierci ludzi umierających na Covid-19.

Przemysław Gościniecki