Pandemia zabrała im życie. Trzy historie trzech seniorów

2021-03-02 18:00:41(ost. akt: 2021-03-02 16:19:32)
Pokolenie srebrnego wieku potrzebuje bliskich przy sobie

Pokolenie srebrnego wieku potrzebuje bliskich przy sobie

Autor zdjęcia: źródło: Pixabay

Pandemia uderzyła w seniorów, odarła ich z marzeń i zwykłej codzienności, do której byli przyzwyczajeni. Wysłuchaliśmy trzech opowieści. Pani Halina chciałaby zobaczyć prawnuka, pani Krystyna być opiekunką, a pan Henryk podróżować.
Pandemia zmieniła rzeczywistość wszystkich: dzieci i młodzieży, rodziców, przedsiębiorców, pracowników... Zachwiała światem. Gdzieś po cichu cierpią seniorzy, kolejne ofiary epidemii. Marzą o zwykłych rzeczach, powrocie do normalności. Kubku kawy wypitej z rodziną, spotkaniach w większym gronie i pogodnej codzienności...

Zobaczyć prawnuka


Poczuć zapach niemowlaka, przytulić do siebie, pogłaskać po główce. Pani Halina z Olsztyna znów się rozmarza. Gdyby nie pandemia, byłaby już w Poznaniu, siedziała w fotelu i w ramionach tuliła Gabriela, swojego czwartego prawnuka. Kocha dzieci. Młodo została babcią, jej wnuki mają już swoje rodziny. Niedługo skończy 80 lat, ale czuje się na siłach, żeby jeszcze tym młodym pomóc. Wiadomo, zmęczeni pracą, codziennymi obowiązkami. A co ona ma do roboty? Mąż nie żyje od dwóch lat, nie ma komu nawet kawy zaparzyć. Nie przypuszczała, że doczeka się jeszcze Gabrysia. Wnuki zarzekały się, że więcej dzieci już mieć nie będą.
— Ten Gabryś, to jakby na osłodę — mówi do słuchawki. — Tylko że ja go zobaczyć nie mogę...

Z komputera ani ze smartfona pani Halina nie korzysta. Ma zwykłą komórkę, taką dla seniora, z dużym ekranem, bez dostępu do internetu. Technologie zawsze ją jakoś przerażały. Na szczęście przyszła synowa i w smartfonie pokazała zdjęcie Gabrysia.

— Też przeżywa, że nie może go na razie na żywo zobaczyć, w końcu jest babcią — opowiada pani Halina. — Ale ona dużo młodsza jest ode mnie, jeszcze się wnukiem nacieszy. A ja? Ja nie mogę tak długo czekać...

Od lat walczy z cukrzycą i z nadciśnieniem. Ile razy ją tabletki pod język uratowały! Odkąd ogłosili pandemię, z domu prawie nie wychodzi. Syn zapracowany, ale synowa zawsze zakupy pod drzwi przyniesie.

— Jak malutkiego Gabrysia pokazywała w telefonie, to też w maseczce na twarzy — ubolewa pani Halina. — Ale chociaż do przedpokoju weszła. Ale kawy to się już ze mną nie napije. Mówi, że boi się o mnie, że trzeba się izolować. Ale ile to jeszcze potrwa...?

Pytamy panią Halinę, o czym najbardziej marzy.
— Chciałabym, żeby przyszli do mnie wszyscy razem: synowie, wnuki, prawnuki. Żebyśmy wszyscy przy jednym stole zasiedli, jak kiedyś, przed pandemią. I żebym mogła do Poznania jeszcze w tym roku pojechać — wzrusza się.

Z czego mam teraz żyć?


Emerytura pani Krystyny starcza na czynsz, rachunki i jedzenie. Łatwiej było, jak żył jej mąż. Połączyło się dwie wypłaty i starczyło nawet, żeby parę złotych wnukowi dać. A teraz ledwo na styk. Szansą dla pani Krystyny miała być opieka nad dzieckiem sąsiadki.

— Nie mam takiego zdrowia, żeby opiekować się dziećmi dzień w dzień, ale obiecałam, że raz na jakiś czas zajmę się Bartkiem. Zawsze to dodatkowe parę groszy — opowiada. — Sąsiadka to jeszcze młoda kobieta, wychowuje synka sama. Wiadomo, że potrzebuje do ludzi trochę wyjść. Mimo że pandemia, wszystko nieczynne, to chociaż na kawę do koleżanki niech pójdzie.

Kiedy w styczniu sytuacja związana z koronawirusem wydawała się już stabilizować, pani Krystyna omówiła z sąsiadką szczegóły współpracy. Miała dwa razy w tygodniu zajmować się Bartkiem i czasami w soboty. I wtedy, gdy mama malca nie zdąży dojechać z pracy, odebrać go z przedszkola. Ale zakażenia zaczęły nagle rosnąć. I plany pandemia popsuła plany. Zresztą, nie tylko plany...

— Moja dobra znajoma miała podobną sytuację — opowiada pani Krystyna. — Pomagała w opiece nad przedszkolakiem. I zachorowała na koronawirusa. Akurat w jego grupie w przedszkolu był chory nauczyciel. I nie wiadomo, czy ten dzieciak nie przyniósł zakażenia ze sobą. Znajoma ledwo uszła z życiem. Przestraszyłam się. Musiałam odmówić sąsiadce opieki nad Bartkiem.

A ta, zdaje się, nie zrozumiała...

— Mimo bardzo dużej różnicy wieku, miałyśmy świetne relacje — opowiada pani Krystyna. — Widać, że dziewczyna zmęczona pracą, życiem i samodzielnym rodzicielstwem. Bardzo liczyła na moją pomoc, tym bardziej że nie miałam takiego cennika jak nianie z Olsztyna. Ale widać, że jest obrażona na mnie. Zrobiła się chłodna i zdystansowana.

Pani Krystyna zaczyna oszczędzać na wszystkim, co się da. — Myślałam, że parę złotych dorobię, że wnuczkowi pomogę. A tu takie coś... — żali się.

Palcem po mapie


Pan Henryk tylko raz w swoim siedemdziesięcioletnim życiu był za granicą. Dwadzieścia lat temu zwiedził Paryż. Do dziś do pęku kluczy ma przyczepioną maleńką wieżę Eiffla. Jak na nią patrzy, to się uśmiecha. To była niezwykła okazja, znajomy oferował nocleg.

— Nigdy nie było mnie stać na takie zbytki jak podróże — opowiada. — Najpierw dzieci trzeba było wychować i wykształcić, a potem żona długo chorowała. Człowiek na leczenie wydawał, nie myślał o innych rzeczach.

Po śmierci żony pan Henryk długo był załamany. Ale kiedy się otrząsnął, postawił sobie cel: będzie zwiedzał sąsiadujące z Polską kraje. Ma swoje auto, jeszcze dobrze widzi, jest dobrym kierowcą. Odłożył parę groszy, żeby nocować w motelach. Pierwsze na liście były Niemcy.

— I wtedy wybuchła pandemia — mówi gorzko. — Moje marzenia zaczęły się sypać. A dopiero zacząłem wychodzić z depresji. Teraz znów nic mi się nie chce. Chyba że poprzesuwać sobie palcem po mapie. Wtedy i do Afryki polecę...

Aleksandra Tchórzewska
a.tchorzewska@gazetaolsztynska.pl