Michał Kotliński: Pisanie zmusza, by stać z boku [ROZMOWA]

2021-03-01 16:32:37(ost. akt: 2021-03-01 14:53:39)

Autor zdjęcia: Dariusz Poniewozik

Swoimi bohaterami czyni ludzi, którzy żyją raczej na marginesie społeczeństwa niż w jego centrum. Sam też czuje się outsiderem. Z Michałem Kotlińskim, pisarzem z Olsztyna, który wygrał konkurs na opowiadanie fantastyczne, rozmawia Daria Bruszewska-Przytuła.
— Udało mi się zaprosić cię do rozmowy w niemal ostatniej chwili, w której nie muszę jeszcze mówić do ciebie „panie doktorze”. Wiem, że za tobą egzamin kierunkowy, a kiedy obrona doktoratu?
— Za kilkanaście dni.

— I wtedy będziesz oficjalnie literaturoznawcą. Choć zajmowałeś się przede wszystkim filmem.
— A konkretniej: filmami Davida Finchera i problemem zła, które się w nich uobecnia.

— Ja jestem zafascynowana jego „Podziemnym kręgiem”, a ty?
— Ja również przepadam za tym filmem.

— W „Podziemnym kręgu” wiele rzeczy, tak to ujmijmy, mieści się w pojęciu „rzeczywistości wyobrażonej”. To pozwala mi przejść do pytania o to, jak to się stało, że zostałeś laureatem konkursu na opowiadanie fantastyczne? Do tej pory skłonna byłam łączyć cię raczej z umiłowaniem do realizmu.
— To prawda, na ogół piszę raczej teksty realistyczne, a i w tych, w których pojawiają się elementy fantastyczne, są one raczej bliskie rzeczywistości. Nie piszę o obcych, o potworach, nie tworzę space opery. Któryś z pisarzy powiedział, że w tekstach science fiction musi być chociaż trochę prawdopodobieństwa. Zależy mi na tym prawdopodobieństwie.

— A jako odbiorca? Lubisz fantastykę?
— Lubię. Jak byłem młodszy, to czytałem fantasy, jako nastolatek grałem w gry fabularne. Z czasem mi to przeszło i przerzuciłem się na fantastykę naukową. Przyznaję jednak, że nie jestem w niej bardzo oczytany. Trochę mi wstyd, ale do Lema jeszcze nie dotarłem. Czytam za to Dicka, za którym przepadam. Cytuję go zresztą w „Pianistce”.

— W „Pianistce”, czyli w tekście, który przyniósł ci zwycięstwo w konkursie organizowanym przez Katedrę Literatury Polskiej UWM w Olsztynie. Napisałeś to opowiadania specjalnie na konkurs, czy leżało w szufladzie i czekało na swój czas?
— Czekało kilka lat. Podobnie jak kilka innych, które nie doczekały się wydania. Kiedy zobaczyłem ogłoszenie o konkursie, postanowiłem, że zgłoszę do niego właśnie „Pianistkę”.



— Czy możesz w kilku zdaniach opisać to opowiadanie?
— Akcja opowiadania dzieje się w Olsztynie. Główny bohater to młody gość, którego interesuje głównie zabawa. W pewnym momencie zaczynają się dziać dziwne rzeczy: jest trzęsienie ziemi i ludzie, na ulicach i w domach, z jakiegoś powodu głuchną. Nie wiadomo: czy spadła gdzieś jakaś bomba? Później zaś zaczynają się dziać jeszcze dziwniejsze i straszniejsze rzeczy. Może nie będę zdradzać więcej, bowiem liczę, że tekst ukaże się drukiem w jakiejś antologii.

— Od ukazania się twojej ostatniej książki, „Świętego od ćpunów”, minęło prawie osiem lat. Czy w tym czasie pracowałeś nad kolejnymi tekstami?
— Pracowałem przede wszystkim nad doktoratem. Mam jednak naprawdę dużo pomysłów i notatek, więc myślę, że za jakiś czas na papierze ukażą się moje kolejne teksty, choć pewnie będzie trzeba na to poczekać. Mam nadzieję, że najpierw w postaci książki ukaże się moja praca doktorska.


— Pamiętam, że kiedy czytałam „Świętego od ćpunów”, byłam pod wrażeniem tego, w jaki sposób przyglądasz się ludziom, którzy są na marginesie społeczeństwa. Z czego wynika to zainteresowanie ludźmi, których raczej nie zobaczymy w serialach pokazywanych w telewizji o 20?
— To trudne pytanie. Po pierwsze, ja sam czuję się trochę człowiekiem na marginesie. Bycie pisarzem w dzisiejszych czasach jest czymś dziwnym. Kanałów dystrybucji jest wiele, więc każdy może pisać i wiele osób to robi. Mnie nigdy nie interesowało publikowanie w Internecie. Czułem, że jest to zbyt proste, by miało jakąś wartość. Wierzę w papier. Choć wiele razy głoszono jego koniec… Swoje teksty chcę jednak wydawać drukiem. Nie rozdrabniać się.

— Czyli blogowanie nie jest dla ciebie?
— Nie. I nie wiem, czy się z tym zgodzisz, ale moim zdaniem blogi są w odwrocie. Wszystko przeniosło się do mediów społecznościowych…

— Zgadzam się. W blogosferze dobrze sobie radzą ci, którzy zaczynali zdecydowanie wcześniej. Albo ci, którzy prowadzą blogi lifestylowe.
— No właśnie. Więc kto by czytał to, co napisałem? Kilkoro moich znajomych z Facebooka?

— To doświadczenie pisarskie sytuuje cię w pozycji człowieka na marginesie?
— Czuję się trochę outsiderem. Ludzie nie zawsze rozumieją, że pisząc, pracuję. Komuś może się wydawać to niepoważne, ktoś inny może powiedzieć, że ze mnie bumelant. Pisanie zmusza do tego, by stać nieco z boku społeczeństwa. I chyba właśnie to, między innymi, sprawia, że interesują mnie ludzi nieidealni. Moi bohaterowie wydawali mi się też ciekawi, bo często mieli w sobie jakieś pęknięcie.

— Tacy ludzie są interesujący nie tylko z punktu widzenia twórcy, ale i odbiorcy. Uczy nas tego zresztą także współczesna popkultura, bo i filmy, i seriale obfitują w postaci antybohaterów, czyli takich ludzi, których teoretycznie powinniśmy nie lubić, a już na pewno nie powinniśmy chcieć się z nimi utożsamiać. A jednak to właśnie oni skupiają na sobie naszą uwagę. Fascynują.
— To prawda. Wyjątkowo podobał mi się serial „True Detective”, a ostatnio podobało mi się też „Ślepnąc od świateł”, czyli serial, który powstał na podstawie książki Jakuba Żulczyka. Główny bohater nie jest dobrym człowiekiem, a jednak kiedy się go ogląda, czy kiedy się o nim czyta, lubi się go. W filmach takich postaci też nie brakuje.


— Pisarz jest zmuszony przeżywać świat we własnej głowie. To męczy?
— Mnie nie męczy. Któryś pisarz powiedział kiedyś „daj mi temat, a stworzę arcydzieło”. Pamiętam, że kiedy byłem w podstawówce czy w liceum, miałem takie poczucie, że fajnie byłoby być pisarzem, ale zupełnie nie miałem pomysłu, o czym miałbym pisać. Kiedy zdałem maturę i zacząłem studia, te historie zaczęły nagle do mnie przychodzić. Niektóre z nich mi się przyśniły: jakiś zarys fabuły, ciekawa scena. Inspiracje przychodzą z zewnątrz. Trafiają do mnie, gdy się golę, gdy jadę autobusem. Albo tuż przed snem.

— A nie jest tak, że później się budzisz i nie pamiętasz już tego olśnienia?
— Przy łóżku mam zeszyt, w którym zapisuję takie pomysły.

— Język, którym posługujesz się w swoich tekstach, jest przede wszystkim językiem, którym się mówi...
— I dlatego, co pewnie też zauważyłaś, jest w nim sporo wulgaryzmów. Ale im jestem starszy, tym większą uwagę zwracam na to, żeby nie przesadzać. Wcześniej było chyba we mnie więcej jakiegoś buntu, który w ten sposób się też objawiał. Mam poczucie, że teraz nie przystoi mi pisać jak egzaltowanemu gówniarzowi. Za przeproszeniem.

— Wydaje mi się, że w tekstach, które złożyły się na tom „Święty od ćpunów” te wulgaryzmy nie raziły, bo posługiwali się nimi konkretni bohaterowie w konkretnym miejscu swojego życia.
— To prawda. Chłopak z ulicy nie będzie mówił tak samo jak profesor teologii.

— Tak przynajmniej nam się wydaje (śmiech). Język bohaterów to jedno. Druga sprawa to język wykorzystywany do tego, by charakteryzować świat, w którym się te postaci umieszcza. Niektórzy mówią, że inspiracji do tego, by robić to dobrze, dostarcza film. Czy ciebie, fana kina, nie korci, by zająć się pisaniem scenariuszy?
— Myślałem o tym kiedyś, ale dotąd nic takiego nie napisałem. Jest jednak możliwym, że w przyszłości się tym zajmę.


Konkurs na opowiadanie fantastyczne został po raz drugi zorganizowany na UWM w Olsztynie.
Przewodniczący jury, dr Piotr Przytuła, zaznaczył, że I miejsce Michał Kotliński zdobył za opowiadanie „Pianistka”, w którym „poprzez opis apokaliptycznych zdarzeń, przypomina nam, jak krucha jest rzeczywistość, w której funkcjonujemy, oraz że koniec świata może nadejść wszędzie i o każdej porze. I nie musi wyglądać jak w hollywoodzkich filmach”
I miejsce zdobył Marcin Jabłoński za opowiadanie „Pielgrzymka na tamten świat”, w którym dusze ludzkie posiadają swoje widzialne manifestacje i koegzystują z nosicielami w podróży do wieczności.
III miejsce przypadło z kolei Noemi Ławnickiej za dopracowane pod względem językowym opowiadanie „Podróż do Montecalvo”.