Karol Ekert ze „Słownika Empatycznego Języka Polskiego” mówi o polszczyźnie, która nie rani [ROZMOWA]

2021-02-28 12:01:00(ost. akt: 2021-02-26 17:20:45)

Autor zdjęcia: Pexels

Na profilu facebookowym „Słownik Empatyczny Języka Polskiego” znajdziemy dowody na to, że można mówić i pisać tak, żeby nie ranić. O języku, który nie wyklucza, rozmawiamy z Karolem Ekertem, pomysłodawcą „Słownika...” oraz jego redaktorem naczelnym.
— Skąd wziął się pomysł na facebookowy profil poświęcony empatycznej wersji polszczyzny?
— Naszym zdaniem w Polsce widać wyraźnie niedobór empatii, zwłaszcza kiedy przekonania niektórych osób kładzie się ponad prawa człowieka — jak to dzieje się obecnie np. z prawami kobiet czy/i osób ze społeczności LGBTQ, ale nie tylko. Cierpią również osoby czarnoskóre, Żydzi, Romowie czy osoby z niepełnosprawnością.
Postulujemy również rozluźnienie obecnych zasad gramatyki preskryptywistycznej. Dla nas narzucanie norm jest nienaturalne, zadaniem językoznawców jest opisywanie zmian w języku oraz pokazywanie, że język to nie tylko „abstrakcyjne formułki”, ale również, że tworzy on pewne normy społeczne. Dlatego np. uważamy, że nie ma nic złego w słowie „poszłem”. Zachodzi tu proces identyczny do zmiany sprzed wieków, kiedy „poszedłam” zmieniło się w „poszłam”. To, że niektóre osoby to razi, jest raczej wyuczoną reakcją — od dzieciństwa wpaja nam się rzekomą szkodliwość „poszłem”. A sporo ludzi go używa i nie spotkaliśmy się jeszcze, by ktoś nie zrozumiał rozmówcy.

— Dlaczego tak ważne jest, nomen omen, uważne dobieranie słów?
— W języku polskim mamy mnóstwo swego rodzaju „nieempatycznych archaizmów”, jak np. słowo „pedał”, które jest przykre i rani. Jeśli chcemy być dla innych mili, przyjaźni, powinniśmy dobierać słowa, które odbiorcom odpowiadają, z którymi czują się komfortowo. I to oni decydują, które słowa są dla nich właściwe, a które nie.

Fot. Słownik Empatyczny Języka Polskiego/ Facebook

— Są słowa, o których wiemy, że ranią. Ale czy są i takie, które, na pozór, są „niewinne”, a w rzeczywistości także krzywdzą, a przynajmniej: umacniają stereotypy? Myślę w tym kontekście np. o tym, że jeśli uparcie udajemy, że nie istnieje słowo „prezydentka”, to wysyłamy chyba sygnał, że prezydentura jest dla mężczyzn...
— Faktycznie mamy w języku polskim wiele „nieempatyzmów” nieoczywistych na pierwszy „rzut ucha”: np. „murzynek”. Często nie zdajemy sobie sprawy, że używając ich, możemy kogoś urazić lub zranić. Unikając użycia feminatywów takich jak „prezydentka”, faktycznie umacniamy stereotypy, ale również utrwalamy nowomowę totalitarnego komunizmu, który panował w Polsce przed 1989. Język polski przedwojenny był pełen feminatywów, to władze powojenne skutecznie wyparły „polityczkę”, „wydawczynię” czy „gościnię”.


— Dlaczego w naszym kręgu kulturowym empatyczny język kojarzy się z cenzurą? Czy długo jeszcze będziemy, jako społeczeństwo, kiwać z politowaniem głową nad problemami „wykształciuchów” bez dystansu, którym się nagle „Murzynek Bambo” przestał podobać, choć to taki fajny wierszyk?
— Posługując się odpowiednim językiem, okazujemy szacunek, przyzwoitość (ta ostatnia w pewnych kręgach nazywana jest „polityczną poprawnością”, chyba tylko po to, by takie podejście obrzydzić, wyśmiać). Przykładem mogą być słowa „murzyn” oraz „karzeł” — nie odpowiadają one osobom, których dotyczą. Mówiąc o/do nich „osoba czarnoskóra” oraz, odpowiednio, „osoba niskorosła”, małym wysiłkiem uczynimy czyjś dzień lepszym. „Cenzura” to z kolei siłowe wymuszanie pewnego języka i tak naprawdę określanie prośby nieużywania słowa „murzyn” tym mianem, to bardziej część strategii zarządzania sztucznie wywoływanym strachem przez niektóre środowiska.
Ludzie uprzywilejowani, których się nie dyskryminuje, widzą walkę o równość jako zagrożenie dla swojej pozycji w społeczeństwie.

Osoby takie próbują utrzymać krzywdzące archaizmy powołując się na „tradycję”. Kiedyś tradycją był handel niewolnikami. Sama tradycja nie sankcjonuje słuszności używania pewnych słów i zwrotów.

Fot. Słownik Empatyczny Języka Polskiego/ Facebook


— Problemem jest wyłącznie nasza mentalność czy potrzebujemy jakichś systemowych rozwiązań?
— To system naczyń połączonych, zmiana w jednym ma wpływ na drugie. Potrzeba edukacji, ale również ochrony poszkodowanych. Ważną rolę odgrywają tu więc zarówno edukacja jak i odpowiednie przepisy antydyskryminacyjne (o obu możemy przeczytać np. w postulatach Strajku Kobiet).

Polacy mają w sobie wiele agresji, niepewności i innych problemów.

Być może wynika to z historii naszego narodu. Jest to swego rodzaju „zbiorowy zespół stresu pourazowego”. Empatia często uważana jest za słabość Ludzie „silni”, którzy przeżyli zabory, wojny, okupacje, często nie widzą wartości w empatii wobec innych. Kiedy walczono na wojnach, często zagłuszano empatię wobec wrogów — inaczej znacznie trudniej byłoby zabić drugiego człowieka. Ta przeszłość bardzo przyczyniła się do spadku poziomu empatii wśród Polaków. A przecież wybitne jednostki często się nią właśnie kierowały. Na przykład z jednego okresu historycznego: Janusz Korczak, Irena Sendlerowa, czy Maksymilian Kolbe — poświęcają się dla dobra innych. Czy ostatnio: Jan Lityński wykazał się wielką empatią do tonącego zwierzęcia, co przypłacił życiem.


— Gdybyśmy chcieli dać ludziom jedną radę dotyczącą języka i tego, jak uczynić go lepszym, bardziej empatycznym, jak ona by brzmiała? Mnie dość uniwersalna wydaje się rada dotycząca stosowania form opisowych…
— Przede wszystkim proponujemy obudzić w sobie empatię — większość z nas ją naturalnie posiada. Postawmy się w sytuacji drugiej osoby — co my byśmy czuli, gdybyśmy się na ułamek sekundy nią stali? Czy nie byłoby nam przykro, gdyby ktoś zwracał się do nas w sposób, który nie jest dla nas miły? Przecież tak niewiele trzeba, by zmieniło się tak wiele.

Daria Bruszewska-Przytuła