Mój Olsztyn: Hej, przeleciał ptaszek, czyli egzamin na aktorkę

2021-03-01 20:24:31(ost. akt: 2021-03-01 11:37:07)
Irena Telesz-Burczyk

Irena Telesz-Burczyk

Autor zdjęcia: archiwum GO

Olsztyński teatr jest jak okręt podczas sztormu: pojawia się i znika. Ostatnio znów jest zamknięty. A wszystko przez koronawirusa. Niechże w tych ciężkich dla kultury czasach osłodą będzie kilka teatralnych anegdot.
Anegdoty o mnie? — zastanawia się Honorowa Obywatelka Olsztyna, aktorka Irena Telesz-Burczyk, kiedy ją o to pytam. — Napisz, że ja sama w tym teatrze jestem chodząca anegdotą.


Kiedy w ubiegłym roku przyznano Irenie ten tytuł, zastanawiała się, co jej od tej pory nie wypada robić. Na przykład, czy zrezygnować z noszenia minispódniczki i niekiedy na imprezach towarzyskich tańczyć na stole? Przyznam, że tańczącą na stole Irenę kilka razy widziałem. Co więcej raz z nią nawet tańczyłem. Co prawda nie na stole a na parkiecie. Miała wtedy na stopach dwa różne buty i to oba z lewej nogi. Tańcz, Irena, tańcz, nie przejmuj się krytykantami!

Ojciec Piotra i Pawła


Stefan Burczyk
Fot. Piotr Bławut. Filmpolski
Stefan Burczyk

Mężem Ireny był mający z nią dwóch synów, Piotra i Pawła, Stefan Burczyk, jej wielka miłość i kolega z teatru. Po spektaklu Stefan lubił wpadać do „Teatralnej”, lokalu mieszczącego się w tym samym budynku co teatr. Inteligentny i oczytany, nie protestował, kiedy przysiadł się jakiś znajomy. Dawał się wciągnąć w dyskusję o sztuce, na tematy polityczne. Kiedyś byłem świadkiem rozmowy z jego kolegą, też aktorem, Tadeuszem Madeją o życiu i śmierci. Madeja, znany w towarzystwie kawalarz, akurat był w trakcie rehabilitacji po operacji serca. Utrzymywał, że podczas operacji nie został do końca uśpiony i — spoglądając na ekran — widział, co się z nim działo.

— Co więcej, osobiście kierowałem pracą chirurga!
— Panie doktorze, już starczy, zszywamy! — zaśmiewali się ze Stefanem.
— Co do mnie, to wiecie, że zbieram stare zegary — ripostował Burczyk. — Ale ich wcale nie nakręcam! W ten sposób czas dla mnie zatrzymał się w miejscu! Zmarł w wieku 89 lat.

Kiedy Stefanowi po castingu powierzono rolę Seneki młodszego w filmie Jerzego Kawalerowicza "Quo vadis", z czego był bardzo dumny, pytano go, co przeważyło, że został wybrany. — Spośród wszystkich aktorów okazałem się najtańszy!

Inną anegdotę związaną z tym filmem opowiedział mi osobiście. — Kręcenie zdjęć to była harówa! — wzdychał. — Jedno ujęcie za drugim, bez najmniejszej przerwy. A mnie kiszki marsza grały! Kiedy wreszcie zarządzono przerwę i ekipa filmowa poszła na kawę, zajrzałem do wielkiej sali, gdzie miano kręcić następną scenę, uczty. Rzuciłem się na wielki udziec pieczonego indora. Mało sobie zębów nie połamałem, bo oprócz pomarańczy wszystko było sztuczne!

Jego przyjaciele i znajomi wiedzieli, że podczas okupacji Stefan był w partyzantce. Ciekawiło ich, ilu zabił Niemców. Jak później wyznał "Gazecie Olsztyńskiej", wspominając ojca, jego syn Paweł, też aktor, ani jednego. Stefan był za młody, kiedy partyzanci szli z Wilna na pomoc Warszawie, kazali mu łąkami sąsiadującymi z lasem prowadzić krowę! Od czasu do czasu wychodzili z tego lasu, wychylali po kubku mleka i wracali z powrotem. Potem wszyscy z tego oddziału zginęli, oprócz Stefana i jego kolegi, których Niemcy wzięli za parobków.

Gwałtu, co się dzieje


Władysław Jeżewski, kolejny z olsztyńskich aktorów. Pytany, czy zdarzyło mu się zapomnieć tekst, opowiadał, że nawet dwa razy. Grali na przykład w Mrągowie z Tadeuszem Madeją w sztuce „Gwałtu, co się dzieje” Fredry. Pomieszczenie dla suflera zainstalowano za ścianą z dykty, przed którą na półeczce postawiono doniczkę z kwiatkiem.
— Gram i nagle dziura w pamięci! — wspominał Jeżewski. — Sufler zorientował się, że nie pamiętam tekstu i podpowiada. Ale ja zamiast tego słyszę jakieś mamrotanie, tak kwiatek podpowiedź zagłusza. Podchodzę więc do tej prowizorki i namiętnie kwiatek wącham. Wreszcie słyszę suflera, a Madeja w śmiech!

Bielicka mnie zagłuszyła


Barbara Baryżewska, dla przyjaciół Azor
Fot. archiwum Władysława Katarzyńskiego
Barbara Baryżewska, dla przyjaciół Azor

Dwa lata temu zmarła emerytowana olsztyńska aktorka Barbara Baryżewska. Basię, pseudonim Azor, poznałem przed laty w Domu Środowisk Twórczych. Po przejściu na emeryturę zaszyła się wraz ze swoim partnerem w ukrytej w lasach osadzie Nowy Młyn pod Gietrzwałdem. Tam ją odnalazłem. Wspominała, jak to kiedyś zdawała egzamin do Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. W komisji były Irena Kwiatkowska i Hanka Bielicka. — Wszystko szło mi dobrze, dopóki komisja nie zażądała, żebym coś zaśpiewała. To była moja pięta achillesowa. Zatkało mnie! Obie panie, widząc, że weszłam na niepewny grunt, solidarnie zaczęły śpiewać: „Hej, przeleciał ptaszek”, a ja razem z nimi. Bielicka tak głośno, że mnie, fałszującą, zagłuszyła. I tak zdałam ten egzamin.

W Olsztynie Basia zagrała między innymi panią Dobrójską w „Ślubach panieńskich” Fredry. — Podczas kolejnego spektaklu spoglądam na widownię i aż mnie zatkało! — wspominała. — W pierwszym rzędzie w fotelikach siedzi kilkoro karzełków, które pokładają się ze śmiechu. Aż nagle te foteliki załamują się pod nimi i karzełki spadają na podłogę. Pół widowni leci ich ratować. Podobno byli z cyrku, który przyjechał do Olsztyna.

Dwóch Koperników naraz


Żeby podreperować swój budżet, aktorzy chwytają się różnych chałtur. Jarosław Borodziuk i Marian Czarkowski wcielali się na przemian w postać Mikołaja Kopernika, grając tę rolę na zamku dla turystów, lub na wiejskich festynach. Pewnego dnia Marian zagrał Kopernika, jak wiadomo — administratora dóbr kapituły warmińskiej, który przyjeżdża Gościńcem Niborskim do Rusi z wizytacją. Sprawozdanie, między innymi z wywiązywania się z obciążeń podatkowych, składa mu sołtys. W tym samym dniu Jarek Borodziuk w roli Kopernika pojawia się w Ługwałdzie. Inscenizacja idzie wartko, dopóki ktoś wśród widzów nie rozgłasza, że Kopernik, który wizytował rano Ruś, podąża teraz w stronę Ługwałdu. — Ilu ich, tych Koperników? — protestuje ktoś z rady sołeckiej. — Nic, tylko by jeździli i kontrolowali!

Jarosław Borodziuk w Ługwałdzie jako Mikołaj Kopernik
Fot. archiwum Władysława Katarzyńskiego
Jarosław Borodziuk w Ługwałdzie jako Mikołaj Kopernik

Obaj panowie aktorzy spotykali się co roku w Bałdach na Kiermasu Warmińskim. Czarkowski grał biskupa, którego uroczyście podejmowano na Warmii, gdzie obejmował we władanie diecezję, Borodziuk sekretarza królewskiego. A inscenizację opracowywał i sam grał w przedstawieniu jako mistrz ceremonii Marcin Kiszluk, którego wersja historycznego powitania była utrzymana w konwencji frywolno-humorystycznej. Jakoś to akceptowano. Aż kiedyś Kiszluk wpadł na pomysł wciągnięcia do przedstawienia widzów, którzy na jego polecenia musieli rytmicznie klaskać, co więcej, podskakiwać a nawet tańczyć. W pierwszym rzędzie siedzieli hierarchowie kościelni. Widać nie wszystkim podobały się odstępstwa od prawdy historycznej. Następnego roku aktorów nie zaproszono, zamiast tego odegrano sztukę autorstwa proboszcza z Butryn. Nie było już tak wesoło.

Himilsbach jak znak zapytania


Mieliśmy też w Olsztynie obcy zaciąg artystyczny i związane z tym anegdoty. Przez jakiś czas w Domu Środowisk Twórczych, w kabarecie literackim Ostatnia Zmiana Bohdana Wrocławskiego, występował Jan Himilsbach. Wygłaszał monologi. Kiedyś widzowie dość obojętnie potraktowali jego występ i był z tego powodu bardzo zawiedziony. Nie słysząc entuzjastycznych oklasków, zamienił się w znak zapytania.
— Może coś z „Rejsu”! — usłyszał nagle z głębi sali.
— Ale co?
— No, na przykład: „A w filmie polskim to jest taka nuda, nic się nie dzieje, proszę pana, nic!” — zacytował ktoś z pamięci.
— No właśnie! — odrzekł Himilsbach. I udał się do kasy po honorarium.

Władysław Katarzyński na paradzie historycznej w Olsztynie
Fot. archiwum Władysława Katarzyńskiego
Władysław Katarzyński na paradzie historycznej w Olsztynie

Nie chwaląc się — i mnie zdarzyło się zagrać historyczną rolę. Zaangażował mnie kiedyś jako Jana z Łajs na Dzień Dziecka w „Aurze” lalkarz i właściciel z żoną Grażyną prywatnego teatru Mirek Korzunowicz, któremu akurat w tym dniu wypadła jakaś chałtura. Przebrany za zasadźcę Olsztyna, w długiej szacie opowiedziałem dzieciom swoimi słowami, jak to miasto nad Łyną zakładałem. Z wdzięczności zostałem obdarowany wielkim dyplomem wysadzanym przyklejonymi potłuczonymi lusterkami. Podczas tej ceremonii zapalono drugi reflektor i zostałem oślepiony tysiącem zajączków. Wyłożyłem się jak długi. Dzieci skwitowały to aplauzem.

Żeby już z tym skończyć. Były kiedyś parady w strojach historycznych z okazji Dni Olsztyna. Pamiętam, jak maszerowałem przebrany za mieszczanina. Dowodem zdjęcie!

Władysław Katarzyński