Pracodawca zapłaci za prąd i internet

2021-02-15 13:00:00(ost. akt: 2021-02-15 11:08:27)
Każda ze stron ma swoje argumenty

Każda ze stron ma swoje argumenty

Autor zdjęcia: pixabay

Zdalna praca to już dla wielu standard. Nic dziwnego, że przyszedł czas na rozliczanie kosztów pracownika. Zatrudniający zostanie zobowiązany do płacenia ekwiwalentu za energię i internet. Ale sprawa jest dosyć skomplikowana.
Wygląda na to, że organizacje pracodawców dogadają się ze związkowcami i Ministerstwem Pracy w kwestii ekwiwalentu za pracę zdalną. Pracodawcy co prawda chcą się dokładać, ale postawili warunek — niech to nie wynika z Kodeksu pracy. Wysokość ekwiwalentu ma być ustalana z pracownikami. Pytanie tylko kiedy uda się to ustalić, skoro minął już prawie rok od startu pracy zdalnej, a temat jest tak drażliwy, że nadal nie dogadano np. kwestii zużycia wody.
Kilka rzeczy jednak wiemy — firmy dostaną pół roku na przygotowanie się do nowych przepisów. A te zagwarantują, że świadczenie zrekompensuje podwyższone rachunki za energię i internet.

Koniec rozmów


Negocjacje na temat nowelizacji kodeksu pracy odbywają się w Radzie Dialogu Społecznego. W zasadzie są już na finiszu. I najwyższy czas, bo trwają… od września ubiegłego roku. Jeśli jednak pracodawcy nie dogadają się ze związkowcami, to ekwiwalent zostanie uregulowany według planu rządowego. Ale według informacji „Dziennika Gazety Prawnej” porozumienia nie przypieczętuje wpisanie ekwiwalentu do Kodeksu Pracy, a dogadywanie się między pracownikiem a pracodawcą. I to wydaje się o wiele bardziej logiczne niż odgórny nakaz. To popiera np. Ministerstwo Rozwoju, Pracy i Technologii, które stoi na stanowisku, że powinno się uregulować tylko kwestie rozliczeń za energię. Jest jednak haczyk – w kwestii internetu mówimy raczej o konieczności dokupienia dodatkowego pakietu internetu, jeśli pracownik nie ma łącza z nieograniczonym dostępem. A inne ustalenia to grząski grunt, bo pracodawcy nie zgadzają się z opinią, która mówi, że powinni uwzględnić w kosztach np. papier toaletowy czy kawę. Takie wydatki mają równoważyć oszczędności pracownika na dojazdach. Związkowcy z kolei chcą przynajmniej określenia widełek, które stanowiłyby solidną podporę do negocjacji w sprawie ekwiwalentu. A to dlatego, że pracodawca — w ich opinii — mogą przeforsować symboliczne kwoty.


Propozycja resortu


Ministerstwo Rozwoju, Pracy i Technologii zaproponowało wprowadzenie okresu przejściowego — półrocznego dla firm. Z pisma MRPiT do partnerów społecznych wynika, że firmy będą zobowiązane do „pokrywania wydatków związanych z instalacją, serwisem, eksploatacją i konserwacją narzędzi niezbędnych do wykonywania pracy zdalnej”. W szczególności kosztów energii elektrycznej i dostępu do łączy telekomunikacyjnych. Kompromis polega na tym, że nie określono kwot, a zostawiono tę kwestię do dogadania między pracownikiem a pracodawcą.
Na obronę pracodawców trzeba zauważyć, że w niektórych firmach już teraz negocjuje się jakiś rodzaj ekwiwalentu za mniejsze koszty po stronie pracodawcy przy okazji pracy zdalnej. Związkowcy zwracają tu uwagę głównie na koszty energii, bo istotnie — jeśli pracownik pracuje z domu — to w firmie zużywa się mniej prądu. Ale podkreślono też, że przepisy mogłyby obejmować zwrot za media, nie tylko za energię i internet. Forum Związków Zawodowych zaproponowało też konkretną kwotę — połowę minimalnej stawki godzinowej za każdy dzień pracy zdalnej, czyli 9,15 zł.

Na czym zależy stronom?


— Jako organizacji pracodawców zależy nam na tym, żeby kodeks pracy miał dość ogólne brzmienie, a szereg tematów był dogadywany na poziomie zakładowym — mówi Robert Lisicki, dyrektor departamentu pracy Konfederacji Lewiatan — Obraz pracy zdalnej będzie przecież bardzo różny. Gdzieś może to być całościowa praca zdalna, a gdzie indziej hybrydowa i to będzie raczej częstsze zjawisko. Nie wiemy do końca, jaki sprzęt jest wykorzystywany do pracy zdalnej. W jednym przypadku będzie to faks, w drugim drukarka, laptop, czy lepszy monitor dla informatyka, a gorszy dla kogoś, kto pracuje w excelu — zauważa. — Dlatego jesteśmy za tym, żeby koszty wynikające z zastosowania takich urządzeń rozwiązywać na poziomie zakładowym. Nie zgadzamy się z podejściem związków zawodowych, które mówi o włączeniu w koszta np. wody czy gazu. Na tym etapie rozmów to jest dla nas zbyt daleko posunięta ingerencja. Chcemy, żeby to były koszty związane bezpośrednio z pracą, czyli energia i usługi telekomunikacyjne. Ale tutaj też jest problem, bo każdy posiada inne łącze internetowe, wynikające z naszych negocjacji — podkreśla Robert Lisicki. — Nie jesteśmy w stanie rozstrzygnąć tych różnic na poziomie krajowym. Czyli najbardziej zależy nam na zostawieniu pewnych kwestii do dogadywania się między pracownikiem i pracodawcą, a po drugie — jeśli ta praca zdalna ma charakter rzadki, np. dwa razy w miesiącu — i jest to na wniosek pracownika. to czy w ogóle wprowadzać obowiązek pokrywania kosztów w każdym przypadku. Pracodawca nie będzie się wówczas zgadzał na taką formę pracy.

Niektórzy pracodawcy mylą telepracę, określoną od dawna w Kodeksie Pracy, z pracą zdalną. Faktycznie chcemy, żeby praca zdalna była uregulowana i weszła w zapisy Kodeksu Pracy, ale zależy nam na tym, żeby ona była potraktowana w sposób hybrydowy — podkreśla Jarosław Szunejko, przewodniczący OPZZ na Warmii i Mazurach. — Ciągła praca zdalna niesie za sobą niebezpieczeństwo wyobcowania w stosunku do innych pracowników, środowiska pracy itd. W naszej ocenie to wpływa z niekorzyścią na higienę pracy. Praca hybrydowa, czyli wykonywana po części zdalnie, po części w miejscu pracy, byłaby rozwiązaniem lepszym — uważa. — Ekwiwalent powinien być wypłacany za zużyte media – wodę, prąd, gaz. Taki ekwiwalent w formie zryczałtowanej mógłby być określony z organizacjami związkowymi na terenie pracodawcy, bo nie wszędzie koszty pracy są takie same, więc to kwestia „dogadania”. Rozmowy są jeszcze w fazie negocjacji, mamy przedstawicieli w RDS. Ważne jest to, żebyśmy mogli się porozumieć z pracodawcami — podkreśla Jarosław Szunejko.

PJ