Mamy problem ze śmiechem

2021-02-08 13:55:46(ost. akt: 2021-02-08 14:45:56)
Justyna Cilulko - Dołęga: Oprócz typowo zdrowotnego, joga śmiechu ma też walor społeczny — nabieramy dystansu do siebie, poprawiają się kontakty z innymi, stajemy się bardziej otwarci na różnorodność

Justyna Cilulko - Dołęga: Oprócz typowo zdrowotnego, joga śmiechu ma też walor społeczny — nabieramy dystansu do siebie, poprawiają się kontakty z innymi, stajemy się bardziej otwarci na różnorodność

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

O tym, że śmiech to zdrowie, wiemy wszyscy. Nie zawsze jednak z tego korzystamy. Uczestnicy warsztatów z Jogi Śmiechu, które odbyły się w piątek w Olsztynie, mieli szansę przekonać się o jego dobroczynnym działaniu na własnej skórze.
— Niby zdrowie, a mnie aż policzki bolą, aż brzuch boli i cała szczęka od tego śmiechu, od tego, co się tam działo. Nie miałam pojęcia, że mam tyle mięśni twarzy — śmiała się jedna z uczestniczek. — Ale nie szkodzi. Dla tego ogólnego rozluźnienia, które czuję, dla tego pozytywnego stanu, w którym jestem, warto pocierpieć — żartowała.

W miniony piątek „stateczni” dorośli na własne życzenie zostali poddani swoistemu eksperymentowi. Wchodząc do sali nikt nie wiedział czego się tak do końca spodziewać — a jak się potem okazało oczekiwania wobec nich były niemałe, gdyż ci „poukładani” ludzie mieli zostawić wszystko z boku: swoje troski, żale i zmartwienia, „ odłączyć” swoją lewą część mózgu, która odpowiada za plany i analityczne myślenie i na 90 minut stać się beztroskimi wesołymi dziećmi tym samym dopuszczając do głosu prawą – tą bardziej kreatywną — część głowy.

Zaczęło się od dynamicznej rozgrzewki z pląsami do muzyki. Z głośnika popłynęło m. in. słynne „I'm happy” Pharrella Williamsa. Następnie dało się słyszeć oklaski —I starajmy się klaskać całymi dłońmi – tak pobudzamy najwięcej receptorów — przekrzykiwała rozentuzjazmowaną grupę Justyna Ciululko- Dołęga, prowadząca warsztaty — i skandowania towarzyszące przeróżnym, bardzo śmiesznym — aktywnościom. Miało się wrażenie, że pochodzące z wielu gardeł triumfalne „Świetnie, świetnie. Hej!” niesie się już głównymi arteriami miasta. Ten sam okrzyk wybrzmiewał też jeszcze po hiszpańsku, innym razem po rosyjsku.
Gdyby ktoś postronny tam wszedł, mógłby się lekko zdziwić — być może pomyślałby, że to nowatorska lekcja języków obcych, być może nazwałby bawiących się roześmianych ludzi „lekko stukniętymi” i z obawą odwrócił się na pięcie. A może by został — wszak śmiech bywa bardzo zaraźliwy.

Grupa przez 90 minut zamieniała się w ćwierkające ptaszki i ryczące lwy, potem lwy przybierały postać bzyczących pszczół, by następnie zamienić się w miauczące rozchichotane koty. — Nie ma nieodpowiedniego rodzaju śmiechu, u nas każdy śmiech jest dobry i wskazany. Nie martwcie się, jeśli z trudem przychodzi wam wejście w niektóre role. Najważniejsze to próbować i schować do kieszeni wewnętrznego krytyka. Patrzcie — można go nawet przydepnąć i zakopać, oczywiście ze śmiechem — zachęcała prowadząca.

Nikogo nie trzeba było długo namawiać: przestrzeń raz po raz zapełniała się energicznie kopiącymi swoimi niewidzialnymi łopatami grabarzami, pyrkającymi śmiechem samochodzikami, czy strojącymi swe instrumenty mocną dawką rechotu muzykami. Wszystko to wyglądało jak sceny z jakiejś absurdalnej komedii.

— I pamiętajcie: to jest jednak joga — a joga to praca z oddechem, więc śmiejmy się do końca — aż nam braknie powietrza, bo śmiech jest najgłębszym rodzajem wydechu! — podkreślała Cilulko-Dołęga.

Nikt nie stał z boku i nie pukał się w głowę. Wyglądało na to, że wszyscy się świetnie bawią. — Najpierw wszystko wydawało mi się trochę „głupiutkie” i tak trochę się wstydziłam i oglądałam na boki co kto pomyśli — z jednej strony to co pokazywała Justyna było bardzo kuszące, a drugiej — no właśnie...ja mam prawie 40 lat i czy mi przystoi bawić się zupełnie tak jak w przedszkolu i trochę „na rozkaz” zaśmiewać? Potem zdałam sobie sprawę, że wokół mnie są ludzie, którzy też tu przyszli, by spróbować czegoś nowego, dla nich też to jest nowa przygoda i pewnego rodzaju szansa na przełamanie, że wszyscy jedziemy na tym samym wózku i wtedy postanowiłam już się nie stresować, odpuścić i czerpać z tych zajęć tyle przyjemności i relaksu, ile to tylko możliwe — opisuje pani Agnieszka.

Wszystko zaczęło się ponad 20 lat temu w Indiach, gdy Madan Kataria , doktor z Bombaju zaczął przypatrywać się i rozkładać na elementy pierwsze tak pozornie oczywistą sprawę, jaką jest śmiech ludzki. Badał, czytał, sprawdzał. Już wtedy wiadomo było, że śmiech wpływa pozytywnie na zdrowie, redukuje stres, tym samym sprzyjając wyrzutowi endorfin. Śmiech to również poprawa wydolności oddechowej i zwiększona ilość antyoksydantów we krwi. Śmiechoterapię stosowano już wtedy w szpitalach, ale Maden Katraial postanowił pójść o krok dalej i rozpropagować zdrowotne właściwości śmiechu w ogóle. — Katarial zaczął szukać uniwersalnych dróg. Dziś jogę śmiechu praktykuje się w ponad 120 krajach na świecie — opowiadała prowadząca.

Co ciekawe — indyjski lekarz odkrył, że śmiech wywoływany — nawet ten gdy jego wybuchy czymś stymulujemy i gdy na początku się do nich zmuszamy, by potem próbować dać się ponieść — niczym się nie różni dla mózgu od takiego szczerego z zaskoczenia. Jeden i drugi jest korzystny. — Dlatego prowokujmy ten śmiech, kierunkujmy go i się nim dzielmy! My, tu będąc razem, mamy łatwiej niż, gdyby ktoś próbował śmiać się samemu. Śmiech wywoływany w grupie jest zaraźliwy. Nakręcając sami siebie łatwiej poluzowujemy utarte w naszych głowach wzorce — przedstawiała instruktorka

Uczestnicy, mimo że nie wszyscy się znali, po kilkudziesięciu minutach wyglądali już na dobrze zaznajomionych, bo nie ma to jak z kimś zdrowo się uśmiać — wspólny śmiech sprawia, że stajemy się sobie bliżsi.

— Oprócz zdrowotnego wpływu, joga śmiechu ma też walor społeczny — nabieramy dystansu do siebie, poprawiają się kontakty z innymi, stajemy się bardziej otwarci na różnorodność, a gdy spotyka nas coś trudnego — możemy to obśmiać, bo w jakiś sposób mamy to już przećwiczone. Ten śmiech zostaje i krąży w nas nawet po zakończeniu zajęć — przedstawia Justyna.

Dlatego podczas warsztatów uczestnicy obśmiewali swoje puste kieszenie ochoczo wywracając je na drugą stronę, naigrywali się z wyobrażonych rachunków, które dostawali, a potem skakali do chmur na wieść o wygranym losie na loterii. Nie obyło się bez wzajemnego obsypywania pieniędzmi.

— Ooo i to był ten moment, gdy jakoś nie mogłam jednak zacząć się śmiać – ten rachunek. Jestem przedsiębiorcą w ciężkich pandemicznych czasach i jakoś mnie to jednak skwasiło. Ale warto próbować, może na następną prawdziwą fakturę spojrzę jednak z większym dystansem — zastanawiała się Małgosia.
Pani Ola wzięła udział w jodze śmiechu po raz pierwszy, jednak wchodzenie we wszystkie przedstawione role przychodziło jej łatwo.— Mam już taką naturę, zawsze byłam dość optymistką i z radością patrzyłam na świat. Na dodatek pracuje w małej wiejskiej szkole, gdzie nieraz trzeba się tarzać z przedszkolakami po dywanie. Rozumiem świat dzieci i sama staram się w sobie to wewnętrzne dziecko i taki młodzieńczy żart pielęgnować. Joga śmiechu może być tego wspaniałym ćwiczeniem. Najbardziej podobało mi się, gdy Justyna kazała nam wyjąć z głowy swoje mózgi i uprać je przed sobą na tarze. Od razu poczułam się, jak nowa z takim lekkim świeżym mózgiem — żartuje kobieta.

Wielką orędowniczką jogi śmiechu w Olsztynie jest również Ewa Cichocka z zespołu Czerwonego Tulipana. Na tych warsztatach akurat jej zabrakło, ale często ją można znaleźć jako wolontariuszkę w jednym z olsztyńskich domów seniora, gdzie prowadzi swoje zajęcia tego typu. Z joga śmiechu spotkała się po raz pierwszy na Węgrzech.

— Grupa ludzi siedziała na bulwarze i raz po raz wybucha śmiechem. Urzekło mnie to na tyle mocno, że potem szybko znalazłam w Gdańsku instruktora, do którego raz w tygodniu jeździłam na konsultacje — opowiada.

Artystka szybko zaczęła wcielać w życie to, czego się nauczyła, by nie dać śmiechowi przywiezionemu z Pomorza zagasnąć, by dalej "podpalać" nim innych. — Seniorzy są niesamowici. Na zajęciach pracujemy głównie twarzą, mimiką. Nie mają już tej sztywnej samokontroli „co wypada”. Wiedzą, co w życiu jest naprawdę ważne. Zauważalne jest, że w Polsce gdy ktoś się na ulicy się do nas uśmiecha to, albo wydaje nam się, że czegoś zaraz będzie od nas chciał i zaraz np. podejdzie z kwestą, albo śmieje się z naszej głupiej czapki lub rozmazanej szminki. Jako naród mamy duży problem ze śmiechem, boimy się go, czasem wstydzimy — dlatego im więcej takich zajęć, tym świat może wydawać się piękniejszy i weselszy — mówi wokalistka.

Agnieszka Porowska