Stroje na miarę dla medyków z Olsztyna

2021-02-06 12:25:00(ost. akt: 2021-02-06 12:33:39)

Autor zdjęcia: pixabay.com

Strój w mamuty, sowy czy misie? Dla Doroty Szmitkowskiej nie ma rzeczy niemożliwych. Olsztynianka od kilku lat zajmuje się szyciem strojów na miarę dla medyków. — Kiedy widzimy lekarza w takim kolorowym ubraniu, od razu poprawia nam się humor, a wizyta jest przyjemniejsza. Wierzę, że wnoszę do przychodni i szpitali trochę radości — mówi.
W pracowni przy ul. Mazurskiej w Olsztynie na pierwszy rzut oka widać kolory. Barwne materiały w zwierzęce wzory leżą na stołach, wiszą na manekinach, a gdzieniegdzie dostrzegalne są skrawki, które niewykorzystane spadły na podłogę. W rogu stoi stara szafa, w głębi kołowrotek, który właścicielka otrzymała po babci. Wyposażenie uzupełniają maszyny i żelazka. — Wszyscy, którzy tutaj wchodzą mówią, że to miejsce nie jest zwyczajne, tylko bardzo przytulne i domowe — uśmiecha się gospodyni i zaprasza do środka.

Dorota Szmitkowska krawiectwem zajęła się w liceum. — Na początku szyłam z myślą o sobie i koleżankach, bo w sklepach nie można było nic kupić. Stawiałam więc na własną inwencję. Potem postanowiłam zająć się tym na poważnie. Nie ukończyłam żadnej szkoły krawieckiej, fachu uczyłam się od pani Eli, mistrzyni krawiectwa. To ona szkoliła mnie z kroju i modelowania ubiorów — opowiada.

Po latach sama uczennica została mistrzem krawiectwa. Wciąż przygotowywała projekty głównie na zamówienie pań. — Najbardziej lubiłam zadania, które były nietuzinkowe. Wtedy szyłam coś oryginalnego, będącego dla mnie wyzwaniem, na przykład suknie wieczorowe i ślubne czy kostiumy z żabotami. Ale oczywiście codziennością były zamówienia proste w realizacji, jak spódnice czy bluzki.
Mimo lat praktyki, Dorota Szmitkowska mówi, że nadal rozpoznaje swoje projekty na ulicy. — Nie pamiętam już klientek, ale na pewno poznam ubranie po tkaninie czy wykończeniu — śmieje się. Jak dodaje, rola krawcowej na przestrzeni lat też się zmieniła. — Jako że obecnie królują sieciówki, to zdarza się coraz więcej pań, które przynoszą projekty znanych marek i proszą, by je odszyć. Płacą za to połowę lub jedną trzecią ceny sklepowej. Młodzież chyba nie bardzo odwiedza krawców. Zdecydowanie wolą ubierać się w sieciówkach.

Pomysł na rozszerzenie działalności także o odzież medyczną narodził się kiedy córka bohaterki poszła na studia weterynaryjne. — Gdy zamówiła swój pierwszy komplet na praktyki, była rozczarowana. Wszystko było duże, niedopasowane i niezgrabne. Wtedy zaproponowałam, że ubranie mogę wykonać sama. Zdjęłam z Justyny miary i tak powstała bluza w hipopotamy w zestawie z zielonymi spodniami.


— Projekt zobaczyły koleżanki, a potem jeszcze dalsze znajome ze studiów Justyny i też poprosiły mnie o wykonanie kompletów — kontynuuje. — Nie minęło kilka miesięcy jak zaczęły przychodzić do mnie całe wycieczki z Kortowa, łącznie z wykładowcami. Wszyscy chcieli nosić wesołe, wzorzyste komplety.
Nazwę VetFrak wymyślił zięć bohaterki - także lekarz weterynarii, a logo powstało wspólnymi siłami rodziny. Dziś firma współpracuje z renomowanymi dostawcami i ma profesjonalną stronę internetową z możliwością zamówienia odzieży z dostawą w całej Polsce. Zdarzali się też kupujący ze Szwecji, Czech czy Anglii. Można wybrać jeden z standardowych rozmiarów ubrań, jak i zdjąć z siebie miarę i zamówić indywidualny projekt.

Możliwe jest także wykonanie na bluzie rysunku własnego zwierzęcia. Namaluje je zaprzyjaźniona z krawcową artystka - Mira Roznerska. — Tak powstał już husky, labrador czy jamnik szorstkowłosy — wymienia Dorota Szmitkowska.

Komplety odzieży cieszą się największą popularnością wśród lekarzy weterynarii, pediatrów i pielęgniarzy. — Medycy są w ciągłym biegu, badają, schylają się. Bardzo ważne jest więc, by rzeczy nie wyglądały jak worek, ale jednocześnie były dość luźne i nie ograniczały ruchów. Przydatne w tej pracy są również małe kieszenie z przodu, do których można wsadzić długopis czy lekarstwa. Konieczne jest użycie dobrej jakości materiałów - najlepiej 100-procentowej bawełny, która łatwo się nie spierze, gdy komplet będzie prany po dyżurach — wyjaśnia krawcowa.

W pracowni przy Mazurskiej wciąż coś się dzieje. — Przychodzi młodzież, jest gwarno i sympatycznie, zdejmowane są miary i wybierane wzory tkanin. Dzięki mojej pracy poznałam wielu miłych studentów. Czasem przyszli lekarze bywają u mnie ze swoimi zwierzakami, które w pracowni są zawsze bardzo mile widziane. Do niedawna rezydował tu też mój jamnik Clayton. Zdarza się również, że przychodzą do mnie wnuczki i podpatrują jak szyję. Ale pracuję sama, bo potrzebne jest do tego duże skupienie. Kiedyś bowiem zdarzyło mi się uszyć bluzę z sowami do góry nogami — śmieje się bohaterka.

— To dla mnie duża satysfakcja, gdy klienci wychodzą zadowoleni i wracają po kolejne komplety. Obserwuję jak młodzież dorasta i po kilku latach studiów proszą mnie o wyszycie na kieszonce na piersi tytułu „lek. wet.” Czuję wtedy wielką dumę — podkreśla Dorota Szmitkowska. — Wierzę też, że wnoszę do szpitali i przychodni trochę radości. Wydaje mi się, że nawet zwierzęta inaczej reagują na kolorowy strój niż na biały kitel.

Wciąż zdarza się, że pracownię odwiedzają stałe klientki i w drzwiach mijają się ze studentami. — Mają tak indywidualny styl, że nawet nie szukają ubrań w sklepach. Projektuję im kostiumy, a w tym czasie rozmawiamy o dzieciach, wnukach czy zdrowiu, bo znamy się już kilka dekad. Cieszy mnie, że moja praca jest przez nie doceniana. I mimo że szycie strojów medycznych zajmuje mi sporo czasu, nigdy nie odmawiam — podsumowuje.

Dominika Raszkiewicz